I o tym, że moja dalsza współpraca z Tot Trots stoi pod coraz większym znakiem zapytania. Nadal do nich nie oddzwoniłam i miałam przeczucie, że jeśli szybko nie dostarczę im projektów butków za kostkę, brak pracy będzie kolejną pozycją na liście moich problemów.

Z westchnieniem dokończyłam frytki i ruszyłam ku domowi. Jeśli poświęcę godzinkę na projektowanie, zanim udam się na poszukiwania Carol Carter, przynajmniej będę mogła zadzwonić do Trot Tots z czystym sumieniem. Po drodze wstąpiłam jeszcze do apteki po nowy test ciążowy. Tym razem kupiłam wypasiony elektroniczny model. Farmaceutka zapewniła mnie, że jest praktycznie niezniszczalny.

Tyle że kiedy dotarłam do domu, moim oczom ukazał się jedyny widok, którego obawiałam się bardziej niż dwóch różowych kresek. Ramirez.

Rozdział 17

Stał oparty o drzwi, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Włosy miał wilgotne, jakby przed chwilą wziął prysznic. Wiedziałam, że jeśli podejdę bliżej, poczuję świeżą mieszankę mydła Ivory i płynu po goleniu. Ten zapach tak na mnie działał, że zeszłej nocy obwąchiwałam poduszki na moim materacu jak jakiś pies gończy.

Wysiadając z dżipa, obiecałam sobie, że nie będę niczego wąchać. Będę udawać, że Ramirez w ogóle na mnie nie działa. Bo nie działał. Co z tego, że mnie omamił, poznał moją rodzinę, a potem wykorzystał, żeby dorwać Richarda? Nie zamierzałam tracić spokoju. Nie jestem jakąś nastolatką, powiedziałam sobie. Jestem twarda. Jestem jak Demi Moore G.I. Jane. Jak Urna Thurman w Kill Billu. Jestem spokojna. Opanowana. Wszystko jest pod kontrolą.

– Cześć – powiedział.

– Cześć? Jak śmiesz mówić do mnie „cześć”? Aresztowałeś Richarda! Po tym jak mnie obmacywałeś i bezczelnie doprowadziłeś do tego, że polubiła cię moja babcia. Wiesz, jak długo będzie mnie teraz zamęczać pytaniami o tego miłego, katolickiego chłopca? Więc daruj sobie to „cześć” ty… ty… świnio! – Spokojna, opanowana Maddie. To ja. Matko.

– Miałem nakaz. – Jego głos był denerwująco spokojny. Co, oczywiście, sprawiło, że mój natychmiast się podniósł.

– Wykorzystałeś mnie!

– Ja? Maddie, to nie ja zrobiłem ci dziecko ani porzuciłem bez słowa, żeby zaszyć się w jakiejś dziurze w Riverside.

– Słuchaj, wiem, że uważasz, że Richard to zrobił, ale poszperałam trochę w przeszłości Greenwaya i…

Ramirez przewrócił oczami.

– Jezu, czy nie mówiłem, żebyś zostawiła tę sprawę w spokoju? Zacisnęłam zęby, ignorując jego słowa.

– Chcesz usłyszeć, czego się dowiedziałam czy nie?

– Okay. Ale może najpierw wejdźmy do środka?

Spojrzałam na niego złowrogo, choć musiałam przyznać, że niekoniecznie chciałam dzielić się z sąsiadami radosną nowiną że Richard jest kryminalistą. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, kładąc kolejny test ciążowy na kuchennym blacie. Nie czekając na zaproszenie, Ramirez wszedł za mną. Oparł się o futrynę, znowu skrzyżował ręce na piersi i uniósł pytająco brwi.

– No to słucham.

Zignorowałam jego drwiącą minę i podzieliłam się swoją genialną teorią na temat kochanki. Streściłam też rozmowy, jakie odbyłam z biuściastymi przyjaciółkami Greenwaya.

– Wszystkie trzy są blondynkami i mogą chodzić w szpilkach – podsumowałam. – Pewności nie mam, bo jeszcze nie przejrzałam ich szaf.

Ramirez znowu przewrócił oczami.

