W maju Edwina przyjęła zaproszenie dawnych przyjaciół rodziców i choć idąc na przyjęcie czuła się trochę nieswojo, humor jej się poprawił, bo wieczór okazał się całkiem udany. Nie podobało jej się tylko, że najwyraźniej znalazła się tam ze względu na syna państwa domu, a jej podejrzenie zmieniło się w pewność, gdy gospodarze ponowili zaproszenie. Ich dwudziestoczteroletni syn, przystojny i majętny – miał wspaniałą posiadłość w pobliżu Santa Barbara – był jednak niezbyt rozgarniętym młodzieńcem. Edwiny nie obchodził ani on, ani inni kawalerowie, których przedstawiano jej, ilekroć przyjmowała zaproszenia od znajomych rodziców. Jej przyjaciółki powychodziły za mąż, większość doczekała się dzieci, kiedy więc przebywała w ich towarzystwie, myślała o życiu, które mogła wieść u boku Charlesa, i coraz bardziej smutniała. Z tego względu wolała bywać u rówieśników Kate i Berta, tym bardziej że czuła się im bliższa choćby dlatego, że wychowywali dzieci w podobnym wieku, poza tym drażniło ją nie pozbawione erotycznego zabarwienia zainteresowanie młodych mężczyzn. Gdy potencjalni kandydaci do jej ręki stawali się zbyt natarczywi, otwarcie mówiła, że nie zaprząta sobie głowy tą stroną życia. Wciąż nosiła na palcu pierścionek zaręczynowy od Charlesa i nadal się uważała za jego narzeczoną. Wspomnienia w zupełności jej wystarczały, resztę myśli zaś poświęcała rodzeństwu.

Znudziły jej się w końcu wizyty, toteż w sierpniu z ulgą zabrała dzieci nad jezioro Tahoe. To lato również było szczególne, Filip bowiem został przyjęty do Harvardu i miał wyjechać na początku września. Edwina z trudem wyobrażała sobie życie bez niego. Wiedziała, że wszyscy dotkliwie odczują jego nieobecność, ale cieszyła się, że chłopiec urzeczywistnił swoje marzenia. Kiedy zaproponował, że zostanie w domu i pomoże jej opiekować się malcami, a przede wszystkim zajmie się niesfornym George'em, Edwina nie chciała nawet o tym słyszeć. "Jedziesz i nie ma dyskusji" – oświadczyła. Potem spakowała to, czego mogli potrzebować, i wraz z rodziną wsiadła do pociągu jadącego nad Tahoe.

Tam właśnie pewnej księżycowej nocy Filip odważył się zadać pytanie, które męczyło go od dawna.

– Czy ty byłaś zakochana w Benie? – wyszeptał nieśmiało.

Zaskoczyło ją nie tyle pytanie, ile wyraz jego twarzy, gdy je zadawał – na obliczu chłopca malowała się niezachwiana pewność, że Edwina należy tylko do niego i do pozostałych dzieci. Przez chwilę nie wiedziała, co mu odpowiedzieć.

– Nie – rzekła wreszcie.

– A czy on był w tobie zakochany?

– To nie ma znaczenia – łagodnie uspokoiła brata. Westchnęła głęboko, pomyślawszy o ślubnym welonie schowanym na dnie szafy. – Wciąż kocham Charlesa – szepnęła w mrok – i tak pewnie zawsze już będzie.

– Cieszę się… – zaczął Filip i nagle poczerwieniał ze wstydu. – Nie to miałem na myśli…

Edwina uśmiechnęła się.

– Nieprawda, myślałeś dokładnie o tym.

Wiedziała, że należy do nich, że uważają ją za swą własność i nie chcą dzielić się nią z nikim. Jej bracia i siostry nie dopuszczali do siebie myśli, że mogłaby wyjść za mąż. Była ich, na dobre i złe, dopóki będzie żyła lub dopóki będą jej potrzebowali. Edwina pogodziła się z tym i nawet cieszyła tym ich trochę egoistycznym przywiązaniem.

