Zastanawiałam się, jak Ramirez wyglądałby w mundurze.

Na pewno seksownie! Ten facet wyglądał seksownie dosłownie we wszystkim. Ciekawe, jak by wyglądał bez niczego…

Rety! O czym ja myślałam? Nagle dopadły mnie wyrzuty sumienia. Bardzo możliwe, że nosiłam dziecko Richarda, a tu proszę bardzo – nie tylko gapiłam się na wpółnagiego faceta, ale jeszcze fantazjowałam o wyposażeniu Ramireza.

Jednak kiedy upiłam kolejny długi łyk virgin mary, uznałam, że to wszystko wina Richarda. Poważnie. Gdyby nie zniknął, nie musiałabym go szukać, nigdy nie spotkałabym Ramireza i nie porównywałabym rozmiaru jego przyrodzenia z klejnotami Policjanta Dana. Sami widzicie, że wszystkiemu winny był Richard.

Właściwie to wszystkie problemy, jakie ostatnio miałam, były jego winą. To on wpakował mnie w cały ten bałagan i nie miał nawet na tyle przyzwoitości, żeby powiedzieć mi, gdzie jest. Nawet Greenway zdradził kochance miejsce swojego pobytu.

No i jaki facet żeni się z Kopciuszkiem? Myśli, że jest jakimś księciem z bajki, czy co? Dobre sobie! Prychnęłam w duchu. Jeśli już, to jest Księciem Pedantem, który roluje skarpetki. Który facet tak robi?

Ramirez na pewno nie rolował skarpetek. Pewnie po prostu wrzucał je do szuflady z bielizną, gdzie panował jeden wielki bajzel. Skarpetki leżały przemieszane ze… slipami? Bokserkami? Zastanawiałam się, jaką bieliznę nosił Ramirez. Wyobrażałam go sobie w slipach. Ale nie w tych marki Hanes z supermarketu, tylko w seksownych od Calvina Kleina. Szarych albo szaroniebieskich. W szaroniebieskim byłoby mu dobrze.

Policjant Dan jednym ruchem zerwał z siebie spodnie, odsłaniając czarne stringi z napisem LAPD [APD (Los Angeles Police Department) – Departament Policji Los Angeles (przyp. tłum.)].

– Wow – krzyknęłam, wymachując w powietrzu swoim drinkiem. Chlusnęło mi trochę na nadgarstek, ale nie przejęłam się tym. Czułam się naprawdę dobrze. O wiele lepiej niż w ostatnich dniach. – Pokaż mi swoją spluwę, panie władzo!

– Właśnie – zawołała nieco bełkotliwie pani Rosenblatt. Potem nachyliła się do mnie i dodała: – Chyba jestem trochę dziabnięta.

Znieruchomiałam z ręką z drinkiem w połowie drogi do ust. Dziabnięta? Co znaczy dziabnięta? Spojrzałam na pusty kieliszek po jej drinku, potem na swój. Owszem, czułam się rozluźniona, ale sądziłam, że to dzięki nagim byczkom.

Złapałam ją za ramię.

– Co dodaje się do virgin mary?

– Sok pomidorowy, sok z cytryny, tabasco. Odetchnęłam z ulgą.

– I wódka. Dużo wódki. Zatkało mnie.

– Wódka? Ale przecież to „virgin mary”! Pani Rosenblatt się roześmiała.

– Skarbie, nazywają tego drinka virgin mary, bo jak za dużo wypijesz, nie pamiętasz seksu, który uprawiałaś później. A potem okazuje się, że doszło do niepokalanego poczęcia.

Boże, pomyślałam. Jestem najgorszą matką na świecie. A jeszcze nią nawet nie zostałam! Jestem okropna, potworna, samolubna i głupia. Pójdę prosto do piekła.

Zrobiło mi się niedobrze.

– Nie martw się. Rano weźmiesz aspirynę i będzie po sprawie.

Jasne. Aspirynę. Przygryzłam wargę, żeby nie wyrzucić z siebie strasznej prawdy o tym, co właśnie zrobiłam. To znaczy, chyba zrobiłam. Skoro nie byłam pewna, czy jestem w ciąży, nie mogłam też mieć pewności, czy rzeczywiście zrobiłam coś strasznego. Cholerny Richard. To wszystko przez niego.

