– O cholera. To ty! – Kucnął za biurko. – Proszę, nie strzelaj. Przewróciłam oczami.

– Czy wyglądam, jakbym była uzbrojona?

Wystawił głowę zza blatu z formiki. Zmierzył mnie wzrokiem, zatrzymując się na piersiach. Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.

– Nie. Wyglądasz miiilusio. – Pokiwał z uznaniem głową, przeciągając ostatnie słowo.

Hm… Może powinnam zacząć nosić broń?

– Wyluzuj. To tylko gruczoły mleczne.

– Stara, chyba szukają cię gliny. Załatwiłyście tego gościa na amen.

– To nie my go zabiłyśmy. Zmrużył oczy.

– Na pewno?

– Na pewno!

– Bo jakby co, to ja nikomu nie powiem. Właściwie to całkiem seksowne. Laski ze spluwami. Jak Lara Croft. Lara Croft to dopiero dupa.

Podejrzewałam, że dla Metalliki seksowna jest każda kobieta z pulsem.

– Sorry, że cię rozczaruję, ale to nie my go zabiłyśmy. Chociaż policja myśli, że zabił go mój chłopak.

– Stara!

– Wiem!

Metallica nachylił się do mnie. Starałam się nie skrzywić, czując jego nieświeży oddech; zalatywało trawką plus burritem ze śniadania.

– Twój chłopak go zabił, bo gościu był twoim klientem?

– Nie! Boże. Tak naprawdę nie jestem dziwką. Metallica znowu zmierzył mnie wzrokiem.

– Na pewno?

– Tak, na pewno.

Uśmiechnął się, odsłaniając rząd zębów, które aż prosiły się o wybielenie.

– Ale mogłabyś być. Byłabyś naprawdę seksowną dziwką. Czułam, że znowu zaczyna mi drgać lewa powieka. Ta rozmowa prowadziła donikąd.

– Widziałeś, żeby wczoraj wieczorem ktoś jeszcze wchodził do dwudziestki?

– Nie. Tylko ty, twoja przyjaciółka i gość, którego znaleźli w śmietniku.

Cholera. No, ale przynajmniej nie widział prawnika w spodniach szytych na miarę.

– Czy jest możliwe, żeby ktoś tam wszedł, kiedy nie patrzyłeś? Może kiedy zrobiłeś sobie przerwę? – Przyłożyłam do ust kciuk i palec wskazujący, jakbym trzymała skręta.

Roześmiał się.

– Wszystko jest możliwe, skarbie.

– A co z parkingiem? Widziałeś, żeby kręcił się tam ktoś podejrzany? Metallica wyszczerzył zęby. Racja. Głupie pytanie.

– Nie widziałeś nikogo, kto by tu nie pasował? Kogoś… nadzianego? – Albo kogoś, kto przywiązuje choć odrobinę wagi do higieny osobistej.

Metallica przygryzał spierzchnięte wargi, mrużąc oczy.

– Nie.

Zaczynałam myśleć, że przyjechałam tu na próżno. Spróbowałam jeszcze raz.

– A nie widziałeś tu wczoraj jakiejś blondynki? W szpilkach?

– Stara, to by była bomba.

Super. Był jak Beavis i Butthead w jednym. Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Jego mózg wyglądał pewnie jak ser szwajcarski.

I nagle doznałam olśnienia. Chcąc się dowiedzieć pod jakim numerem mieszkał Greenway, musiałyśmy z Daną wymaglować Metallicę. Jeśli Metallica nie widział żadnej blondynki, znaczyło to, że wiedziała, pod którym numerem zatrzymał się Greenway. Tak więc albo go śledziła, co uznałam za mało prawdopodobne (Greenway na pewno był ostrożny – w końcu to miała być jego kryjówka), albo Greenway ufał jej na tyle, by zdradzić numer swojego pokoju. W myślach wpisałam nową informację na listę podejrzanych. „Blondynka w szpilkach – zaufana powiernica Greenwaya”. Może kochanka? Całkiem możliwe. Kiedy rozmawiałam z Greenwayem przez telefon, odniosłam wrażenie, że nie był facetem, który stroniłby od pozamałżeńskich przygód.

