– Eee… – Tak mnie zaskoczyła, że na chwilę zaniemówiłam. – Nie wiem dlaczego, ale zerknęłam na recepcjonistkę, która nagle się ożywiła. Zdaje się, że jej dzień w końcu nabrał kolorów.

Bunny oparła dłonie na biodrach.

– Wczoraj cały dzień siedziałam w studiu i czekałam na twojego fotografa, który oczywiście się nie pojawił.

– Hm. Coś takiego. – Chciałam wycofać się do wyjścia, ale Bunny i jej ogromne implanty zablokowały mi drogę.

– Wiesz, co myślę? – zapytała.

Pokręciłam głową, wypatrując wśród morza blondynek jakiejś drogi ucieczki.

– Myślę, że tak naprawdę wcale nie jesteś dziennikarką.

– Dziennikarką? – Trochę mniej znudzona recepcjonistka zmrużyła oczy. – Mówiłaś, że jesteś ze Springer Productions?

– Eee… – Patrzyłam to na Marilyn, to na recepcjonistkę. Dlaczego moja komórka zawsze milczy w takich sytuacjach? To była wprost wymarzona chwila na telefon od mamy w sprawie jakiejś ślubnej awarii lub od Dany, potrzebującej pocieszenia po rozstaniu. Spojrzałam w dół na torebkę. Cisza. Cholera.

– Okay, powiem prawdę – odezwałam się w końcu, łamiąc się pod przenikliwym spojrzeniem dwóch par groźnych oczu. – Próbuję rozwiązać sprawę zabójstwa Devona Greenwaya. A z tego co wiem, obie, to znaczy ty – wskazałam na Bunny – i Carol Carter spotykałyście się z nim.

– No i co z tego? – odparła Bunny. – Devon spotykał się z wieloma kobietami.

– Co znaczy, że wiele osób mogło mieć powody, by chcieć jego śmierci.

Bunny patrzyła na mnie, mrużąc oczy.

– Myślisz, że zabiłam Devona? Wzruszyłam ramionami.

– To lepsze od Gotowych na wszystko! – Recepcjonistka się rozpromieniła. Kiedy weszły dwie kolejne Marilyn, od razu skierowała je do stolika pod ścianą. Jej oczy jaśniały bardziej od napisu Hollywood.

– Devon może i był dupkiem – przyznała Bunny – ale nie wrobisz mnie w morderstwo. Poza tym zdaje się, że aresztowali już jego prawnika?

Wzdrygnęłam się.

– Aresztowali. Ale policja nadal prowadzi dochodzenie.

Bunny ciągle trzymała ręce na biodrach, wypinając na mnie implanty. Bałam się, że jeszcze chwila i wystrzelą guziki jej bluzki.

– Jesteś z policji? Przygryzłam wargę.

– Nie.

– W takim razie nie muszę odpowiadać na twoje pytania.

– Ma rację – powiedziała recepcjonistka. – Oglądam Prawo i porządek. Nie musi odpowiadać na twoje pytania.

– A tak w ogóle – ciągnęła Bunny, zbliżając się do mnie – myślę, że już czas, żebyś ty odpowiedziała na kilka pytań. Kim naprawdę jesteś?

– Ja? Eee… – Byłam przyparta do muru.

Zmuszona szybko coś wymyślić, sięgnęłam do torebki i otworzyłam klapkę motoroli.

– Sorry, muszę to odebrać. – Udałam, że wciskam guzik i przyłożyłam telefon do ucha. – Tak? – powiedziałam w ciszę.

– Nie słyszałam dzwonka – powiedziała usłużnie recepcjonistka. Bunny założyła ręce pod biustem.

– Ja też nie.

„Wibracje”, wyjaśniłam bezgłośnie, cały czas potakując i wydając dźwięki świadczące o aktywnym słuchaniu.

– Aha… aha… tak… jasne…

Nigdy się nie dowiem, czy moje umiejętności aktorskie były wystarczająco przekonujące, bo właśnie w tym momencie mój telefon rozbrzmiał dźwiękami uwertury do opery Wilhelm Tell.

Bunny uśmiechnęła się złośliwie.

– Chyba dzwoni twój telefon.

