– Nie chcę nigdzie iść! – zaprotestowała i rozpłakała się, kiedy rosły mężczyzna brał ją na ręce wraz z lalką, którą kurczowo do siebie tuliła, i okrywał ściągniętym z łóżka kocem. – Chcę tu zaczekać!… Chcę do mamusi…!
– Znajdziemy twoją mamusię, maleńka. Ale teraz nie mamy czasu do stracenia.
Pobiegł z zawiniątkiem w ramionach, a gdy dotarł na poziom pokładu spacerowego, stojący tam marynarz krzyknął doń:
– Ostatnia zaraz odbija! Pędź na spacerowy, dopiero zaczynają ją opuszczać… Pośpiesz się, człowieku!
Wbiegając na pokład spacerowy steward ujrzał, że Lightoller i jeden z marynarzy mocują się z blokami łodzi numer cztery zwisającej za burtą, tuż pod otwartym oknem.
– Zaczekajcie! Mam tu dziecko! – zawołał. Alexis krzyczała i wyrywała się, na próżno wzywając matkę, która była przekonana, że Alexis bezpiecznie odpłynęła. – Zaczekajcie!…
Lightoller już opuszczał łódź, gdy steward z Alexis w ramionach podbiegł do otwartego okna. Popatrzył przez ramię, ale było za późno, by zatrzymać wodowanie szalupy, która zabierała ostatnie kobiety godzące się na opuszczenie pokładu, wśród nich młodą panią Astor i matkę Jacka Thayera. John Jacob Astor pytał Lightollera, czy ze względu na stan żony nie mógłby jej towarzyszyć, lecz oficer był nieugięty, toteż Madeleine Astor odpływała z pokojówką. Jej mąż wraz z innymi nieszczęśnikami zostawał na statku.
Steward popatrzył w dół. Szalupa zwisała dokładnie pod nimi, tyle że dużo poniżej poziomu pokładu. Pomyślał, że na "Titanicu" małą czeka pewna śmierć, szybko zatem podjął decyzję. Pocałował Alexis w czoło, jakby była jego własną córką, i rzucił ją do łodzi modląc się, żeby ktoś złapał dziewczynkę i żeby spadając nie zrobiła sobie krzywdy. Kilku pasażerów doznało kontuzji przy wsiadaniu do szalup, Alexis wszakże miała więcej szczęścia – jeden z wioślarzy wyciągnął ramiona i złapał ją w powietrzu. Kiedy leżała owinięta w koc krzycząc ze strachu, na pokładzie stała nic nie podejrzewająca Kate i cicho rozmawiała z mężem.
Rosły steward upewnił się, że Alexis umieszczono bezpiecznie obok kobiety z dzieckiem, po czym Lightoller z marynarzami skończyli opuszczać łódź na lodowatą czarną wodę. Alexis siedziała sparaliżowana strachem, tuląc lalkę i zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś zobaczy mamę. Zaczęła krzyczeć, gdy szalupa uderzyła o taflę wody i obok wyłonił się z mroku monumentalny kadłub statku. Marynarze żwawo robili wiosłami, by jak najdalej odpłynąć od "Titanica", toteż cielsko olbrzyma jęło się z wolna oddalać. Alexis znalazła się na ostatniej łodzi ratunkowej z prawdziwego zdarzenia, opuszczonej na wodę o 1.55.
O drugiej marynarze jeszcze się mocowali z czterema składanymi łodziami. Trzech nie udało się uwolnić z zaczepów, wreszcie odczepiono składak D. Nikt nie miał wątpliwości, że jest to ostatnia szansa na opuszczenie statku. Załoga otoczyła łódź, do której znów wpuszczano tylko kobiety i dzieci, ktoś przyniósł dwoje porzuconych niemowląt. Na koniec Bertowi udało się przekonać Lightollera, by wpuścił Filipa do łodzi. Przecież chłopiec miał zaledwie szesnaście lat! Ostrożnie spuszczono na wodę również tę łódź i wkrótce jak inne zniknęła w ciemnościach.
Na tym zakończyła się akcja ratunkowa. Ci, którym nie udało się ewakuować, mieli pójść na dno razem ze statkiem. Do świadomości Berta z trudem przebijała się myśl, że Kate zostaje z nim do końca. Ponieważ nie chciała odpłynąć z Filipem, próbował wepchnąć ją do łodzi, lecz uczepiła się męża z całych sił i nie dała się od niego oderwać. Teraz, gdy zbliżały się ostatnie chwile ich życia, trzymał ją w ramionach.