A więc szukałam blond kochanki w szpilkach. Okay, może nie odkryłam Ameryki, ale przynajmniej coś miałam.

– Dzięki – powiedziałam do Metalliki.

– Za co?

– Że niczego nie widziałeś.

– Stara, nie zawsze widzę gówno. Zapewne.

Kiedy wsiadłam do dżipa, rozdzwoniła się moja komórka. Otworzyłam ją, wyjeżdżając na Vanowen.

– Halo?

– Mads, tu Ralph.

– Cześć, Ralph. Jak mama?

– Lepiej. Nadal próbuje ściągnąć katolickiego księdza, żeby poświęcił hotelowy ogródek przed uroczystością, ale przynajmniej przestała odmawiać różaniec.

To już coś.

– Słuchaj – ciągnął – dzwonię tylko po to, żeby ci przypomnieć o dzisiejszym wieczorze panieńskim. Nie, żebym uważał, że zapomnisz, ale, cóż, po prostu pomyślałem, że ci przypomnę.

– Pamiętam.

– Tak. Jasne, że tak. – Podrabiany Tatuś odchrząknął. – Wiedziałem, że przyjedziesz. Chciałem się tylko upewnić.

Okay, zapomniałam. Czemu zapominałam o wszystkim, co dotyczyło ślubu mojej matki?

– Nie martw się, Ralph. Będę. Obiecuję.

Rozłączyłam się, ignorując dreszcz, jaki mnie przebiegł na myśl o mamie i striptizerach, po czym zadzwoniłam pod swój domowy numer, żeby jeszcze raz sprawdzić wiadomości. Dzwoniła tylko Dana, informując, że wróciła już z królestwa jacuzzi. Nie było nic od Ramireza. Ani od Richarda.

Zadzwoniłam do Dany, zjeżdżając do In – N – Out Burger, i zapoznałam ją z najnowszymi wiadomościami, zajadając podwójnego hamburgera i frytki. Kazałam jej też obiecać, że wieczorem pójdzie ze mną do Beefcakes. Bałam się, że sama tego nie zniosę.

Rozłączyłam się, papierową serwetką starłam musztardę z sukienki (to i owo wyciekło mi z hamburgera, ale warto było) i wyciągnęłam moją listę podejrzanych. Kim była ta blondynka? Problem w tym, że nie wiedziałam o Greenwayu nic, oprócz garstki informacji, które podał mi Ramirez. Potrzebowałam więcej brudów z osobistego życia faceta. Soczystych plotek, które znają wścibscy sąsiedzi lub o których można poczytać w brukowcu. A ponieważ jakoś nie wyobrażałam sobie sąsiadów Greenwaya plotkujących z główną podejrzaną numer 2 (czyli mną! Rety!), postanowiłam wybrać się do biblioteki. Jeśli Greenway miał na koncie jakieś skandale, byłam pewna, że dowiem się o nich z tabloidów.

Wróciłam na czterystapiątkę i pojechałam na chwilę do domu, żeby przebrać się z upaćkanej musztardą sukienki w strój odpowiedni do biblioteki. Narzuciłam tweedową spódniczkę, białą jedwabną bluzkę, mokasyny na płaskim obcasie i ruszyłam do biblioteki w Santa Monica. Zamierzałam obejrzeć wszystkie mikrofilmy, jakie mieli na temat Devona Greenwaya.

Okazało się, że mieli ich bardzo dużo. Greenway pojawiał się regularnie nie tylko w kolumnach z plotkami, ale także w wiadomościach biznesowych, w związku z innowacjami wprowadzanymi w jego firmie Newtone Technologies. Projektor buczał jednostajne, a ja mozolnie przeglądałam stronę za stroną zapisaną na mikrofilmie. Tej części pracy detektywistycznej nie pokazywali na HBO. Nie było to ani efektowne, ani fascynujące. Nawet projektowanie dziecięcych bucików wydawało się przy tym interesujące.

Jeśli miałam nadzieję trafić na nagłówek „Greenway z jasnowłosą kochanką o morderczych skłonnościach na gali charytatywnej”, to srodze się zawiodłam. Oglądałam tylko kolejne zdjęcia z przecinania wstęg i czytałam artykuły o przygotowaniach do wejścia firmy na giełdę i tym podobne.