Cholera. Chyba jednak nie nadawałam się do tej roboty.

– Okay, muszę lecieć. – Rzuciłam się do ucieczki. Wypadłam za drzwi i pognałam ulicą, cały czas trzymając w ręce dzwoniący telefon. Dopiero kiedy dotarłam do dżipa i zamknęłam się od środka na wypadek ataku rozwścieczonej Marilyn Monroe, mogłam odebrać.

– Halo? – wydusiłam z trudem, bo sprint, jaki właśnie odbyłam, sprawił, że ziajałam niczym golden retriever.

– Hej, to ja – usłyszałam głos Dany. – Słuchaj, właśnie przypomniałam sobie coś odnośnie do Carol Carter.

– Co?

– Jest teraz na zdjęciach w Kanadzie.

Moja przyjaciółka ma doskonałe wyczucie czasu.

– Tak, właśnie się tego dowiedziałam.

– Och. Wybacz. Słuchaj, jutro mam casting i zastanawiałam się, czy nie mogłabym wpaść do ciebie z rana i pożyczyć jakiegoś ciucha. Potrzebuję czegoś a la lata sześćdziesiąte. Kręcą nową wersję The Mod Squad czy czegoś podobnego, a ja nie mam nic, co by się nadawało.

– Jasne. Mi szafa es su szafa.

– Dzięki. Och, dzwoni Sasza, muszę kończyć. – Dana się rozłączyła. Zamknęłam klapkę i odczekałam chwilę, by uspokoił mi się oddech, po czym wróciłam na dziesiątkę, kierując się do Santa Monica. Mój dzień był jedną wielką katastrofą. Nie byłam ani o krok bliżej rozwiązania zagadki morderstwa Greenwaya. Wkurzyłam tylko gwiazdę porno i przekonałam się, że obrońca Richarda jest wstrętnym szowinistą. Nie mogłam nawet z pełnym przekonaniem skreślić Carol Carter z listy wściekłych byłych dziewczyn. Owszem, miała alibi, ale przecież mogła wynająć kogoś, żeby sprzątnął Greenwaya. Wiem, wymyślałam, ale byłam zdesperowana.

W drodze do domu wstąpiłam do sklepu po mrożoną pizzę i kolejną dwulitrową colę. Jakimś cudem w moim wózku znalazło się także opakowanie pączków i pudełko Chunky Monkey. Nie walczyłam z tym. Doszłam do wniosku, że po porażce, jaką okazała się wizyta w Agencji Platta, terapia kaloriami dobrze mi zrobi.

Było ciemno, kiedy dotarłam do domu. Sama nie wiedziałam, czy czuję ulgę, czy zawód, nie widząc na ulicy SUV – a Ramireza. Choć nie byłam zachwycona naszą ostatnią kłótnią, było to już lepsze niż cisza, która na mnie czekała.

Otworzyłam drzwi i włączyłam światło. Nagle o coś się potknęłam.

– Co jest, do…? – Spojrzałam na podłogę. Leżał tam zniszczony test ciążowy.

Niech to szlag. To od tego wszystko się zaczęło. Nie dość, że mój chyba już były chłopak siedział w areszcie, seksowny detektyw nachodził mnie, kiedy przyszła mu na to ochota, a Barbie zabójca szalała na wolności, strzelając do ludzi, musiałam się jeszcze borykać z cholernym testem ciążowym!

Co gorsza, cały czas nie byłam pewna, jaki mam do tego stosunek. To znaczy do dziecka. Chyba chciałam je mieć. Kiedyś tam. Kto nie lubi dzieci? Są takie słodkie, mięciutkie i przytulaśne. Byłabym potworem, gdybym nie chciała mieć dziecka.

Tak, jakaś część mnie naprawdę go pragnęła. Kiedy o tym myślałam, ogarniało mnie przyjemne ciepło i chciałam być nową Florence Henderson [Florence Henderson (ur. 1934) – amerykańska aktorka telewizyjna; odtwarzana przez nią w latach siedemdziesiątych XX wieku postać Carol Brady z serialu Grunt to rodzinka jest archetypem amerykańskiej pani domu (przyp. red.)]. Co było jednocześnie trochę przerażające. Florence miała kochającego męża, dom na przedmieściach i gosposię. Ja nie miałam żadnej z tych rzeczy. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa na założenie rodziny. A w każdym razie nie teraz, nie sama.

