W chwili kiedy dołączył do nas Podrabiany Tatuś, chwaląc się, że odrosty pani Lopez nigdy nie wyglądały lepiej, Marco trafił w dziesiątkę. Nie było to może nic specjalnego, ale mały hotelik w Riverside dysponował ogródkiem, w którym czasem organizowano wesela. Jakaś para odwołała imprezę w ostatniej chwili, po tym jak niedoszła panna młoda znalazła w pikapie pana młodego nie swoją bieliznę Victoria's Secret. Tak więc ogródek był wolny na jutrzejsze popołudnie. W hotelu powiedzieli, że mają nadal stoły i krzesła, które wypożyczyli na odwołane wesele, więc wszystko będzie cacy. O ile nie będzie padać. Mama przeżegnała się na te słowa, ale pani Rosenblatt zapewniła ją, że według Alberta nie będzie ponownie padać aż do listopada. Ja ze swojej strony obiecałam, że na wszelki wypadek sprawdzę prognozę na kanale meteorologicznym.

Zażegnawszy kryzys weselny, wróciłam do domu. Światełko na mojej automatycznej sekretarce błyskało jak oszalałe. Pierwsza wiadomość była od Tot Trots. Pytali, dlaczego jeszcze nie dostali projektów kolekcji Strawberry Shortcake. Popatrzyłam skruszona na mój stół kreślarski i skasowałam wiadomość.

Następny nagrał się Ramirez. Przygryzłam wargę, starając się nie przypominać sobie obrazów z mojego snu, kiedy jego głos wypełnił moje mieszkanie.

– Mówi twój chłopak. Na przyszłość zdejmij nogę z gazu, okay? – Koniec wiadomości. Nie umiałam powiedzieć, czy był bardziej rozbawiony, czy zirytowany moją wczorajszą akcją z drogówką. Wytłumaczyłam sobie, że to bez znaczenia. Dopóki na horyzoncie nie pojawi się słowo „nakaz”, nie ma znaczenia, co Ramirez o mnie myśli.

Mimo to zamiast skasować tę jego wiadomość, zachowałam ją, po czym przeszłam do kolejnej.

Od Dany. Dana pytała, czy: a) jest złą osobą, bo przespała się z Liao na pierwszej randce; b) czy było coś w wiadomościach na temat aresztowania Greenwaya.

Miałam wrażenie, że minęły całe wieki, od kiedy rozstałyśmy się w Mulligan's. Nie byłam pewna, czy uda mi się w przystępny sposób zapoznać ją z wydarzeniami wczorajszego wieczoru. W każdym razie nie przed kawą.

Zbyt zmęczona, żeby wlec się do Starbucks, wsypałam dwie porządne miarki French Roast do ekspresu i włączyłam telewizor, licząc na aktualne informacje o sprawie Greenwaya w południowym wydaniu wiadomości. Wysłuchałam sprawozdań o dwóch napaściach w Compton, zagrożeniu lawiną błotną w Hollywood Hills i jakiejś gwiazdce aresztowanej za jazdę po pijaku. Nic o Greenwayu czy Richardzie. Powinno mnie to uspokoić, bo brak wiadomości oznaczał, że Richard nie trafił za kratki. Jednak zamiast ulgi czułam jedynie podenerwowanie.

Przyznaję bez bicia, że nie jestem cierpliwą osobą. Byłam jednym z tych dzieciaków, które grzebią po szafach, by podejrzeć gwiazdkowe i urodzinowe prezenty. Po pierwszej randce nigdy nie mogę się doczekać aż facet zadzwoni (mimo że dwukrotnie czytałam Zasady. Sekretny poradnik, jak zdobyć mężczyznę właściwego i raz udało mi się nawet wytrzymać całe trzy godziny), i choć obiecywałam sobie, że zaczekam, aż będziemy chodzić ze sobą co najmniej dwa tygodnie, przespałam się z Richardem już na drugiej randce. Tak więc bezczynne siedzenie przy telefonie i czekanie, aż Richarda zakują w kajdanki, było zupełnie nie dla mnie. Pewnie wkrótce zaczęłabym chodzić po ścianach, obgryzając paznokcie.