Dwie godziny później bolały mnie oczy i kręciło mnie w nosie od kurzu, ale znałam wszystkie najważniejsze fakty zarówno z towarzyskiego, jak i zawodowego życia Greenwaya. Niestety, w jego życiu aż roiło się od blondynek. Zafascynowana Greenwayem prasa wyniuchała, że w ciągu ostatnich dwóch lat miał co najmniej trzy kochanki: Andi Jameson, Carol Carter i, uwaga, Bunny Hoffenmeyer. Wszystkie były blondynkami. (Obstawiałam Bunny. Czy można dorastać z takim imieniem i nie mieć morderczych skłonności?)

Wpisałam wszystkie trzy nazwiska na listę podejrzanych, ignorując fakt, że ani trochę nie przybliżyło mnie to do celu, czyli uchronienia Richarda przed więzieniem. Owszem, miałam nazwiska znanych prasie kochanek Greenwaya, ale kto wiedział, o ilu prasa nie wiedziała? Gdy rozmawiałam z Greenwayem przez telefon, odniosłam wrażenie, że niezły z niego spryciarz.

Mimo to, zanim wróciłam do domu, sprawdziłam namiary do wszystkich trzech blondynek w książce telefonicznej. Z Andi Jameson poszło łatwo, mieszkała w Encino. Zadzwoniłam do niej, ale nikogo nie zastałam. Zostawiłam jej wiadomość, że jestem znajomą Greenwaya i chciałam jej zadać kilka pytań.

W książce było jakieś pięćdziesiąt kobiet o nazwisku Carol Carter, tak więc niechętnie zapisałam jej adres jako „nieznany”.

Bunny Hoffenmeyer okazała się gwiazdą filmów dla dorosłych i jej numer telefonu był zastrzeżony. Udało mi się jednak znaleźć adres wytwórni, dla której pracowała. Big Boy Productions w Sherman Oaks. Super. Znowu wracamy do Valley.

Było późne popołudnie i upał właśnie sięgał zenitu – jeśli wierzyć wyświetlaczowi na rogu Westwood i National, było trzydzieści pięć stopni. Rozkręciłam klimę na maksa, wjechałam na czterystapiątkę i niechętnie wróciłam za wzgórza. Nad Valley unosiła się gęsta warstwa smogu, wszystko było przygnębiająco szare. Zaczęłam się zastanawiać, kto chciałby tu mieszkać z własnego wyboru. Z drugiej strony to tylko umacniało motyw Bunny. Dwadzieścia milionów dolarów spokojnie wystarczyło, żeby zmienić adres zamieszkania na Beverly Hills.

Po dziesięciu minutach wjechałam na Sepulveda, ulicę, przy której pełno było magazynów reklamowanych jako studia filmowe do wynajęcia. Wielkie, szare i zardzewiałe ani trochę nie przypominały studiów Universalu. Śmiałam przypuszczać, że filmy w nich kręcone także nie przypominały tych z powstających w wielkich wytwórniach. Większość trafiała prosto na DVD lub rynki zagraniczne. Albo, jak w przypadku Big Boy Productions, była przeznaczona dla bardziej dojrzałych (czytaj: wyuzdanych) widzów. Studio Big Boy Productions mieściło się w budynku pokrytym stalowoszarą blachą falistą. Zatrzymałam się na parkingu obok przyczepy, w której znajdował się barek z jedzeniem, i przyjrzałam się budynkowi.

Przyznam, że nie jestem miłośniczką porno. Nie, żebym nigdy nie widziała pornosa. Widziałam. Raz. Jeszcze w college'u mój ówczesny chłopak usiłował mnie przekonać, że patrzenie na zbliżenia intymnych części ciała obcych osób, kiedy się kochamy, jest podniecające. (Chyba nie muszę dodawać, że szybko zerwałam z Panem Podglądaczem). Po tym doświadczeniu moim najbliższym kontaktem z kulisami branży pornograficznej było Boogie Nights z Marky Markiem w roli Dirka Digglera. I na tym chciałam poprzestać.