Ramirez.

Richard odskoczył od okna, nerwowo zerkając to na mnie, to na drzwi.

– Kto to? Przygryzłam wargę.

– Cóż, musiałam zorganizować za ciebie jakieś zastępstwo.

– Zastępstwo?

– Właściwie, on mnie tylko przywiózł. – Mniejsza o ściskanie mojego kolana pod stołem i pocałunek z języczkiem.

Richard zamachał rękami.

– Pozbądź się go.

– Otwierać, policja – usłyszałam zza drzwi donośny głos Ramireza.

– Policja! – Głos Richarda podniósł się o dwie oktawy. Wyglądał, jakby oblazły go mrówki, bo przeskakiwał z nogi na nogę. – Spotykasz się z gliniarzem?

Nie wiem, jakim cudem Panu Zapomniałem Wspomnieć że Jestem Żonaty udało się wzbudzić we mnie poczucie winy.

– Niezupełnie. To detektyw, z którym rozmawiałeś w kancelarii. Ramirez.

– Detektyw Ramirez? Przywiozłaś go tutaj?

– Nie przywiozłam. Sam się przywiózł. – To akurat była prawda.

– Spław go jakoś. Ramirez nadal walił w drzwi.

– Richard, nie możesz uciekać w nieskończoność. – Odwołałam się do rozsądku Richarda. – Powinieneś się oddać w ręce policji.

Ruszyłam do drzwi.

Richard powstrzymał mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu.

– Nie rób mi tego. Proszę, pączuszku. Zaczynałam mieć dosyć tego „pączuszka”.

Nawet gdybym mu uległa i tak nic by to nie dało, bo nim zdążyłam strącić rękę Richarda, do pokoju wpadł uzbrojony Ramirez. Byłam pod wrażeniem jego akcji w stylu Bruce'a Willisa.

– Cholera. – Richard odskoczył do tyłu, unosząc ręce nad głowę. – Nie strzelaj, nie mam broni. Znam przepisy. Nie możesz strzelić do bezbronnego człowieka.

Ramirez patrzył to na mnie, to na Richarda. Uniósł brwi, jakby chciał zapytać, czy serio jest coś pomiędzy mną a tym klownem. W tej chwili sama miałam wątpliwości.

– Nic ci nie jest? – zapytał mnie Ramirez.

– Nie, wszystko w porządku. – Zamilkłam na moment. – On tego nie zrobił. – Wiedziałam, że moje zapewnienie nie na wiele się zda, ale musiałam spróbować. Szczerze wierzyłam w to, co powiedziałam. Było teraz dla mnie absolutnie jasne, że Richard nie ma dość odwagi, żeby zastrzelić kogokolwiek.

Oczywiście Ramirez natychmiast pozbawił mnie złudzeń. Rysy jego twarzy się wyostrzyły. Znowu stał się Złym Gliną o nieprzeniknionym spojrzeniu. Przesadził pokój jednym susem i nim zdążyłam wyrecytować prawa aresztowanego, odgiął ręce Richarda do tyłu i skuł je kajdankami.

Czułam ucisk w gardle, dłonie zwinęłam w pięści. Sama nie wiedziałam, na kogo jestem bardziej wściekła – na Richarda za to, że wpakował się w tę idiotyczną historię, na Ramireza za to, że aresztował ojca mojego potencjalnego dziecka, czy na siebie za to, że doprowadziłam Ramireza prosto do Richarda. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy Ramirez nie planował tego od samego początku. Bo niby czemu miałby siedzieć na kiczowatym weselu mojej matki, próbując zaprzyjaźnić się z moją babcią.

– Nie możesz tego zrobić – zaprotestowałam. – On jest niewinny. Nikogo nie zabił.

Ramirez nie zareagował. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko wyciągnął komórkę, żeby zadzwonić po wsparcie.

– Cały czas był tutaj. Proszę, nie rób tego. – Boże, moje błagania były równie żałosne jak te, które przed chwilą zanosił Richard.

Tyle że w przeciwieństwie do mnie Ramirez był nieugięty.

– Mam nakaz – odparł sucho. – Richard Howe jest podejrzany o popełnienie morderstwa. Muszę go aresztować.