– Cudownie. Genialna detektyw od pantofli.

– Hej, to ty podsunąłeś mi wskazówkę z butem. – Faktycznie zabrzmiało to jak z odcinka kreskówki o Scoobym Doo. Stałam jednak niewzruszona, z dłońmi opartymi na biodrach i zadziorną miną.

– Chcesz, żebym uwierzył w istnienie jakiejś tajemniczej kobiety w stringach, która morduje ludzi?

– Nie ludzi, tylko Greenwaya. No i może jeszcze jego żonę. Ramirez pokręcił głową.

– To jakaś bzdura. Zresztą, dochodzenie zostało zamknięte.

– Jak to zamknięte? Nie macie nawet broni, z której oddano strzały. Ramirez milczał.

Znowu miałam w żołądku ołowianą kulę.

– Znaleźliście broń?

– Dostaliśmy wyniki analizy balistycznej. Greenwaya zastrzelono z broni kaliber 22. Pistolet takiego samego kalibru Richard kupił w zeszłym roku żonie. Żona twierdzi, że pożyczył od niej broń, zanim dał nogę. A teraz broń zniknęła.

Przygryzłam wargę.

– To jeszcze nie znaczy, że Richard pociągnął za spust. Ramirez uniósł ręce.

– Nie pojmuję, jak możesz tak bezkrytycznie uważać, że ten facet jest niewinny.

– A skąd pewność, że nie jest? – odparłam, znowu unosząc głos.

– Bo facet jest dupkiem! Okłamał cię, Maddie. Okłamał policję, okłamał swoją żonę. To przestępca.

– Ale nie jest mordercą.

– Bo co? Bo jakaś gwiazda porno znalazła stringi?

– Hej, gdybyś choć na chwilę wystawił głowę ze swojego przemądrzałego machotyłka, zobaczyłbyś, że są jeszcze inni ludzie, którym mogło zależeć na śmierci Greenwaya. Sam powiedziałeś, że w pokoju Greenwaya znaleźliście blond włosy i ślady szpilek.

– Jezu, Greenway pewnie zamówił sobie prostytutkę do pokoju.

– Metallica powiedział, że byłyśmy jedynymi dziwkami, jakie widział.

– Super, twoimi świadkami są gwiazda porno i ćpun. Myślę, że zwyczajnie doszukujesz się dziury w całym.

– Nie podoba mi się twój ton.

– A mnie się nie podoba, że mieszasz się do mojego dochodzenia.

– Mówiłeś, że dochodzenie zostało zamknięte.

– Bo zostało!

Zamilkliśmy, by zaczerpnąć tchu, z rozszerzonymi nozdrzami, łypiąc na siebie złowrogo. Przypominaliśmy zawodowych bokserów na chwilę przed rozpoczęciem trzeciej rundy.

A potem Ramirez spojrzał na blat kuchenny.

– Zrobiłaś już ten test?

– Wyjdź! – Wyprostowaną ręką wskazałam mu drzwi. – Wynocha, natychmiast! – Może przesadziłam, ale to był cios poniżej pasa.

Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Złapałam nowy test i cisnęłam nim w zamknięte drzwi. Spadł na podłogę z cichym plaśnięciem. Bynajmniej nie usatysfakcjonowana, zaczęłam po nim skakać. Mój obcas trafił w małe plastikowe okienko. Rozległ się przyjemny chrzęst. Najwyraźniej farmaceutka, która zapewniła mnie o jego niezniszczalności nie brała pod uwagę wściekłych kobiet uzbrojonych w obcasy.

Patrzyłam na popękany plastik. Cholera. Co było ze mną nie tak, że nie mogłam zrobić głupiego testu ciążowego bez zamienienia się w Furię? Dosyć tego. Potrzebowałam terapii.

Terapii lodowej.

Wróciłam do dżipa i pojechałam prosto do najbliższej lodziarni Ben & Jerry's, gdzie kupiłam opakowanie Chunky Monkey. Siedziałam na parkingu, dopóki nie zjadłam całego pół litra.