Jakie to dziwne, pomyślała. Rodzice mieli prawo się kochać, ona zaś mogła kochać tylko dzieci. Nawet Filip uważał, że całe jej życie należy do nich. Jemu wolno było wyjechać do szkoły, ona jednak musiała zostać w domu i czekać na jego powrót, opiekując się resztą rodzeństwa.

– Nawet gdybym go kochała, to co by to zmieniło? Przecież was nie kochałabym mniej. – Starała się wytłumaczyć chłopcu prawdę dla niej oczywistą, Filip wszakże zrobił minę, jakby go zdradziła.

– Ale czy go kochasz? – domagał się odpowiedzi.

Ponownie uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową, po czym wspięła się na palce, aby go pocałować. Zrozumiała, że chociaż wstąpił do college'u, nadal jest niedojrzałym chłopcem.

– Nie martw się. Zawsze z wami będę. – Te słowa powtarzała rodzeństwu przy każdej okazji, odkąd matka zginęła. – Dobranoc, Filipie – szepnęła, gdy doszli do swoich domków.

Popatrzył na nią z ulgą, uspokojony jej zapewnieniami. Kochał ją ponad wszystko na świecie, kochał pozostałe dzieci. Edwina należała teraz do nich jak przedtem rodzice, A ona miała ich… I schowany głęboko w szafie ślubny welon, którego nigdy nie włoży… I błyszczący na palcu pierścionek zaręczynowy od Charlesa.

– Dobranoc, Edwino – szepnął Filip.

Uśmiechnęła się smutno, usiłując sobie przypomnieć, jakie było jej życie przed katastrofą "Titanica".

Rozdział piętnasty

Pociąg stał już na stacji. Przed wagonem, do którego miał wsiadać Filip, zebrała się cała rodzina Winfieldów. Przyszedł też Ben i pani Barnes, zjawiło się kilku kolegów chłopca i jego dwaj ulubieni nauczyciele. Filip miał swój wielki dzień. Spełniło się jego marzenie – wyjeżdżał do Harvardu.

– Tylko napisz na pewno! – Edwina czuła się jak kwoka doglądająca piskląt. Wypytywała szeptem Filipa, czy dobrze schował pieniądze, które dała mu na drogę. Skrzywił się i dłonią zburzył jej nieskazitelną fryzurę. – Przestań – ofuknęła go.

Kiedy odszedł do przyjaciół, stanęła obok Bena i rozmawiając z nim pilnowała George'a, by nie wszedł przez okno do przedziału. Na moment straciła wtedy z oczu Alexis i ogarnęła ją fala strachu. Przypomniała sobie tamtą upiorną noc, gdy siostra zniknęła, a oni szukali jej bezskutecznie, uspokoiła się jednak zaraz, dojrzawszy ją u boku pani Barnes. Alexis ze smutkiem patrzyła na brata, który za chwilę miał ich opuścić. Fannie płakała przez całą noc poprzedzającą wyjazd Filipa, również Teddy, choć miał ledwie trzy i pół roku, zdawał sobie sprawę z rozłąki.

– Mogę z tobą pojechać? – zapytał z nadzieją w głosie.

Filip pokręcił tylko głową i przewiózł braciszka na barana po przedziale. Z tej wysokości mały mógł dosięgnąć sufitu, toteż rozszczebiotał się radośnie. Edwina tuliła Fannie, ze smutkiem myśląc, że ich gromadka zaczyna topnieć. Wydało jej się, że to początek końca. Mimo to przypomniała tego ranka Filipowi, iż ojciec byłby niezmiernie rad, że jego syn wyjeżdża na studia do Harvardu, i że on sam powinien być z siebie dumny.

– Nie będziesz już nigdy taki jak przedtem – usiłowała wytłumaczyć bratu znaczenie tej chwili, lecz Filip niezbyt pojmował, o co jej idzie. – Poszerzą się twoje horyzonty, tak że kiedy wrócisz do domu, wydamy ci się inni. Bardzo mali i prowincjonalni. – Była dojrzała jak na swój wiek, a długie rozmowy, które często wiodła z ojcem, dały jej perspektywę spojrzenia nieczęsto spotykaną u kobiet. Cecha ta od samego początku pociągała w niej Charlesa, również Ben podziwiał ją za to. – Będzie mi ciebie brakowało – po raz setny powtórzyła Filipowi. Przyrzekała sobie, że powstrzyma łzy, by nie utrudniać rozstania. Chłopiec raz jeszcze zaproponował, że zostanie w domu i wraz z nią zajmie się dziećmi, lecz Edwina pragnęła, by wykorzystał swą życiową szansę. Uważała, że ma do niej prawo, jak niegdyś jego ojciec i dziadek.