– Ale, ale… całowałeś się ze mną!

Ramirez i Richard jednocześnie odwrócili się w moją stronę. Potem spojrzeli na siebie nawzajem. Niemal czułam, jak w powietrzu podnosi się stężenie testosteronu.

– To był tylko malutki pocałunek – zapiszczałam.

Chciałabym wierzyć, że gdyby Richard nie był skuty kajdankami, znokautowałby Ramireza. Prawda była jednak taka, że Ramirez rozpłaszczyłby go, zanim Richard zdążyłby się zamachnąć. Tak czy siak, ich wzajemna niechęć nie znalazła potwierdzenia w czynach, Richard bowiem nie miał zbyt wielkiego pola do popisu – mógł co najwyżej rzucać nienawistne spojrzenia.

Ramirez ujął ramię Richarda i poprowadził go do drzwi, zatrzymując się na chwilę przy mnie.

– Zakładam, że znajdziesz kogoś, kto cię podrzuci do domu. I wyszli.

Cholera. Złapałam z biurka lampę i z całej siły cisnęłam nią o podłogę. O zgrozo, lampa była plastikowa i zamiast rozbić się z satysfakcjonującym trzaskiem, tylko odbiła się od wypłowiałej wykładziny. Do oczu napłynęły mi łzy, ale stłumiłam je. Ostatnio napłakałam się dość, by starczyło mi do końca życia. A już na pewno nie zamierzałam płakać z powodu takich dwóch idiotów jak Richard i Ramirez.

Nienawidziłam ich obu. Gdyby to ode mnie zależało, Richard mógłby zgnić w więzieniu, a Ramirez… Cóż, Ramirez mógł mnie cmoknąć w tyłek. Niecały kwadrans wcześniej wpychał język do mojego gardła, a teraz nawet nie chciał mnie słuchać. Typowy facet. Miałam tego dosyć. Miałam dosyć ich wszystkich. Całego rodzaju męskiego. Może, pomyślałam, mimo wszystko przysporzę babci powodu do dumy i wstąpię do zakonu.

Skoro o babci mowa…

Byłam pewna, że jeśli nadal będę tu siedziała i użalała się nad sobą, któryś z moich krewnych zacznie mnie szukać i, co gorsza, znajdzie. Wolałam tego uniknąć. Nie miałam najmniejszej ochoty tłumaczyć się z tego, co się tutaj wydarzyło, mojej rodzinie. Ile Zdrowaś Mario dostaje się do odmówienia w ramach pokuty za sypianie z przestępcą?

Bo właśnie dotarło do mnie, że Richard jest przestępcą. Nawet jeśli nie miał nic wspólnego z morderstwem, otwarcie przyznał się do udziału w defraudacji. W białych rękawiczkach czy nie, było to przestępstwo.

Nieświeże burrito w moim żołądku zamieniło się w ołowianą kulę.

Wyszłam z pokoju Richarda, zamknęłam za sobą drzwi i wróciłam windą na dół. Byłam pewna, że za kilkanaście minut w hotelu zjawią się policyjni technicy i zaczną przeczesywać pokój Richarda w poszukiwaniu obciążających dowodów. Zdecydowanie nie byłam w nastroju na kolejne spotkanie z rolką.

Wróciłam do sali bankietowej akurat w chwili, gdy mama rzucała swój bukiet. Zobaczyłam, jak nurkują za nim Dana i pani Rosenblatt. Od sukni pani Rosenblatt oderwało się kilka paciorków, ale ostatecznie to Dana pochwyciła kwiaty. Potem rozmarzonym wzrokiem spojrzała na Gościa bez Szyi. Biedak nie wiedział, w co się wpakował.

Myślę, że udało mi się ukryć emocje, by wszyscy myśleli, że w świecie Maddie wszystko jest w najlepszym porządku. Na szczęście babcia oszczędziła mi mało subtelnych uwag o tym, że mój zegar biologiczny tyka, a Ramirez, bądź co bądź katolik, jest odpowiednim materiałem na męża. Udało mi się też przetrwać ściąganie podwiązek, co, jak teraz wiem, powinno być zakazane w przypadku panien młodych powyżej czterdziestki. Rety.

