Po dziesięciu minutach w kominku wesoło huczał ogień, ogarniając gorącymi językami szczapy drzewa, które sama kiedyś przywiozła z Oregonu razem z dużą ilością szyszek sosnowych. Mimo ryzyka wrzuciła jeszcze do ognia nie obrobioną karpę drewna, aby podtrzymała ogień do chwili, gdy po wzięciu prysznica wróci na dół.

Nim weszła na schody, wzięła do ręki swojego Oscara i jeszcze raz zaczęła mu się przypatrywać. Ta statuetka jest nagrodą za doskonałość. Ona, Ariel Hart, także należy do owej wyselekcjonowanej grupy ludzi – najlepszych z najlepszych. Szkoda tylko, że to, co najpiękniejsze, ma już za sobą. Zadumana, odłożyła błyszczącą figurkę na kominek.

– Ciekawe, co się z nią stanie po mojej śmierci. Będę musiała zapisać ją komuś w testamencie… – i mrucząc coś jeszcze pod nosem, Ariel ruszyła krętymi schodami na górę. Te schody! Wiele lat temu, gdy odnawiała mieszkanie, kazała usunąć stare, a na ich miejsce wybrała nowe i nazwała je „swoją Tarą”. Jakże się z nich cieszyła! Wydawała huczne przyjęcia, a gdy przyjeżdżali goście, witała ich na schodach, po to tylko, by się nimi pochwalić. Kiedy zaś udzielała wywiadów, do zdjęć także pozowała na tle swych pięknych schodów. To były czasy…

Ariel była artystką w szybkim przebieraniu się. Potrafiła także robić kilka rzeczy naraz. Na przykład teraz, jednocześnie zrzucała ubranie, wybierała płytę kompaktową i nastawiła tak głośno, aby mogła słuchać muzyki biorąc prysznic. Popłynęła melodia z „Pretty Woman”. Oczy Ariel napełniły się łzami, na pewno dostało się do nich mydło…

Zwykłe zabiegi po prysznicu zabrały jej dwadzieścia pięć minut. Płyn do ciała, do łokci i kolan, specjalny krem z lanoliną do rąk, potem inny krem, nawilżacz do twarzy, krem do szyi i odżywka do włosów bez spłukiwania, na koniec balsam do stóp. Zerknęła w lustro, stwierdziła, że nie wygląda dobrze. Kiedy ostatnio robiła masaż twarzy? Pewnie ze trzy tygodnie temu.

Twarz to część ciała, o którą każda aktorka musi dbać ze szczególną pieczołowitością, tego wymaga jej zawód.

Skąd się wzięły te brodawki? Nie było ich jeszcze trzy tygodnie temu. Ariel przyglądała się uważnie szpecącym ją znamionom w powiększającym lustrze, przed którym zwykle robiła makijaż. Co prawda, odpowiednio zrobiony makijaż mógłby zamaskować tę skazę, ale Ariel miała teraz ważniejsze rzeczy na głowie.

W kominku na dole ogień nie zdążył wygasnąć. Ariel włożyła do ognia kolejną karpę i zrobiła sobie następnego drinka z dużo większą ilością alkoholu niż zwykle. Doiły musiała już wrócić, bo z kuchni dochodził brzęk naczyń. Ariel wyłączyła odtwarzacz płyt kompaktowych i z uśmiechem na twarzy przysłuchiwała się dialogom w jakiejś operze mydlanej, którą podczas przygotowywania obiadu oglądała Dolly. Bohaterowie rozmawiali o dziecku z nieprawego łoża, które urodziło się siedemnaście lat temu, o czym wszyscy wiedzieli z wyjątkiem ojca owego dziecka.

I co tu teraz robić? No jasne, zapalić papierosa. Kogo obchodzi te kilka małych zmarszczek nad górną wargą?

Ariel, czy ty nie przesadzasz z tym rozczulaniem się nad sobą? Może masz dziś po prostu pechowy dzień? Taki, kiedy nic się nie udaje, włosy nie układają się jak trzeba i wyglądasz mizernie.