– Powodzenia, synu. – Ben uścisnął Filipowi dłoń, gdy konduktor zawołał: "Proszę wsiadać!"

Edwinie serce ścisnął żal. Bez słowa patrzyła, jak Filip żegna się z przyjaciółmi i nauczycielami. Wreszcie odwrócił się, by ucałować dzieci.

– Bądź grzeczna – z powagą napominał Fannie. – Bądź grzeczna i słuchaj Edwiny.

– Będę grzeczna – obiecała dziewczynka i dwie wielkie łzy potoczyły jej się po policzkach. Od ponad roku Filip był dla niej prawie jak ojciec. – Proszę, wróć szybko…

Miała pięć i pół roku, straciła właśnie dwa zęby i patrzyła na świat największymi oczami, jakie Edwina kiedykolwiek widziała. Była słodkim dzieckiem i chciała spędzać jak najwięcej czasu w domu z braćmi i siostrami. Niestrudzenie szukała domowego ciepła, które zapewniało jej poczucie bezpieczeństwa. Mówiła, że gdy dorośnie, zostanie mamusią i będzie miała czternaścioro dzieci.

– Wrócę niedługo, Fannie… Przyrzekam…

Filip pocałował ją jeszcze raz i zwrócił się ku Alexis, z którą rozumieli się bez słów. Wiedział, jak bardzo mała go kocha: To ona była tym dobrym duszkiem, który wsuwał się na palcach do jego pokoju, gdy uczył się do późna w nocy, i przynosił mu ciasteczka i mleko. Dla małej on i Edwina byli najdroższymi osobami na świecie, z nimi podzieliłaby się wszystkim, co posiadała.

– Uważaj na siebie, Lexie… Pamiętaj, że bardzo cię kocham… Niedługo wrócę, obiecuję.

Wszyscy wiedzieli, że podobne obietnice niewiele dla Alexis znaczą, wciąż bowiem żyła jak w lunatycznym śnie, przesiadywała w pokojach rodziców, w panującej tam ciszy nasłuchiwała nieustannie ich kroków. Miała teraz siedem lat, lecz ból po stracie matki i ojca nie zmalał z upływem czasu. A teraz jeszcze Filip wyjeżdżał! Edwina obawiała się, że mała mocniej niż inne dzieci przeżyje rozstanie.

– A ty, niedźwiadku, bądź dobrym chłopcem i nie jedz za dużo czekoladek – przestrzegł Filip najmłodszego brata. Przed tygodniem Teddy zjadł całą bombonierkę i okropnie go potem bolał brzuszek. Teraz uśmiechał się z poczuciem winy, gdy Filip delikatnie zdejmował go z ramion. – Wysiadaj, paskudniku – powiedział, robiąc minę do George'a.

Konduktor po raz ostatni zawołał: "Proszę wsiadać!" i gestem nakazał odprowadzającym, by odsunęli się od pociągu. Edwina ledwo zdążyła przytulić Filipa i po raz ostatni na niego popatrzeć.

– Kocham cię, braciszku. Wracaj szybko… i dobrze się baw. My tu zawsze będziemy na ciebie czekali, ale wykorzystaj swoją szansę.

– Dzięki, Weenie… Dziękuję, że pozwoliłaś mi wyjechać… Gdybyś mnie potrzebowała, daj znać, to zaraz przyjadę – powiedział.

W jej oczach pojawiły się łzy. Skinęła głową, nie mogąc ze wzruszenia wykrztusić słowa.

– Wiem… – przylgnęła do niego. Przypomniała sobie o bolesnych rozstaniach, pożegnaniach, na które nie mieli czasu na pokładzie "Titanica". – Kocham cię… – płakała żałośnie.