Godzinę później cała szóstka siedziała w wagonie restauracyjnym przy śniadaniu. Chłopcy zjedli obfity posiłek, Alexis podzióbała jajecznicę, a Teddy'emu i Fannie Edwina skruszyła biszkopty do mleka. Po posiłku wrócili do przedziału, gdzie Edwina umyła malcom buzie i doprowadziła do porządku ich ubranka. Tymczasem pociąg dojeżdżał powoli do stacji. Edwina zadbała, by wszyscy włożyli nową odzież i włosy mieli czyste i porządnie uczesane, a loki Fannie i Alexis przewiązała nawet wstążkami. Nie wiedziała, kto po nich wyjdzie na dworzec, była jednak pewna, że będą przedmiotem zainteresowania i ludzie będą im się bacznie przyglądać. Może nawet reporterzy z gazety ojca zrobią im zdjęcia? Chciała, by ojciec mógł być dumny ze swoich dzieci, i czuła, że winna jest to rodzicom.

Gdy pociąg zahamował ze zgrzytem, Edwinie ze wzruszenia na moment zaparło dech. Popatrzyła na resztę rodzeństwa. Żadne nie odezwało się ani słowem, ale widać było, że przeżywają słodki ból powrotu do domu.

Dzieci Winfieldów były znów u siebie.

Rozdział dziewiąty

Gdy wczesnym majowym porankiem Edwina wysiadała z rodzeństwem z pociągu, kwiaty i drzewa całe były w pąkach. W drodze żywiła cichą nadzieję, że okolica dworca będzie wyglądała jak przed ich wyjazdem, lecz przyroda, podobnie jak jej życie, uległa zmianie. Opuszczała dom z najbliższą rodziną jako szczęśliwa, beztroska panna na wydaniu. Był z nią też Charles. Podczas długiej podróży przez całe Stany bez końca rozmawiali o swoich marzeniach, ideałach, o książkach, które lubili czytać, o najskrytszych pragnieniach i nawet o tym, ile będą mieć dzieci. Tamte czasy jednak nie wrócą, a ona nigdy już nie będzie taka jak wtedy. Wracała jako sierota opłakująca stratę najbliższych.

Czarna sukienka i kapelusz z woalką, które kupiła w Nowym Jorku, czyniły ją wyższą, szczuplejszą i o wiele starszą. Gdy wysiadła z pociągu i rozejrzała się wokół, zgodnie ze swoimi przewidywaniami zauważyła czekających na nich dziennikarzy. Byli tam reporterzy z gazety Winfieldów, a także z innych rywalizujących z nią redakcji. W pierwszej chwili Edwinie wydało się, że połowa miasta wyszła im na spotkanie. Kiedy się rozglądała, szukając w tłumie znajomych twarzy, jakiś reporter podszedł i zrobił jej zdjęcie, które nazajutrz ukazało się na pierwszych stronach gazet. Edwina wróciła do drzwi wagonu i nie zwracając uwagi na dziennikarzy ani wpatrzonych w nią gapiów, pomogła wysiąść dzieciom. Filip poniósł Alexis i Fannie, Edwina wzięła na ręce Teddy'ego, George zaś poszedł poszukać bagażowego. Nareszcie byli u siebie.

Pomimo tłumu ciekawskich poczuli się pewniej, aczkolwiek nadal z obawą myśleli o przybyciu do domu wiedząc, kogo w nim zabraknie. Podczas gdy Edwina starała się uporać z bagażem, z ciżby ruszył ku nim mężczyzna, w którym rozpoznała Bena Jonesa, prawnika ojca. Był długoletnim przyjacielem rodziny, rówieśnikiem Berta Winfielda, z którym przed ćwierć wiekiem studiowali w Harvardzie.

Ben, wysoki atrakcyjny mężczyzna o łagodnym uśmiechu, włosy, niegdyś płowe, miał posiwiałe. Edwinę znał od dziecka, ale teraz zamiast niezaradnej dziewczynki ujrzał powabną, choć bardzo smutną młodą kobietę walczącą o to, by bezpiecznie dowieźć młodsze rodzeństwo do domu. Aby przedostać się do nich, roztrącał na boki ludzi, którzy niechętnie robili mu przejście.

