Ze statku kazała nadać depeszę do biura White Star w Londynie z prośbą, by powiadomiono wuja Ruperta i ciocię Liz, że wszystkie dzieci Winfieldów przeżyły. Wiedziała, że ciotka ciężko zniesie stratę jedynej siostry. Informację tej samej treści wysłała do biura ojca. Rozmyślając o sprawach, które powinna załatwić, Edwina wpatrywała się w spowity we mgłę Nowy Jork.

Tymczasem nadpłynęły holowniki, rozległo się przeraźliwe wycie syreny portowej i znajdujące się w porcie jednostki równocześnie oddały honory "Carpathii". Posępna cisza ostatnich czterech dni miała się skończyć. Ani Edwinie, ani Filipowi nie przyszło do głowy, że ich tragedia może stać się wielką sensacją dla prasy. Na widok holowników, jachtów i łodzi pełnych reporterów obydwoje uświadomili sobie, że zejście na ląd nie będzie łatwe.

Kapitan Rostron dotrzymał słowa i nikogo oprócz pilota nie wpuszczono na pokład. Reporterzy musieli się zadowolić zdjęciami robionymi z daleka. Jednemu z nich udało się jakoś wejść na statek, lecz został zatrzymany i zamknięty na mostku pod osobistym nadzorem kapitana.

Kwadrans przed dziesiątą wieczorem statek zacumował przy nabrzeżu numer 54 i na moment na pokładzie zapanowała zupełna cisza. Straszliwa podróż miała się ku końcowi. Najpierw opuszczono na wodę łodzie ratunkowe "Titanica" w tej samej kolejności co przed czterema dniami, kiedy zabierały pasażerów z tonącego statku, tyle że teraz w każdej siedział jedynie samotny marynarz. Przyglądali się temu stojący wzdłuż burty rozbitkowie, gdy naraz błyskawica rozświetliła ciemne niebo, rozległ się grzmot i spadły pierwsze krople deszczu, jakby przyroda wylewała łzy nad pustymi szalupami. Wszystkim udzielił się żałobny nastrój. Zarówno pasażerowie, jak i załoga "Carpathii" patrzyli w milczeniu na przywiązane do nabrzeża puste łodzie, kołyszące się na falach.

Kiedy opuszczano szalupy, Alexis i George dołączyli do starszego rodzeństwa. Alexis wybuchnęła płaczem i kurczowo uczepiła się spódnicy Edwiny, przerażona i burzą, i widokiem łodzi ratunkowych, które przywiodły wspomnienie strasznych chwil. Jej oczy aż pociemniały ze strachu. Edwina przytuliła małą, uświadamiając sobie, jak trudno będzie zastąpić siostrze matkę.

– Znowu mamy do nich wsiadać? – wykrztusiła zatrwożona Alexis, Edwina zaś, choć bardzo chciała ją uspokoić, potrafiła tylko przecząco pokręcić głową. Łzy rozpaczy zamykały jej usta. Te łodzie, takie łupinki… Gdyby na "Titanicu" było ich więcej, inni też by się uratowali.

– Nie płacz, Lexie… proszę, nie płacz… – powiedziała ściskając drobną dłoń. Nie mogła przyrzec, że ich życie znowu się ułoży, bo sama w to nie wierzyła, a nie chciała łudzić dzieci pustymi obietnicami. Ogromny smutek ścisnął jej serce.

Na nabrzeżu widać było setki, może nawet tysiące oczekujących. Tłum przypominał falujące morze, a kiedy błyskawica rozświetliła niebo, okazało się, że ludzkie mrowie jest liczniejsze, niż sądzono. Gazety później podały, że na nabrzeżu zebrało się około trzydziestu tysięcy osób, a wzdłuż brzegów rzeki jeszcze dziesięć. Dla Edwiny był to tylko anonimowy tłum. Nic już nie miało dla niej znaczenia. Ci, których kochała – rodzice i Charles – odeszli na zawsze. Na świecie nie było nikogo, kto by się o nich zatroszczył. Teraz ona i Filip musieli przejąć obowiązki rodzicielskie. Szesnastoletni chłopiec pożegnał oto dzieciństwo i brał na siebie powinności dorosłego mężczyzny. Edwina uważała, że los potraktował go wyjątkowo niesprawiedliwie. Patrzyła na brata, słuchała, jak każe George'owi włożyć płaszcz i stanąć obok Alexis. Widok podartych ubrań rodzeństwa i wymizerowanych twarzy napełnił ją smutkiem. Uświadomiła sobie, że wyglądają na tych, którymi byli w istocie – dzieci Winfieldów były sierotami.