Strausowie spokojnie spacerowali pod rękę, Benjamin Guggenheim wraz ze służącym stał niewzruszony na pokładzie odziany w strój wieczorowy, Bert i Kate czule się całowali i trzymając się za ręce rozmawiali spokojnie o dniu, w którym się spotkali. I o dniu ich ślubu… I o narodzinach dzieci.
– Dzisiaj są urodziny Alexis – powiedziała cicho Kate, patrząc na Berta. Wspomniała ową słoneczną niedzielę sprzed sześciu lat, gdy w ich domu w San Francisco Alexis przyszła na świat. Kto mógł wtedy przypuszczać, że ich przeznaczeniem będzie śmierć w morskich odmętach? Z ulgą myślała, że ich dzieci się uratują, ale serce jej pękało na myśl, że nigdy więcej ich nie ujrzy.
– Czemu nie zabrałaś się razem z dziećmi? Przecież one cię potrzebują! – czynił jej wyrzuty Bert. Ogarnął go ogromny smutek, gdy sobie uświadomił, że nie musiało do tego dojść. Gdyby popłynęli innym statkiem… gdyby "Titanic" nie zderzył się z górą lodową… gdyby… gdyby…
– Nie mogłabym żyć bez ciebie – wyznała Kate, przytuliła się do męża i wspięła na palce, by go pocałować.
Długą chwilę trwali w uścisku, gdy tymczasem część pasażerów zaczęła skakać do wody, między innymi Charles. Pokład łodziowy znajdował się teraz tylko dziesięć stóp nad poziomem wody. Niektórym udało się dotrzeć do łodzi ratunkowych, ale Bert wiedział, że Kate nie umie pływać, nie było więc sensu opuszczać pokładu. Zrobią to, gdy będą musieli. Wciąż mieli nadzieję, że gdy statek pójdzie na dno, im uda się jakoś uczepić pływających w pobliżu łodzi i przetrwać do nadejścia pomocy.
Podczas gdy Winfieldowie rozmawiali, inni wciąż próbowali zdjąć z uchwytów dwie składane łodzie. Udało się wyplątać je z lin, lecz opuszczenie ich na wodę okazało się niemożliwe, ponieważ pokład był nachylony pod zbyt dużym kątem. Wtedy Jack Thayer poszedł w ślady Charlesa, cudem jakimś dotarł do składaka i tam znów spotkali się z Filipem. Łódź pod ciężarem nowych rozbitków nabierała coraz więcej wody, tak że trzeba było w niej stać, aby nie zamoczyć się całkowicie. A powyżej znajdowali się rodzice Filipa, mocno objęci ramionami.
Kiedy woda wtargnęła na statek, Kate wydała cichy okrzyk, zaskoczona brutalnym chłodem oceanu. Zaczęli się pogrążać. Bert próbował utrzymać żonę na powierzchni, lecz toń nieodparcie ich wciągała. Kate zdążyła krzyknąć: "Kocham cię", uśmiechnęła się i już jej nie było. Wyśliznęła mu się z rąk, a on, uderzony chwilę później przez spadające szczątki bocianiego gniazda, podążył za nią. Znajdujący się w pobliżu Charles podzielił ich los.
Zniknęły w falach budka radiotelegrafisty i mostek kapitański, tylko składana łódź unosiła się na powierzchni niczym dmuchany materac. W wodzie znalazły się setki ludzi. Dawno ucichły murzyńskie melodie, a ostatnie ich dźwięki brzmiały w uszach tonących niczym requiem, którego echo doleciało do rozbitków w łodziach. Te żałobne tony mieli zapamiętać na zawsze.