– Witaj, Edwino! – Oczy miał przepełnione smutkiem, lecz jej były smutniejsze. – Tak mi przykro – powiedział szybko, z trudem opanowując szloch.

Bert Winfield był jego najlepszym przyjacielem, toteż Ben wpadł w przerażenie, kiedy dotarła doń wiadomość o katastrofie "Titanica". Niezwłocznie sprawdził w redakcji, czy cokolwiek wiadomo o losie Winfieldów, i dowiedział się, że Edwina płynie do Nowego Jorku na pokładzie "Carpathii" razem z braćmi i siostrami, ale bez narzeczonego i rodziców. Rozpłakał się na wieść o stracie przyjaciela, nie mniej poruszyła go śmierć jego żony i rozpaczliwy los ich dzieci.

Rodzeństwo niezmiernie się ucieszyło na jego widok, George nawet zaczął stroić miny, jakich nie widziano na jego twarzy od tamtego tragicznego dnia. Ben był pierwszym przyjacielem, którego spotkali po przeżyciu katastrofy. Ponieważ nie chcieli o niej mówić, Ben nie dopuszczał do nich dziennikarzy.

– Nauczyłem się dwóch nowych sztuczek karcianych – pierwszy przerwał milczenie George.

Ben zauważył, że chłopiec jest blady i wygląda na zmęczonego, a jego zachowanie nie jest spontaniczne jak ongiś – wyraźnie nadrabiał tylko miną, by rozbawić towarzystwo.

– Pokażesz mi je w domu. Dalej oszukujesz przy grze w karty? – zapytał Ben i George parsknął śmiechem.

Przyjrzawszy się dzieciom dokładniej, Jones spostrzegł, że Alexis ma twarz bez wyrazu, buzie najmłodszych są bledziutkie i znużone, a Edwina bardzo zmizerniała. O tym, że znacznie schudła w ciągu dwóch tygodni po katastrofie "Titanica", wiedziała tylko ona i rodzeństwo.

– Mama nie żyje-oznajmiła Fannie, gdy stali w słońcu czekając na bagaże. Na Edwinę słowa te spadły niczym kamienna lawina.

– Wiem – rzekł cicho Ben. W napięciu wszyscy czekali na następne słowa dziewczynki. Jones zerknął na Edwinę i dojrzał pod woalką jej bladość. Wystarczył mu jeden rzut oka, by stwierdzić, że dzieci Winfieldów są strasznie wyczerpane. Przeżyły piekło i koszmar ten wycisnął piętno na ich obliczach. Benowi serce pękało na widok udręczonych twarzy dzieci przyjaciela. – Cieszę się, że tobie nic się nie stało, Fannie. Bardzośmy się o ciebie martwili.

Zadowolona z jego słów dziewczynka skinęła głową i zaczęła opowiadać o swoich okropnych przejściach.

– Pan mróz ukąsił moje paluszki – pokazała mu dwa palce, których o mało nie straciła, a Ben ze smutkiem pokiwał głową. Dziękował Bogu, że dzieci się uratowały. – A Teddy bardzo kaszlał, ale już jest zdrowy – dodała.

Edwina uśmiechnęła się słysząc to sprawozdanie.

Z redakcji przysłano po nich samochód, ten sam, którym dawniej wyprawiali się na wycieczki. Przyjechał nim Ben, by zawieźć do domu dzieci i ich bagaż. Nie było go wiele, ale i tak więcej, niż się spodziewał.

– Miło, że po nas wyszedłeś – powiedziała Edwina, gdy jechali w stronę domu.

Wiedział aż za dobrze, jak bolesny będzie dla nich powrót. Sam stracił żonę i syna w trzęsieniu ziemi w 1906 roku. Ciężko przeżył ich śmierć i nie ożenił się ponownie. Jego syn byłby teraz w wieku George'a, dlatego właśnie George zajmował w jego sercu szczególne miejsce.

W drodze do domu we dwóch próbowali podtrzymywać rozmowę, lecz na próżno – reszta rodzeństwa pogrążyła się w melancholijnym milczeniu. Ich myśli krążyły wokół jednego: jak pusty będzie dom bez rodziców.