W pierwszej kolejności na ląd zeszli pasażerowie "Carpathii", rozbitków z "Titanica" zaś kapitan zebrał tymczasem w jadalni, gdzie spali przez ostatnie trzy noce. Razem odmówili modlitwę za tych, co pozostali na zawsze w otchłani oceanu, i podziękowali Bogu za ocalenie. Potem na długą chwilę zapadła cisza przerywana cichymi łkaniami, wreszcie nadeszła pora pożegnania. Jedni wymieniali ucałowania, inni żegnali się skinieniem głowy i krótkim uściskiem dłoni, dziękowano kapitanowi Rostronowi za ratunek i opiekę: W tych ostatnich wspólnie spędzonych minutach rozbitkowie niewiele mieli sobie do powiedzenia. Rozstawali się na zawsze, ale nigdy nie zapomną tego, co razem przeżyli.

Kiedy dwie pierwsze spośród uratowanych z "Titanica" pasażerek weszły na trap, zawahały się na moment, jakby chciały zawrócić, i dopiero po chwili, popłakując, zaczęły wolno schodzić na ląd. Były przyjaciółkami z Filadelfii, które na "Titanicu" utraciły mężów. Na chwilę przystanęły, gdy z tłumu podniosły się okrzyki żalu i współczucia. Brzmiały tak przejmująco, że biedna Alexis schowała się za spódnicę Edwiny, zamykając oczy i zasłaniając dłońmi uszy, a Fannie w ramionach Filipa rozpłakała się rozpaczliwie.

Edwina próbowała dodać rodzeństwu otuchy, lecz w panującej wrzawie dzieci nie słyszały jej słów. Ze strachem patrzyła, jak zewsząd napiera tłum reporterów i otacza udręczonych rozbitków. W ulewnym deszczu pośród piorunów błyskały flesze aparatów fotograficznych. Ciężkie to były dla rozbitków chwile, choć w niczym nie mogły się równać z tamtymi sprzed kilku dni, z najgorszą nocą w ich życiu.

Schodząc z rodzeństwem na ląd Edwina wiedziała, że po tym, co przeszli, nic gorszego nie może im się przytrafić. Bez kapelusza, całkiem przemoknięta, niosła w ramionach drżącą z przerażenia Alexis. Filip dźwigał dwójkę najmłodszych, a tuż za nim postępował przygaszony George. Ogarnął ich lęk przed ogromnym, nieprzebranym ludzkim mrowiem zebranym na nabrzeżu. Gdy dochodzili do końca trapu, Edwina usłyszała wykrzykiwane nazwiska.

– Chandler!… Harrison!… Gates? Gates?… Widzieliście ich?…

To przyjaciele i krewni szukali swoich bliskich, lecz niestety, przy każdym nazwisku musiała przecząco pokręcić głową, nie znała bowiem nikogo z wymienionych. Zobaczyła Thayerów, których serdecznie witali przyjaciele z Filadelfii, widziała mnóstwo karetek i samochodów, nieprzerwanie oślepiały ją flesze aparatów. Gdy na dźwięk wywoływanych nazwisk nikt się nie odzywał, w tłumie rozlegał się bolesny szloch. Nie sporządzono dotąd pełnej listy tych, którzy przeżyli katastrofę, wiele osób żywiło zatem nadzieję, że informacje nie są dokładne, że ktoś bliski zdołał się jednak uratować. Dowództwo "Carpathii" odmawiało komentarza dla prasy, otaczając rozbitków barierą milczenia, na lądzie wszakże kapitan Rostron nie mógł chronić ich dłużej.