Niestety, kiedy zlizywałam bananowo – czekoladowe lody z plastikowej łyżeczki, uświadomiłam sobie, że część z tego, co mówił Ramirez, jest prawdą. Richard był kłamcą. Zataił przede mną fakt, że jest żonaty. Tak się nie robi. Mimo to cząstka mnie wciąż żywiła nadzieję, że jest na to jakieś sensowne wytłumaczenie. Była to, oczywiście, bardzo mała cząstka. Ale istniała, nie dając mi spokoju, zmuszając do dokończenia lodów i skierowania dżipa w stronę kancelarii Richarda. Nie wiedziałam, gdzie koledzy Ramireza zawieźli Richarda, ale byłam pewna, że ktoś z Dewey, Cheatem i Howe to wie. Nadszedł czas, żebym sobie porozmawiała z tym zakłamanym draniem.

Wróciłam do centrum i zostawiłam samochód, naprzeciwko kancelarii. Nie byłam w nastroju na kilkusetmetrowy spacer z parkingu wielopoziomowego, zwłaszcza że popołudniowy upał znowu dochodził do czterdziestu stopni. Opłaciłam postój w parkometrze i wdzięczna za wynalazek klimatyzacji, wjechałam windą na piąte piętro.

Straż na posterunku trzymała Jasmine jak zwykle. Uniosła głowę i szybko zamknęła okno na ekranie komputera. Podejrzewałam, że znowu układała pasjansa.

– Znowu ty – powiedziała. – Tym razem mnie nie wykołujesz. – Pogroziła mi zakończonym tipsem palcem.

– Spokojnie, Barbie. Przyszłam, żeby dowiedzieć się o Richarda. Jasmine wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Jej mina mówiła: „możesz mnie pocałować w tyłek, zdziro”.

– Jak zapewne słyszałaś, Richard jest, hm, niedysponowany.

– Wiem. Chcę rozmawiać z osobą, która zajmuje się jego sprawą.

– Jesteś umówiona?

Zacisnęłam zęby. Policzyłam do dziesięciu. Obiecałam, że zafunduję sobie kolejne pół litra lodów z Ben & Jerry's, jeśli uda mi się załatwić tę sprawę, nie dusząc Jasmine przy okazji.

– Nie, nie jestem umówiona.

Uśmiechnęła się z wyższością. Myślę, że żyła dla takich chwil.

– Usiądź, proszę. Zawiadomię pana Chestertona, że przyszłaś. Niestety – dodała z wyraźnym zadowoleniem – to może chwilę potrwać. Pan Chesterton jest teraz bardzo zajęty.

Odpowiedziałam moim najbardziej nienawistnym uśmiechem.

– Zaczekam.

Usiadłam na krześle niedaleko drzwi, a Miss Plastik zadzwoniła pod wewnętrzny numer Chestertona. Rozmawiała z nim przez kilka minut.

– Będzie tu za chwilę – powiedziała, co, sądząc po radosnym błysku w jej oczach, oznaczało: „Rozgość się, bo trochę sobie poczekasz”.

Ugryzłam się w język, patrząc, jak znowu otwiera pasjansa i skupiona wpatruje się w monitor. Układanie pasjansa musi być nie lada wyzwaniem dla kobiety z głową wypełnioną silikonem. Jej Barbie radar musiał wychwycić, że ją obserwuję, bo nagle się odwróciła, przyłapując mnie na gorącym uczynku.

– Co? – zapytała, opierając dłoń na biodrze.

– Nic. Po prostu jestem pod wrażeniem twoich licznych obowiązków.

Zmrużyła oczy.

– Złośliwość nie jest zbyt atrakcyjną cechą.

– Zdzirowatość też nie.

Jasmine się skrzywiła. A w każdym razie próbowała. W rzeczywistości tylko lekko drgały jej brwi.

– Drgają ci brwi.

Dłonie Jasmine natychmiast powędrowały do czoła. Z satysfakcją patrzyłam, jak skrępowana wyciąga puderniczkę.

– Dla twojej wiadomości, właśnie marszczę brwi. To przez botoks. Doktor Bradley mówi, że jeszcze przez trzy dni nie będę mogła ich zmarszczyć.

Och. W myślach pacnęłam się ręką w czoło.