– Absolutnie. Sama uszyłam dla niej tę sukienkę.

– Może inne dziecko zabrało zabawkę?

– To możliwe – zgodziła się Edwina, choć dotąd nie dopuszczała do siebie takiej myśli. – Czy na statku są dzieci, które nie odnalazły rodziców? – zapytała.

Wiedziała, że w szpitalu przebywa kilkoro nie zidentyfikowanych maleństw, zaraz jednak pomyślała, że Alexis jest na tyle duża, iż potrafiłaby powiedzieć, jak się nazywa. Oczywiście gdyby zechciała… i gdyby była przytomna… Edwina zaczęła się zastanawiać, czy jej siostra nie błąka się zagubiona, nieświadoma, iż jej rodzeństwo także jest na statku. Wyjawiła swe przypuszczenia pielęgniarce, która odpowiedziała, że to mało prawdopodobne.

Późnym popołudniem, gdy Edwina przechadzała się po pokładzie, starając się zatrzeć w pamięci obraz tonącego "Titanica" i jego rufy sterczącej nad horyzontem, ujrzała pokojówkę pani Carter, pannę Serepeca, która wyprowadziła dzieci na spacer. Lucille Carter i jej brat William, równie wystraszeni jak pozostałe dzieci na statku, szli po bokach pokojówki, trzecie dziecko zaś trzymało się z tyłu, kurczowo uczepione jej ręki. Nagle odwróciło się i Edwina zobaczyła jego buzię. Aż zaparło jej dech! To była Alexis! Rzuciła się ku małej i chwyciła ją w ramiona. Tuląc ją z całych sił, płakała rozdzierająco. Wreszcie ją odnalazła!

Gdy Edwina trzymała przerażoną siostrę w objęciach, panna Serepeca usiłowała wyjaśnić, jak Alexis znalazła się na "Carpathii". Otóż kiedy dziewczynkę wrzucono do szalupy, zajęła się nią pani Carter, która widząc potem, że na "Carpathii" mała nie ma nikogo bliskiego, zdecydowała się otaczać ją opieką przez całą podróż do Nowego Jorku. Pokojówka dodała półgłosem, że od zatonięcia "Titanica" Alexis nie powiedziała ani słowa. Nie wiedziano, jak ma na imię i nazwisko, bo nie odpowiadała na żadne pytania. Pani Carter miała nadzieję, że ktoś z rodziny upomni się o dziecko w Nowym Jorku, a teraz z pewnością ucieszy się na wieść, że matka dziewczynki jest na statku. Gdy panna Serepeca to mówiła, Alexis rozejrzała się, szukając wzrokiem matki, lecz Edwina ze smutkiem pokręciła głową i przytuliła dziecko.

– Nie, malutka, nie ma jej z nami – rzekła z bólem w głosie.

Usłyszawszy to, Alexis próbowała się wyrwać z objęć siostry, lecz Edwina nie zamierzała pozwolić jej na ucieczkę. Już raz prawie ją stracili, to wystarczy. Podziękowała pannie Serepeca i obiecała odnaleźć panią Carter, by osobiście wyrazić jej wdzięczność za opiekę nad Alexis.

Gdy wracały do salonu, Edwina trzymała w ramionach milczącą siostrę, która utkwiła w niej przerażone spojrzenie.

– Kocham cię, maleńka… – mówiła. – Tak bardzo cię kocham… tak martwiliśmy się o ciebie…

Edwinie łzy płynęły strumieniem po twarzy. Jakże się cieszyła, że odnalazła Alexis, cóż by jednak dała, aby odnaleźć pozostałych! Marzyła, by się okazało, iż rodzice i Charles też są na statku. Przecież to niemożliwe, żeby naprawdę odeszli, niemożliwe, żeby tak nagle wszystko się skończyło… Niestety, tak właśnie było i tylko Alexis pojawiła się jak mały duszek powracający z przeszłości. Z przeszłości, która dopiero co istniała, a teraz rozwiała się jak sen zapadający w pamięć po wsze czasy.

Kiedy Edwina pokazała Alexis ukochaną lalkę, dziewczynka wyrwała jej zabawkę z rąk i przytuliła do twarzy, nadal słowem się nie odzywając. W milczeniu popatrzyła na Filipa, który rozpłakał się na jej widok, dłużej zatrzymała wzrok na George'u, który przyglądał jej się zdumiony.