Rozważałam nawet telefon do Kopciuszka, żeby dowiedzieć się, czy nie miała od niego jakichś wieści. To najlepszy dowód na to, jak bardzo byłam zdesperowana. Zadzwonienie do Kopciuszka było równoznaczne z przyznaniem, że naprawdę istnieje, na co miałam jeszcze mniejszą ochotę od podlizywania się Jasmine.

Moje rozważania przerwało pojawienie się na ekranie znajomej jasnowłosej reporterki.

– „Wczoraj wieczorem policja znalazła ciało zaginionego wpływowego biznesmena Devona Greenwaya w motelu w Północnym Hollywood”.

Złapałam pilota, żeby pogłośnić relację z Moonlight Inn. Był nowy dzień, ale na parkingu nadal stały radiowozy i żółciła się policyjna taśma. Skrzywiłam się na widok nalanej twarzy Metalliki.

– Było ich dwie. Mówię o tych laskach. Były nieźle przypakowane, jak wrestlerki, czy coś w tym stylu. Próbowałem z nimi walczyć, ale były cholernie silnie. Pewnie na sterydach.

Przewróciłam oczami.

Kamerzysta zrobił zbliżenie zielonego kontenera na śmieci. Kawa zabulgotała w moim pustym żołądku, kiedy reporterka przypominała widzom, że chodzi o tego samego Devona Greenwaya, którego żona została znaleziona martwa dwa dni wcześniej.

Na ekranie pojawiła się twarz Ramireza. Ponownie poczułam ucisk w żołądku. Wyglądał na zmęczonego, jakby wcale nie spał, ale musiałam przyznać, że z porannym zarostem wyglądał cholernie seksownie.

Reporter z innej stacji podsunął mu mikrofon, przekrzykując tłum dziennikarzy.

– Czy znaleźliście broń, z której oddano strzał? Ramirez odparł standardowym:

– Trwają czynności mające na celu odnalezienie broni.

– Czy są podejrzani? – zapytał inny reporter. Tłum zamilkł, kiedy Ramirez odpowiadał.

– Owszem.

– Detektywie Ramirez – zawołał pierwszy reporter – czy może pan już podać jakieś nazwiska?

Ramirez popatrzył prosto w kamerę, a ja mogłabym przysiąc, że mówi bezpośrednio do mnie.

– Na podstawie istniejących dowodów wystąpiliśmy o nakaz aresztowania adwokata pana Greenwaya, Richarda Howe'a.

Rozdział 12

Wpatrywałam się w telewizor, częściowo słuchając, a częściowo bezgłośnie krzycząc, że to jakieś nieporozumienie. Richard jest podejrzany o morderstwo? To się nie działo naprawdę.

Na ekranie mignęło zdjęcie Richarda z firmowego przyjęcia gwiazdkowego. Byłam pewna, że to Jasmine przekazała je dziennikarzom. Teraz całe stado tych pazernych sępów było już zapewne w kancelarii. Oczyma wyobraźni widziałam Jasmine wdzięczącą się do kamery w wiadomościach o osiemnastej. Pomyślałam, że zaraz zwymiotuję. Usiadłam na materacu, podczas gdy reporterka robiła stosownie zatroskane miny. Potem weszła reklama doritos.

Ramirez aresztuje Richarda. Znałam go już wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że niewiele mogę zrobić, by go powstrzymać. Jasne, mogłam znowu przebrać się za dziewczynę Bonda i jeszcze raz przeszukać gabinet Richarda, ale co by to dało? Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Byłam najgorszym detektywem w historii. Za każdym razem, kiedy próbowałam pomóc, pojawiał się nowy trup. Chciałam wierzyć, że to zwykły zbieg okoliczności, ale zapamiętałam sobie, by na wszelki wypadek pójść z babcią na niedzielną mszę.

Zdawałam sobie sprawę, że teraz zacznie się prawdziwe polowanie na Richarda. Będą go szukać wszyscy gliniarze w mieście. Jego, a nie tego, kto naprawdę zabił Greenwaya. W dalszym ciągu nie wierzyłam, że Richard jest zdolny do popełnienia morderstwa.