Wróciła Dana, a z nią ubrany Damien, znany również jako Gość bez Szyi. Szeroki uśmiech na twarzy mojej przyjaciółki sugerował, że na pewno nie będzie miała problemu z przypomnieniem sobie dzisiejszego seksu.

– Hej, my wracamy do domu. Dziękuję za zaproszenie mnie na swój wieczór panieński, pani Springer. Do zobaczenia jutro na ślubie.

Mama i pani Rosenblatt uściskały Danę. Pani Rosenblatt nie odrywała wzroku od krocza Gościa bez Szyi. Przypominała psa śliniącego się na widok soczystej kości.

Obrzydzenie mieszało się we mnie z porannymi mdłościami, mdłości mieszały się z poczuciem winy, a wszystko razem z kosmicznymi ilościami wódki, jakie najwyraźniej dzisiaj w siebie wlałam. Wszystko wokół mnie się falowało. Modliłam się, żeby nie zwymiotować.

– Możecie mnie najpierw podrzucić? – zapytałam błagalnie.

– Jasne, Maddie.

Całą trójką władowaliśmy się do saturna Dany. Siedziałam z tyłu, starając się nie patrzeć, jak Dana i Gość bez Szyi trzymają się za rączki i robią do siebie maślane oczy. Zsunęłam się niżej na siedzeniu i zamknęłam oczy, żeby nie patrzeć na przemykające za oknem zamazane widoki, które przyprawiały mnie o mdłości.

Na szczęście droga nie była długa i parę minut później Dana odprowadziła mnie pod drzwi mojego mieszkania. W innych okolicznościach poradziłabym sobie sama, ale teraz wolałam nie ryzykować wchodzenia po schodach po pijaku na dziesięciocentymetrowych obcasach.

– Jesteś pijana? – zapytała Dana.

– Chyba tak.

– Myślałam, że nie pijesz ze względu na… – Urwała, patrząc na mój brzuch.

– Nie piję. To znaczy, nie piłam. Zaszło nieporozumienie.

– Jakie nieporozumienie?

– Myślałam, że virgin mary naprawdę jest dziewicza.

Dana spojrzała na mnie zdziwiona, ale nie dociekała głębiej. W końcu w samochodzie czekał na nią seksowny striptizer.

– Prześpij się – zarządziła. – Chcesz, żebym wpadła po ciebie jutro i podwiozła cię na ślub?

– Nie trzeba. Wezmę taksówkę.

– Jak chcesz. Ale zadzwoń do mnie jutro. Tylko nie za wcześnie, okay? – powiedziała, zerkając na Gościa bez Szyi.

Pokiwałam głową, co okazało się złym pomysłem. Położyłam rękę na głowie, żeby świat przestał wirować. Odprowadziłam Danę wzrokiem, a potem weszłam do środka. Po tym, jak najpierw przez całe pięć minut szamotałam się z kluczem. Nienawidzę być pijana.

Co gorsza, kiedy padłam na wznak na materac, uświadomiłam sobie, że nienawidzę Richarda. Nie wiem, czy to przez wódkę, hojnie wyposażonych facetów, czy fakt, że byłam dzisiaj w wytwórni porno, ale doszłam do wniosku, że niezależnie od tego, jak dobre byłoby wytłumaczenie Richarda na wszystko, co zaszło, szczerze go nienawidzę. Nie było żadnego usprawiedliwienia na to, co mi zrobił. Byłam w rozsypce. Byłam kłębkiem nerwów, targały mną niepokoje i bardzo możliwe, że właśnie zatrułam własne dziecko. Boże. Byłam okropną potworną osobą. Ten dzień chyba nie mógłby być gorszy.

I wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.

Leżałam bez ruchu, zdecydowana pozostać w tej pozycji, nawet gdybym jakimś cudem przypomniała sobie, jak wprawić kończyny w ruch. Po trzecim dzwonku udało mi się jakoś podźwignąć i powlokłam się do drzwi. Zerknęłam przez wizjer i głośno wciągnęłam powietrze.