A było jeszcze gorzej, niż spodziewała się Edwina. Kwiaty, które matka zasadziła przed wyjazdem, akurat pięknie kwitły. Ich cudowne kolory tylko dodawały powitaniu goryczy.

– No, chodźcie – łagodnie nalegała Edwina, gdy dzieci zatrzymały się w ogrodzie, jakby ociągały się z wejściem do środka.

Chociaż Ben usiłował bawić ich rozmową, aby rozładować atmosferę, nikt nie kwapił się do wymiany słów. Weszli do domu i stanęli rozglądając się dokoła, jak gdyby się znaleźli w całkiem obcym miejscu. Edwina zdała sobie sprawę, że nasłuchuje dźwięków, które już nigdy tu nie zabrzmią: szelestu matczynej spódnicy, brzęku jej bransoletek, głosu ojca, skrzypienia schodów gdy wchodził na górę… Wokół panowała jednak przejmująca cisza. Alexis także zdawała się nastawiać ucha. Chciała usłyszeć chociaż szmer, lecz żaden dźwięk nie rozproszył ciszy.

Narastające napięcie stawało się nie do zniesienia. Edwina pomyślała, że dzieci zachowują się, jakby na coś czekały. Niespodzianie Teddy pociągnął ją za rękaw.

– Mama? – zapytał, jakby był pewien, że musi istnieć jakieś szczęśliwe zakończenie pasma udręk. Choć widział matkę po raz ostatni na statku, w swojej dwuletniej główce uznał, że jej osoba jest nierozerwalnie związana z tym miejscem.

– Nie ma jej tu, Teddy. – Edwina uklękła obok niego, aby mu to wytłumaczyć.

– Pa, pa? – pomachał rączką.

– Tak, właśnie tak – przytaknęła i zdjęła kapelusz, odkładając go na stojący w holu stół. Z odkrytą głową znów wyglądała młodo. Po chwili wstała, nie potrafiąc wyjaśnić dziecku nic więcej. Trzymała go za rączkę i bezradnie patrzyła na pozostałych.

– Niełatwo nam będzie, prawda? – głos jej się załamał.

Starsi chłopcy skinęli potakująco głowami, Alexis zaś powoli ruszyła w górę schodów. Edwina wiedziała, dokąd mała idzie, i nie podobało jej się to. Choć może to i dobrze, że idzie do pokoju matki, pomyślała. Może nadeszła już chwila, by zrozumiała nieodwracalność rozstrzygnięć losu?

Filip popatrzył pytająco na Edwinę, która potrząsnęła głową.

– Niech idzie… Nic jej nie będzie…

Pomimo przygnębienia dzieci czuły się w domu bezpieczne. Ben wniósł ich nieliczne bagaże, zjawiła się pani Parnes, długoletnia gospodyni Winfieldów. Spoglądając na dzieci ze smutkiem, nerwowo wycierała ręce w wykrochmalony fartuch, wreszcie wybuchnęła płaczem i przytuliła sieroty. Ta miła kobieta bardzo lubiła Kate. Wtedy dopiero Edwina w pełni pojęła, że nie będzie jej łatwo przeżyć najbliższe dni. Mnóstwo ludzi przyjdzie złożyć jej wyrazy współczucia, będą zadawać bolesne pytania, prosić, by opowiadała o strasznych chwilach, o których chciałaby zapomnieć. Sama myśl o tym była wyczerpująca.

Po półgodzinie Ben się pożegnał. Kiedy odprowadzała go do drzwi, poprosił, by dała mu znać, jak będzie gotowa do rozmowy o interesach.

– Jak prędko trzeba będzie się wszystkim zająć? – spytała zaniepokojona.

– Jak tylko będziesz gotowa.

Mówił cicho, by nie wystraszyć dzieci, ale rozeszły się już po domu. George porządkował swój pokój na górze, Filip przeglądał książki i korespondencję, Fannie poszła z panią Barnes do kuchni po ciasteczka, za nimi pobiegł Teddy na swoich tłustych nóżkach. Mały co rusz oglądał się za siebie, jakby się spodziewał, że lada chwila zjawią się mama i tata.