– Proszę pani… proszę pani! – rozległo się z tłumu. Jakiś reporter z takim impetem natarł na Edwinę, że wypuściła z ramion Alexis. – Czy to pani dzieci? Była pani na "Titanicu"? – dopytywał się natrętnie, nie pozwalając Edwinie przejść dalej.

– Nie… tak… och, proszę… – rozpłakała się z tęsknoty za Charlesem i rodzicami i w tejże chwili oświetlił ją błysk lampy aparatu fotograficznego. Filip próbował ją zasłonić, lecz obarczony rodzeństwem nie mógł tego uczynić skutecznie. Napierający reporterzy odepchnęli na bok George'a i Edwina krzyknęła za nim, żeby się nie zgubił. – Przestańcie… proszę… bardzo proszę… – błagała.

W równie napastliwy sposób dziennikarze napadli na Madeleine Astor, gdy wraz z pokojówką zeszła na ląd. Z opresji wyratowali ją Vincent Astor i jej ojciec, pan Force, uwożąc obydwie w karetce. Edwina i Filip nie mieli tyle szczęścia, aczkolwiek dość szybko udało im się odszukać jeden z samochodów, które hotel Ritz-Carlton wysłał po swoich gości. Przejechawszy Siódmą Aleję grupka oberwańców bez bagażu wolno wkroczyła do hotelu.

W holu czekał już tłum reporterów, ale uprzejmy recepcjonista przeprowadził rozbitków bezpiecznie do ich pokoi, gdzie Edwina ledwie zdołała opanować atak histerii. Te same wytwornie urządzone pokoje zajmowali przed sześcioma tygodniami, po przyjeździe z San Francisco, zanim na "Mauretanii" popłynęli do Europy, by ogłosić zaręczyny Edwiny z Charlesem! Tak niedawno, a jakby upłynęły całe wieki. W tym krótkim odstępie czasu ich życie zmieniło się całkowicie.

– Wszystko w porządku, Weenie? – zatroskał się Filip na widok pobladłej twarzy siostry.

Przez chwilę nie mogła wykrztusić słowa, więc tylko skinęła głową, blada jak śmierć.

– W porządku… – wyszeptała niepewnie, nie potrafiła jednak oderwać myśli od owych szczęśliwych dni spędzonych tutaj przed kilkoma tygodniami.

Wyglądała teraz na zupełnie zagubioną, a wrażenie to potęgował jej strój, ten sam, w którym opuściła "Titanica": niebieska wieczorowa suknia, mocno sfatygowana, przemoknięty płaszcz i półbuty.

– Chcesz, żebym poprosił o inne pokoje? – spytał zaniepokojony Filip. Co poczną, jeżeli siostra teraz się załamie? Do kogo zwrócą się o pomoc? Była ich ostoją, tylko ją mieli na świecie.

Edwina jednak dobrze wiedziała, że odpowiedzialność za całą rodzinę spoczywa na jej barkach, toteż wnet rozwiała obawy Filipa. Energicznie otarłszy łzy, zajęła się rodzeństwem.

– George, przejrzyj jadłospis – poleciła. – Musimy coś zjeść. A ty, Filipie, pomóż Fannie i Alexis przebrać się w nocne koszule… – W tejże chwili uświadomiła sobie, że nie mają przecież nocnych koszul, nie mają żadnej odzieży.

Zaraz wszakże okazało się, że dyrekcja hotelu pomyślała i o tym, w dalszych pokojach bowiem znaleźli ubranka dziecięce i suknie kobiece w różnych rozmiarach, stroje męskie, a także dla chłopców swetry, spodnie, ciepłe skarpetki i buty. Na łóżku leżały przygotowane dla dziewczynek dwie koszulki i dwie lalki oraz koszulka i pluszowy miś dla Teddy'ego. Ten wzruszający gest przejął Edwinę do głębi, lecz kiedy weszła do głównej sypialni, wstrząsnął nią szloch: na posłaniu leżały starannie rozłożone nocne stroje dla rodziców. Wiedziała, że w ostatniej sypialni znajdzie piżamę dla Charlesa. Zapłakała gorzko, jeszcze raz obrzuciła pokój spojrzeniem, po czym zgasiła światło, zamknęła za sobą drzwi i wróciła do dzieci.