Nie, dłużej nie można się oszukiwać – Ariel nade wszystko ceniła sobie szczerość, także w stosunku do samej siebie. Dzisiejszy dzień to początek końca jej kariery aktorskiej. Najwyższy czas, aby zajęła się czymś innym. Jeśli teraz zejdzie ze sceny, jej nazwisko wciąż będzie wiele znaczyć w tym miasteczku. Tylko czy dalsze życie w Hollywood ma w ogóle jakiś sens? Co za pytanie! Oczywiście, że ma, przecież tu właśnie spędziła ostatnie trzydzieści lat i tu ma swój dom.

Kiedyś, dawno temu, gdy była dzieckiem, kochała inne miejsce na ziemi i nazywała je swoim domem. Miała wtedy zaledwie szesnaście lat. Chula Vista, niedaleko San Diego, właśnie tam przeżyła najszczęśliwszy okres swojego życia. Nawet teraz, po upływie trzydziestu lat, ciągle ma to w pamięci. Ojca Ariel, który pracował w wojsku, przenoszono nieustannie. Jego córka nigdy nie miała dość czasu, żeby przyzwyczaić się do któregoś z miejsc pobytu na tyle, aby je pokochać i nazwać swoim domem.

„Chciałabym…” – Ariel nigdy nie kończyła tego zdania, ale miała swoją długą listę życzeń. Na pięćdziesięciu stronach przyczepionych do wewnętrznej strony drzwi szafki, od góry do dołu tylko to jedno słowo… Dlaczego? Trudno powiedzieć. Może się bała. To był na pewno bardziej dyskretny sposób niż przelewanie swoich refleksji do pamiętnika, który mógłby się dostać w niepowołane ręce. Ariel bez trudu orientowała siew swej długiej pięćdziesięciostronicowej liście życzeń, bo zawsze miała na myśli… tylko jedno jedyne życzenie. I tak od wielu lat, codziennie przed pójściem do łóżka, wciąż na nowo dopisywała na kolejnych kartkach tylko jedno słowo: „Chciałabym…”

Aktorzy opery mydlanej spierają się na temat testów DNA.

Dlaczego ludzkie życie nie jest takie proste jak akcja serialu telewizyjnego? – pomyślała rozgoryczona Ariel. – Dlaczego ludzie mogą być prości, a życie – takie skomplikowane?

– Dolly!

– Co? – rozległ się wrzask z kuchni.

– Chyba kupię sobie psa! A może też i kota, żeby mu nie było smutno samemu.

Oddech Dolly przypominał sapanie długodystansowca, gdy ślizgając się na wypastowanej podłodze, dotarła do swej chlebodawczyni.

– W takim razie ja odchodzę! Nie mam zamiaru sprzątać po psie. Mam dość pracy, sprzątając po tobie! Poza tym psy wszystko gryzą, koty sikają gdzie popadnie i w żaden sposób nie można się pozbyć ich zapachu. Nie mam czasu wychodzić z psem na spacery. Ty musiałabyś zajmować się zwierzętami, a jesteś przecież zbyt zajęta. Odchodzę! – pokrzykiwała zdenerwowana.

– No i dobrze – odparowała Ariel. – Tylko czy znajdziesz kogoś, kto zapłaci ci tyle co ja i, na dodatek, pozwoli ci gapić siew telewizor całymi popołudniami? Wątpię. Obie dobrze wiemy, że jesteśmy na siebie skazane, i tyle. Pamiętaj, że także tobie lat nie ubywa, a wręcz przeciwnie. Nikt ci nie zaoferuje lepszych warunków niż ja. Płacę ci ubezpieczenie społeczne, zawsze na czas dostajesz pensję, a dwa razy w tygodniu masz wychodne. Pozwalam ci jeździć moim samochodem i przygotowuję ci wspaniałe prezenty pod choinkę. Jeśli to wszystko nic dla ciebie nie znaczy, proszę bardzo! Możesz odejść!

Ariel i Dolly prowadziły tego rodzaju dyskusje przynajmniej raz na tydzień, a przecież nigdy się na siebie nie gniewały. Od lat się przyjaźniły i zawsze były wobec siebie szczere, nie wahały się mówić, co im leży na sercu, zgodnie z zasadą Ariel: „Nie można obrażać się za szczerość”.

– Tak? A cóż takiego masz zamiar podarować mi w tym roku? – zapytała Dolly z chytrym uśmieszkiem.