– Myślałem, że odeszłaś, Lexie – powiedział cicho. – Szukaliśmy cię wszędzie…

Nie odpowiedziała, ale też nie odrywała od niego oczu, w nocy zaś spała z nim. Filip, który czuwał przy dzieciach, patrzył, jak Alexis jedną ręką obejmuje George'a, a drugą tuli lalkę. Edwina, jak poprzednio, spała w sali szpitalnej z Fannie i Teddym. Choć obydwoje czuli się lepiej, miejsce to wydawało się najbezpieczniejsze dla tak delikatnych dzieci, zwłaszcza że Teddy miał silny kaszel. Edwina chciała zabrać również Alexis, lecz mała pokręciła głową i podążyła za George'em do salonu, gdzie ułożyła się przy nim na wąskim materacu. Gdy usypiała, brat leżąc na boku przyglądał się jej. Odnalezienie siostry przypomniało mu matkę, bo w jej pobliżu Alexis zawsze się kręciła. Tej nocy chłopiec śnił o rodzicach. Śnił o nich jeszcze, gdy w środku nocy obudził go płacz Alexis. Otoczył ją ramieniem, jednakże żadne słowa otuchy nie mogły utulić żalu dziecka.

– Co się stało, Lexie? – zapytał. Zastanawiał się, czy mu odpowie, czy jest w stanie tylko płakać. – Boli cię coś?… Jesteś chora? Mam zawołać Edwinę?

Potrząsnęła głową i usiadła na materacu, tuląc lalkę.

– Chcę do mamy… – wyszeptała cichutko. Błękitnymi oczyma patrzyła nań prosząco tak długo, aż George'owi łzy popłynęły po twarzy. Objął mocno siostrę.

– Ja też Lexie… ja też…

Tej nocy dwoje dzieci Kate Winfield spało trzymając się za ręce. One i ich rodzeństwo przetrwały, ich matka natomiast pozostała z mężem aż do tragicznego końca. Nigdy nie zapomną matczynej miłości ani uczucia, jakim darzyli się rodzice. Teraz jednak tamto życie, tamten świat należały do przeszłości, która nigdy nie wróci. Pozostało ich sześcioro, sześcioro Winfieldów ocalało. Inni, a z nimi narzeczony Edwiny, odeszli na zawsze.

Rozdział szósty

W czwartek wieczorem, gdy "Carpathia" wolno mijała Statuę Wolności, Edwina i Filip stojąc na pokładzie smętnie wpatrywali się w coraz bliższe światła Nowego Jorku. Nad ich głowami pogrążone w żałobie niebo płakało strumieniami deszczu: Podróż do domu, a przynajmniej do Nowego Jorku, miała się nareszcie ku końcowi, lecz oni nie czuli radości – całe ich jestestwo wypełniała przeraźliwa pustka. Ich dawne życie minęło bezpowrotnie. Los oszczędził dzieci Winfieldów, Edwina jednak wiedziała, że bez rodziców i narzeczonego nic już nigdy nie będzie takie jak dawniej. Za niecałe cztery miesiące miała zostać żoną Charlesa, ale odszedł na zawsze i on, i to wszystko, co tak w nim kochała: dobroć, czułość, delikatność, sposób, w jaki pochylał głowę, gdy z niej żartował… Jej wymarzona, pełna szczęścia przyszłość rozpłynęła się jak mgła.

Podczas gdy Filip ze smutkiem patrzył na wilgotne od łez policzki Edwiny, "Carpathia" ciągniona przez holowniki powoli wpływała do portu, gdzie ani syreny, ani powitalne fanfary nie zakłócały żałobnej ciszy.

Poprzedniego wieczoru kapitan Rostron obiecał rozbitkom ochronę przed natarczywością reporterów i zapewnił, że dołoży starań, by mogli spokojnie zejść na ląd. Pomieszczenie radiooperatora zasypane było depeszami z redakcji gazet, ze statku wszakże nie odpowiedziano na żadną z nich, a dziennikarze mieli wzbroniony wstęp na pokład. Ci, co ocaleli, mieli prawo w spokoju opłakiwać swych zmarłych, kapitan zaś czuł się odpowiedzialny za ich niczym nie zakłócony i bezpieczny powrót do domu.