Zanim przeszliśmy do puszczania baniek mydlanych na pożegnanie mamy i Podrabianego Tatusia, którzy wskoczyli do swojego mercedesa rocznik 1974, ze słowem „Nowożeńcy” wypisanym kremem do golema na tylnej szybie, czułam się, jakbym przebiegła maraton. Pomyślałam, że gdybym musiała spędzić choć chwilę dłużej z plastikowym uśmiechem przyklejonym do ust, na zawsze zamieniłabym się w Energiczną Reporterkę.

Kiedy patrzyłam, jak mama i Podrabiany Tatuś odjeżdżają, nagle poczułam się straszliwie samotna. Richard był w drodze za kratki, cokolwiek łączyło mnie z Ramirezem, było skończone, Dana i Gość bez Szyi, trzymając się za rączki, udali się do Domu Aktorów na kolejną noc wspaniałego seksu, a mama i Podrabiany Tatuś czmychnęli na dwutygodniowy miesiąc miodowy na Hawajach. Zostałam tylko ja i Fioletowe Paskudztwo. Westchnęłam ciężko.

Pani Rosenblatt zgodziła się podrzucić mnie do Beefcakes, pod którym poprzedniej nocy zostawiłam mojego małego czerwonego dżipa. Kiedy w końcu dotarłam do domu, było już ciemno. Byłam rozstrojona i nieludzko zmęczona. Wdrapałam się po schodach, otworzyłam drzwi i, nawet nie zapalając światła, rzuciłam się na materac.

Dałam sobie pięć minut na wypłakanie. Tylko pięć. Postanowiłam, że potem będę ponad to. Zapomnę o tym nędznym draniu. I nieważne, że sama nie byłam pewna, o którego drania mi chodzi.

Zapewne chodziło o Richarda. A ściślej mówiąc o to, że powinnam dać sobie z nim spokój. To w końcu z nim chodziłam całe pięć miesięcy, nieświadoma faktu, że na boku jest w najlepsze żonaty z Kopciuszkiem.

Oczywiście Ramirez też nie miał u mnie teraz zbyt wysokich notowań. Tyle że kiedy zamknęłam oczy, jedyne, o czym mogłam myśleć, to, jak smakowały nasze pocałunki. Jak małe kanapeczki i szampan.

Boże, byłam żałosna.

Przekręciłam się na brzuch i ukryłam twarz w poduszce, pocieszając się tym, że następny dzień nie może być gorszy od dzisiejszego.

Obudziły mnie promienie słońca tańczące po mojej twarzy. Bałam się otworzyć oczy, nie wiedząc, jakie nowe nieszczęście może mnie spotkać. Tornado? Huragan? Zaraza? Nic by mnie już nie zdziwiło. Zważywszy na to, co działo się ostatnio w moim życiu, moja aura musiała być sraczkowofioletowa.

Zebrałam się na odwagę i uchyliłam jedno oko.

Obok mnie nie spał żaden detektyw. Telefon nie dzwonił. Nie zawodziły żadne panny młode ani najlepsze przyjaciółki. Na razie wszystko było okay.

Ostrożnie wstałam i włączyłam ekspres do kawy. Po dwóch wzmacniających filiżankach włączyłam telewizor, żeby zobaczyć, czy mój chłopak został bohaterem porannego wydania wiadomości.

Energiczna Reporterka poświęciła aresztowaniu Richarda całe dziesięć sekund. Sprawa traciła już na aktualności, więc została wciśnięta między informację o zamknięciu szkoły w jednej z ubogich dzielnic miasta a materiał o psie, który wykrył na lotnisku heroinę. Życie toczyło się dalej.

Też powinnam ruszyć naprzód. Richard miał pewnie do dyspozycji całą armię prawników, którzy wyciągną z kapeluszy wszystkie dozwolone z prawem króliki, by mógł z powrotem wrócić do swojego wymuskanego mieszkania. Niby co takiego mogłam zrobić ja, czego nie mogli oni? I co ważniejsze, dlaczego w ogóle miałabym coś robić?