– Nic – przecież chcesz odejść, i to tylko dlatego, że mam zamiar kupić sobie psa i kota. A ty co chciałaś mi dać? – głos Ariel brzmiał równie chytrze jak przed chwilą głos Dolly.

– Ja takie zakupy zostawiam na ostatnią chwilę. No wiesz, jak zwykle, wybiorę coś konkretnego. Dobra, ostatecznie mogę się zgodzić na jednego zwierzaka. Niech będzie pies, który nie linieje. Możesz znaleźć coś właściwego w Towarzystwie Ochrony Zwierząt. Tam nawet tresowanego psa można dostać za bezcen, kosztuje najwyżej piętnaście dolarów. Kot absolutnie odpada.

– Dwa psy.

– Nie zgadzam się! Jeden!

– Ojej, zapomniałam, przecież już dawno chciałam ci dać podwyżkę. – Ariel zaczęła wymachiwać rękami. – A w przyszłym tygodniu są twoje urodziny? Miałam zamiar zabrać cię do „Planet Hollywood” na obiad i kupić ci torebkę firmy Chanel.

– Zgoda! – Mogą być dwa, jeśli chcesz, ale to moje ostatnie słowo.

– Zgadzam się. Wiesz, Dolly, trochę się boję, nie, źle się wyraziłam, ja jestem śmiertelnie przerażona. Aktorstwo to wszystko, na czym się znam. – I rozpłakała się, a łzy strumieniami spływały jej po policzkach.

Był to dość niecodzienny widok, bo Ariel, będąc aktorką, rzadko mogła sobie pozwolić na płacz. Nie wolno jej było stawać na planie z opuchniętymi i zaczerwienionymi oczami.

– Już dobrze, dobrze – powiedziała Dolly, klękając przy niej. – Wypłacz z siebie ten żal. Kiedy skończysz, położę ci ogórkowy okład na oczy. Płacz to prawdziwe lekarstwo. Pomaga usunąć z organizmu wszelkie napięcia i trucizny. Musisz wytłumaczyć sobie, że ci z wytwórni popełnili wielki błąd, co zresztą jest świętą prawdą. Nie jesteś byle kim w tym mieście. Dostałaś Oscara, tytuł supergwiazdy i odcisnęłaś ślad swojej stopy. Niewielu szczęśliwców może pochwalić się takim dorobkiem. Ale trzeba się pogodzić z tym, że nic nie trwa wiecznie. Zdaje się, że jest to jedno z twoich ulubionych powiedzeń.

Dolly przytuliła Ariel i, nucąc cichutko, zaczęła kołysać się lekko razem z nią, zupełnie jak matka, która pragnie uspokoić płaczące dziecko.

– W porządku, niech będzie także kot. Dwa psy i kot. Napiszą o tobie artykuł w „Variety”.

Ariel dostała czkawki, ale widać było, że powoli zaczyna wracać do siebie.

– W całym tym cholernym mieście tylko ty jesteś moją jedyną, prawdziwą przyjaciółką, Dolly. Czasami mam wrażenie, że oprócz nas nikt nie wie, co znaczy lojalność. Już mi lepiej. Boję się, ale przecież jakoś sobie poradzę. Całe szczęście, że okoliczności nie zmuszają mnie do niczego, mogę zrobić, co zechcę. Dziś przejrzałam na oczy: w tym mieście, jako aktorka, jestem skończona. Jestem o tym przekonana. A w kwestii zwierząt masz rację, przygarniemy jakieś stworzenie dopiero wtedy, gdy podejmiemy decyzje dotyczące naszej przyszłości. Powiedz mi, Dolly, czy chciałabyś kiedyś prawdziwie kochać i być kochaną? Tak z całego serca, bo mam na myśli prawdziwą miłość. A może przeżyłaś coś takiego? Znam cię od dwudziestu pięciu lat i dopiero dziś pytam cię o to, choć wcale nie wiem, dlaczego właśnie dziś. Kiedyś, dawno temu przeżyłam prawdziwą miłość, ale nie mam tu na myśli żadnego z moich dwu małżeństw. Jak sądzisz, czy to prawda, że kocha się tylko raz? – zapytała drżącym głosem.