Rzeczywistość jak przez mgłę docierała do Edwiny, która myślami wciąż była przy najbliższych zaginionych w głębinach oceanu. Filip delikatnie dotknął jej dłoni. Stali obok siebie, wpatrzeni w mrok. Z oczu chłopca także popłynęły łzy. Jakżeż inaczej potoczyłoby się wszystko, gdyby los okazał się dla nich choć trochę łaskawszy!

– Weenie? – odezwał się pieszczotliwie. Nie nazywał tak siostry od czasu, gdy był dzieckiem, i Edwina uśmiechnęła się przez łzy.

– Tak?

– Co teraz zrobimy?

Już wcześniej zastanawiali się nad najbliższą przyszłością, lecz Edwina nie miała dość czasu, aby to spokojnie przemyśleć. Choroba Teddy'ego, stan Alexis i opieka nad resztą rodzeństwa zajmowały każdą jej chwilę. George prawie się nie odzywał i Edwina uświadomiła sobie, jak bardzo jej brakuje psot i żartów brata. A biedna mała Fannie płakała, ilekroć starsza siostra zostawiła ją choćby na chwilę samą. Przy tylu obowiązkach trudno było Edwinie zebrać myśli. Wiedziała, że teraz na niej spoczywa odpowiedzialność za rodzeństwo, również za najstarszego brata. Musiała im zastąpić cały ich utracony świat.

– Nie wiem, Filipie – odparła wreszcie. – Pewnie pojedziemy do domu, jak Teddy wyzdrowieje. – Chłopczyk wciąż brzydko kaszlał, a poprzedniego dnia miał gorączkę. Żadne z nich nie czuło się na siłach, by stawić czoło długiej podróży koleją do Kalifornii. – Na jakiś czas zatrzymamy się w Nowym Jorku, a potem pojedziemy do domu – zadecydowała.

Do domu… Tylko jak ona sobie z domem poradzi? Co będzie z gazetą? Wolała się nad tym nie zastanawiać. Wciąż błądziła myślami w przeszłości, wracała do tych ostatnich dni, do ostatniego wieczoru, kiedy tańczyła z Charlesem przy radosnych dźwiękach ragtime'ów. Jakież wszystko było proste, gdy wirowali po parkiecie w rytm cudownych walców, które lubiła najbardziej! Tak dużo tańczyli w czasie tych czterech dni, że prawie całkiem zdarła nowe srebrne pantofelki, a teraz wydawało jej się, że już nigdy więcej nie zatańczy, nawet tego nie zapragnie.

– Weenie? – Filip spostrzegł, że siostra znowu odbiegła myślami gdzieś daleko i odgadł, że ona również, jak każde z nich, nie przestaje rozpamiętywać przeszłości.

– Tak?… Przepraszam… – Skierowała wzrok na nabrzeże Nowego Jorku zalewane potokami deszczu, starając się pohamować łzy. Nadal bez ustanku marzyła, by ich tragiczne przeżycia okazały się jedynie strasznym snem. Niestety, o tym, że to rzeczywistość, przypominały stojące wzdłuż burty "Carpathii" pogrążone w żałobie wdowy, opłakujące swych mężów.

Po wielu rozbitków przybyli do portu krewni i przyjaciele, Winfieldowie jednak nie mieli nikogo bliskiego w Nowym Jorku. Jeszcze zanim wypłynęli do Anglii, Bert zarezerwował dla rodziny pokoje w Ritzu-Carltonie, teraz więc mieli się tam zatrzymać aż do wyjazdu do Kalifornii. Jakie skomplikowane stały się proste, codzienne sprawy! Byli bez pieniędzy i ubrań, Alexis zgubiła buty. Edwina miała tylko wieczorową suknię, całą w strzępach, i drugą czarną, którą od kogoś otrzymała na "Carpathii". Będzie musiała zatelegrafować do biura ojca w San Francisco, aby przysłano im pieniądze na hotel i podróż do domu. Z dnia na dzień stanęła wobec spraw i kłopotów, których istnienia jeszcze przed tygodniem nawet się nie domyślała.