I właśnie dlatego, choć wiedziałam, że powinnam posłuchać rady Ramireza i zostawić tę sprawę profesjonalistom, złapałam notatnik i zaczęłam pisać.

Na górze strony drukowanymi literami napisałam „Podejrzani”. Zastygłam z długopisem zawieszonym nad kartką, gotowa wpisać na listę Richarda. Ale choć byłam wkurzona na tego kłamliwego drania, nie mogłam się przełamać, by to zrobić. W końcu poszłam na kompromis. Do nagłówka „Podejrzani” dopisałam „inni niż Richard”. No, tak było o wiele lepiej.

Niestety, miałam w głowie pustkę, jeśli chodzi o kandydatów na podejrzanych. Nie miałam żadnych typów. Jedyne, na czym mogłam się oprzeć, to blond włos i ślady szpilek. Byłam prawie pewna, że Ramirez nadal myśli, iż to ja pozostawiłam te ślady. Zapisałam na liście: „blondynka w szpilkach”. Super. To zawężało listę podejrzanych do dziewięćdziesięciu pięciu procent mieszkańców Los Angeles.

Potrzebowałam czegoś więcej. Było dla mnie jasne, że śledzenie Ramireza nie wchodzi dłużej w grę. Po pierwsze, pewnie będzie wyczulony na czerwonego dżipa, po drugie, miałam wrażenie, że wczoraj był zaledwie o krok od przymknięcia mnie. Wolałam go nie prowokować. Zwłaszcza jeśli nie spał. Niewyspany glina to na pewno zły glina.

To oznaczało, że detektyw Maddie była zdana tylko na siebie. Ponownie spojrzałam na notatnik. Moja lista była naprawdę żałosna. Jeśli chciałam przekonać Ramireza, że powinien uwzględnić Tajemniczą Blondynkę jako podejrzaną, potrzebowałam czegoś więcej. Wiedziałam, że muszę wrócić do Moonlight Inn.

Wzięłam komórkę i wybrałam numer Dany, licząc, że jeszcze raz pobawi się ze mną w Cagney i Lacey. (Nieważne, że w rzeczywistości byłyśmy bardziej jak Ethel i Lucy [Bohaterki popularnych amerykańskich seriali, sensacyjnego Cagney i Lacey oraz komediowego Kocham Lucy (przyp. tłum.)]). Niestety, w Domu Aktorów słuchawkę podniósł Gość bez Szyi. Burkliwym głosem jaskiniowca poinformował mnie, że Dana jeszcze nie wróciła. Zapewne nadal pławiła się w jacuzzi z Liao. Poprosiłam, żeby przekazał jej, aby do mnie zadzwoniła, kiedy wróci, i rozłączyłam się.

Choć obawiałam się wrócić sama w czeluści Północnego Hollywood, miałam do wyboru to albo projektowanie dziecięcych bucików. Zdecydowanie nie byłam teraz w nastroju do pracy.

Złapałam kluczyki, torebkę i zeszłam do dżipa, by zmierzyć się z popołudniowymi korkami.

Na czterystapiątce przewróciła się wielka ciężarówka, a na stojedynce trwał policyjny pościg, tak więc kiedy w końcu dotarłam na Vanowen, w Moonlight Inn nie było już ani reporterów, ani techników kryminalistycznych. Właściwie poza żółtą taśmą policyjną na drzwiach dwudziestki, wszystko wyglądało zwyczajnie. Grały radia, kobiety w spandeksowych wdziankach żegnały się ze swoimi klientami, a na parkingu znowu kwitł handel narkotykami. Północne Hollywood szybko wracało do siebie po drobnej strzelaninie.

Zaparkowałam dżipa i unikając wzrokiem zielonych kontenerów na śmieci, skierowałam się do r c pcji.

Pchnęłam brudne szklane drzwi i zobaczyłam, że na posterunku znowu jest Metallica. Przebrał się w koszulkę AC/DC, ale jego przetłuszczone włosy zdradzały, że nie zawracał sobie głowy prysznicem przed przyjściem do pracy. Przyglądał mi się przez chwilę, aż w końcu zaskoczył.