– Wiem, że tam jesteś, widzę światło pod drzwiami. Otwórz. Przygryzłam wargę. Wpuścić go czy nie? Sprawa była poważna, bo o ile mi wiadomo, kiedy się upiję, staję się nadmiernie przyjazna. Dlatego nieczęsto pozwalam sobie na alkoholowe szaleństwa. Nawiasem mówiąc, to przez dzbanek margarity przespałam się z Richardem już na drugiej randce. Teraz też nie byłam w pełni sobą. Kiedy do tego przypomniałam sobie grzeszne myśli, które miałam w Beefcakes, uznałam, że wpuszczenie go do środka jest nie najlepszym pomysłem. Znowu załomotał do drzwi.

– Słyszę twój oddech. Otwórz drzwi.

Z drugiej strony lepiej nie sprzeciwiać się policjantowi. Zdjęłam łańcuch, odsunęłam zasuwę i otworzyłam drzwi, stając oko w oko z nieogolonym i bardzo seksownym Ramirezem.

Rozdział 14

Zamrugałam. Boże, ale z niego ciacho. Nadal wyglądał, jakby w ogóle nie spał, a jego poranny zarost ewoluował w seksowną szczecinę a la George Clooney. Jak zwykle miał na sobie dopasowane na tyłku dżinsy i czarny T – shirt. Jego wzrok był nieprzenikniony, a włosy nieco zmierzwione. Tak właśnie wyobrażałam go sobie po namiętnej nocy.

Spokojnie, dziewczyno, powiedziałam sobie. Widzicie, jak działa na mnie alkohol?

– Gdzie byłaś? – zapytał. – Nie odebrałaś moich wiadomości? Odwróciłam się. Lampka na mojej automatycznej sekretarce błyskała jak szalona.

– Nie. Dopiero wróciłam. O co chodzi?

– Mogę wejść?

Przygryzłam dolną wargę. Wahałam się. Głos rozsądku podpowiadał, że powinnam kazać mu odejść. Zamknąć drzwi. Że nie powinnam rozmawiać po pijaku z seksownym gliniarzem. Ale głos dziewczyny z Beefcakes mówił: „Proszę, wejdź. Zrzuć ciuchy. Wskocz do mojego łóżka”.

A ponieważ dziewczyna z Beefcakes wlała w siebie sporo wódki, jej głos był naprawdę donośny. Tak donośny, że zagłuszył głos rozsądku.

– Jasne. – Odsunęłam się, żeby go wpuścić.

Wszedł, a mój wzrok natychmiast podążył ku jego kroczu. Bokserki czy slipy? Nie umiałam powiedzieć.

– Czego chcesz? – zapytałam, odchrząkując.

– Chciałem ci tylko powiedzieć, że porównaliśmy próbkę włosów znalezionych w motelu z twoimi i okazało się, że nie ma zgodności.

– A nie mówiłam. – Jezu. Zachowywałam się, jakbym miała pięć lat.

– To znaczy, cieszę się, że to sprawdziliście. I że to sobie wyjaśniliśmy.

Ramirez popatrzył na mnie zagadkowo, ale nic nie powiedział.

– No cóż, chciałem tylko, żebyś wiedziała, że nie jesteś już uważana za podejrzaną.

– To super. – W przypływie olśnienia pacnęłam się dłonią w głowę.

– Bo nie mam nawet stringów w cętki.

Ramirez uniósł brew.

– Stringów w cętki?

– I nie bzykam się w czasie przerwy na lunch. No chyba że jest jakaś specjalna okazja. Albo facet jest naprawdę przystojny. Ale po wszystkim zawsze wychodzę w majtkach.

Przy oczach Ramireza pojawiły się drobne zmarszczki. Znowu patrzył na mnie wzrokiem Złego Wilka.

– Dobrze wiedzieć.

Wzięłam głęboki oddech. Tak, byłam świadoma, że niepokojąco przypominam teraz Bunny Hoffenmeyer, i to, co mówię, nie ma większego sensu. Najwyraźniej połączenie między moim mózgiem a ustami zostało zerwane. Oparłam się o kuchenny blat, bo znowu wszystko zaczęło wirować jak na karuzeli.

– Chciałam powiedzieć, że cieszę się, że go nie zabiłam. To znaczy, cieszę się, że ty wiesz, że to nie ja go zabiłam. Ja wiem, że go nie zabiłam. Ale teraz ty też wiesz, że ja wiem, że go nie zabiłam. Choć nie żyje.