Nie wiedzieć czemu, nagle przypomniała mi się rodzina Ramireza. Duże podwórko pełne roześmianych dzieci. Łagodna, uśmiechnięta twarz mamy. Sponiewierana pinata zwisająca z gałęzi. Ramirez w spodniach polepionych przez małe rączki, trzymający na kolanach małą bratanicę. Unoszący się w powietrzu zapach empanadas i ciasteczek z cukrową posypką. Muzyka. Tańce. Ciało Ramireza ocierające się w tańcu o moje…

Jęknęłam. Podniosłam test ciążowy i wyrzuciłam do kosza pod zlewem. No. Przynajmniej jedną rzecz mam z głowy.

Zastanawiałam się właśnie, czy powinnam wynieść śmieci do kontenera na tyłach budynku, kiedy zadzwonił telefon.

– Halo? – powiedziałam.

Nikt się nie odezwał, ale słyszałam w słuchawce oddech.

– Halo? – powtórzyłam, wyobrażając sobie, że to Richard próbuje się ze mną skontaktować, czując na karku oddechy gwałcicieli i morderców.

Tyle że głos, który usłyszałam nie należał do Richarda. Był to głos kobiety.

– Greenway dostał to, na co zasłużył. Odpuść sobie tę sprawę. Albo następna kulka będzie dla ciebie.

Rozdział 18

Stałam jak sparaliżowana, ze słuchawką przyklejoną do ucha, choć połączenie zostało już przerwane. Boże. Czy to była Bunny? Andi? Kobieta od stringów? Nie wiedziałam. Głos był przytłumiony. Ale zdecydowanie należał do kobiety. Wkurzonej kobiety.

Zadrżałam i szybko odłożyłam słuchawkę, jakby owa tajemnicza kobieta mogła zastrzelić mnie przez telefon. Jeśli potrzebowałam potwierdzenia, że Richard jest niewinny, to właśnie je uzyskałam.

Skąd ona miała mój numer? I skąd w ogóle wiedziała, kim jestem? Czy wiedziała też, gdzie mieszkam?

Pognałam do drzwi, żeby sprawdzić, czy są zamknięte. Były. Dla pewności otworzyłam je i jeszcze raz zamknęłam. Potem sprawdziłam okna i zaciągnęłam żaluzje. W odruchu paniki chciałam schować się pod materacem, ale zamiast tego szybko sprawdziłam szafę, przypominając sobie, jak sama siedziałam w szafie u Richarda. Z ulgą stwierdziłam, że nikt nie ukrywa się wśród moich swetrów.

Po ponownym sprawdzeniu zamka przy drzwiach usiadłam na materacu i włączyłam telewizor – naprawdę głośno – żeby wypełnić złowrogą ciszę powtórkami Kronik Seinfelda. Jednak zupełnie nie zwracałam uwagi na Jerry'ego. Nasłuchiwałam odgłosów dochodzących z zewnątrz. Takich, które mogłyby towarzyszyć skradaniu się szalonej, owładniętej żądzą zemsty blondynki w stringach i szpilkach. Ściszyłam telewizor, żeby lepiej słyszeć.

Naprawdę zaczynałam wariować.

Potrzebowałam broni. Czegoś, na wypadek gdyby Barbie Morderczyni próbowała się do mnie włamać w nocy. Jakiegoś ostrego noża czy klucza francuskiego. Niestety, ponieważ nie gotowałam ani nie naprawiałam gaźników, nie miałam żadnej z tych rzeczy. Błądziłam wzrokiem po pokoju, szukając czegoś wystarczająco ciężkiego, by móc walnąć Barbie w łeb. Porwałam z szafy zakurzonego thighmastera ([highmaster – lekki podręczny przyrząd do ćwiczenia mięśni nóg (przyp. red.)] i wskoczyłam z powrotem na materac.

Kicha. Wcale nie czułam się bezpieczniej.

Niechętnie wyjęłam z torebki wizytówkę Ramireza. Przez chwilę wpatrywałam się w nią. Najrozsądniej było zadzwonić po gliniarza, prawda?