Z łodzi ratunkowych ujrzano, jak rufa statku podnosi się i wystrzeliwuje w niebo niczym olbrzymia czarna góra. Światła wydawały się jaśnieć bardzo długo, potem zgasły i pojawiły się jeszcze na chwilę, wreszcie znowu zniknęły, tym razem na dobre. Wszystko otoczyła przerażająca ciemność, w której rysowała się tylko widmowa rufa "Titanica", wciąż stercząca ku niebu. Z wnętrza olbrzymiego kadłuba dobywały się niesamowite dźwięki, jak gdyby wszystko się poobrywało i uderzało z trzaskiem o siebie, wreszcie rozległ się straszliwy łomot, a po nim okrzyki rozpaczy rozbitków. Przedni komin złamał się w pół i z przeraźliwym grzmotem uderzył w wodę w fontannie iskier. Zawinięta w koc Alexis, leżąca dotąd spokojnie obok nieznajomej kobiety, zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
Kiedy Edwina patrzyła na trzy sterczące z rufy gigantyczne śruby okrętowe, odcinające się na tle nieba, ze statku wydobył się odgłos, jakiego dotąd nigdy nie słyszała. Zdawało się, że potężna jakaś siła rozrywa kadłub, że "Titanic" przełamuje się na pół (później wyjaśniono, że nie było to możliwe). Edwina bez słowa oglądała to koszmarne widowisko. Nie wiedziała, gdzie są Charles, Filip, Alexis ani rodzice, czy którekolwiek z nich zdołało się uratować. Mocno ściskała dłoń George'a, który tym razem nie znajdował słów, by wyrazić, co czuje. Przytuliła go do siebie i płacząc obserwowali z łodzi ratunkowej agonię "Titanica".
Aż w końcu olbrzym zanurzył się w oceanie, rufa zniknęła, a pozostali przy życiu rozbitkowie jęknęli z niedowierzaniem. Tragedia się dokonała – "najbezpieczniejszy na świecie" statek zatonął. Nastąpiło to 15 kwietnia 1912 roku o 2.20 nad ranem, dokładnie dwie godziny i czterdzieści minut po zderzeniu z górą lodową. Edwina, tuląc do siebie George'a, Teddy'ego i Fannie, spoglądała na bezmiar oceanu i modliła się, by jej najbliżsi przetrwali.
Rozdział czwarty
"Carpathia" odebrała ostatnią wiadomość z "Titanica" o 1.50, gdy woda w jego maszynowni sięgała kotłów. Później nic już nie było wiadomo o tonącym transatlantyku. Na "Carpathii" płynącej całą parą do miejsca, gdzie według podanych współrzędnych powinien znajdować się "Titanic", obawiano się, że statek ma poważne kłopoty, ale nikt nie przypuszczał, że olbrzym pójdzie na dno, zanim do niego dotrą.
O czwartej nad ranem, po dopłynięciu do miejsca, w którym powinien spotkać "Titanica", kapitan Rastron z niedowierzaniem przecierał oczy. Nigdzie nie było śladu statku. Olbrzym zniknął, jakby jakaś siła uniosła go w przestworza.
Uważnie przeczesywano wody oceanu, lecz dopiero po dziesięciu minutach zauważono zielone błyski w oddali. Nadzieja, że to światła "Titanica" migocące na horyzoncie, wnet się rozwiała, gdy kapitan Rostron i jego załoga pojęli, co świeci na wodzie: to szalupa ratunkowa wysyłała sygnały, i to z całkiem bliska. Kiedy "Carpathia" podpływała do łodzi, Rostron wiedział już, że "Titanic" zatonął.
Tuż po czwartej panna Elizabeth Allen jako pierwsza weszła na pokład "Carpathii". W milczeniu przyglądano się okrętowaniu nieszczęsnych rozbitków. Kiedy liniowiec niespodziewanie zmienił kurs, a wyraźnie podekscytowana załoga jęła wykonywać czynności odbiegające od rutynowych, pasażerowie zorientowali się, że stało się coś niedobrego. Z początku żywili obawy, że to ich statek ma kłopoty, ale szybko z zasłyszanych strzępów informacji pojęli, iż są w błędzie. Niebawem rozeszła się przerażająca wiadomość, że "Titanic" ma kłopoty, że "najbezpieczniejszy" transatlantyk tonie, idzie na dno. A teraz w promieniu czterech mil widziano na wodzie szalupy ratunkowe. W niektórych ludzie wołali i wymachiwali rękami, na innych panowało głuche milczenie i tylko wstrząśnięte twarze rozbitków mówiły, że stało się coś strasznego. Tego, co się wydarzyło, nie sposób było opisać, niepodobna było oddać słowami bezsilnej rozpaczy, którą czuli ludzie patrzący, jak olbrzymia rufa unosi się ku czarnemu niebu, ku gwiazdom, po czym pogrąża się w lodowatej toni, na zawsze zabierając ze sobą mężów, braci i przyjaciół.
"Miłość Silniejsza Niż Śmierć" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłość Silniejsza Niż Śmierć". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłość Silniejsza Niż Śmierć" друзьям в соцсетях.