Ramirez nawet nie mrugnął okiem. Nie uśmiechnął się półgębkiem. Kompletnie nic. Znowu przygryzłam wargę. Miałam nadzieję, że dobrze zrobiłam, mówiąc mu wszystko.

– I co teraz? – zapytałam.

– Teraz wrócisz do domu i pozwolisz mi zająć się tą sprawą. Nie chcę więcej widzieć dziwek, czerwonych dżipów ani designerskich butów, dopóki to wszystko nie zostanie wyjaśnione. Zrozumiano?

Kiwnęłam potulnie głową.

– Aha. Jeśli z jakiegoś powodu Richard się z tobą skontaktuje, masz do mnie natychmiast zadzwonić. Nie robić sobie najpierw manikiuru, tylko natychmiast łapać za telefon.

Jeszcze raz skinęłam głową, choć uważałam uwagę na temat manikiuru za zupełnie zbyteczną.

Z dwudziestki wyłonił się mój znajomy technik z nieodłącznymi czarnymi torbami. Zaczął głośno schodzić po schodach.

– Zaczekaj tu – zarządził Ramirez, wyszedł z recepcji i zatrzymał technika u dołu schodów.

Ten jeden raz zrobiłam, jak mi kazano. Objęłam się ramionami i nadstawiłam uszu, starając się wyłapać przez otwarte drzwi, o czym mówią. Niestety, wszystko, co usłyszałam, to „próbki włosów”, „odciski” i „sprawdzimy to w laboratorium”, co w sumie niewiele mi powiedziało.

Kiedy Ramirez skończył rozmawiać z technikiem, podszedł do grupki mężczyzn stojących przy czarnej furgonetce z napisem „Koroner”. Wzdrygnęłam się.

Okay, nie darzyłam Greenwaya szczególną sympatią. Ale jeszcze wczoraj rozmawiałam z nim przez telefon. Myśl, że w jednej chwili ktoś jest, a w następnej już go nie ma, wytrącała mnie z równowagi. W każdej chwili mogło to spotkać także mnie. Znowu poczułam się jak głupia blondynka z horroru, o której wszyscy wiedzą, że jeszcze przed końcem drugiej sceny będzie uciekała przez trawnik w samej bieliźnie, ścigana przez mordercę z siekierą. Tyle że teraz nie miałam bladego pojęcia, kim jest mój morderca.

Najwyraźniej Greenway nie popełnił samobójstwa. Trochę trudno byłoby wyrzucić własne martwe ciało do kontenera na śmieci. Mimo to naprawdę nie mogłam wyobrazić sobie mordercy z twarzą Richarda. Richard nie jest zabójcą. Jest prawnikiem. Tak, wiem, nie jest kryształowo czysty, ale nie jest też mordercą. Musiało istnieć jakieś inne wytłumaczenie.

Nie byłam pewna, czy Ramirez zamierzał zadać sobie trud znalezienia takowego. Nie trzeba było geniusza, żeby się zorientować, że Richard nie jest już tylko „osobą powiązaną ze sprawą”. Szczerze mówiąc, kiedy do Ramireza i ekipy koronera dołączył technik, odniosłam niejasne wrażenie, że Richard właśnie awansował na głównego podejrzanego.

Ramirez odłączył się od grupy, przeciął popękany asfalt i wrócił do recepcji. Stanął przede mną, przyglądając mi się badawczo.

– Na pewno nie wchodziłaś do pokoju Greenwaya? Przeszedł mnie dreszcz.

– Na pewno. A co?

Nie odpowiedział, tylko skrzyżował ręce na piersi.

– Słuchaj, wiem, że wcześniej nie byłaś ze mną szczera, ale przyszedł czas, żeby powiedzieć prawdę.

– Nigdy nie byłam w pokoju Greenwaya. Mówiłam ci, że zapukałyśmy, a potem usłyszałyśmy strzał i uciekłyśmy. Dlaczego o to pytasz? Co on ci powiedział? – Starałam się spojrzeć ponad jego ramieniem na technika. Prawdę mówiąc, trochę mnie ubodło, że mógł zwrócić się przeciwko mnie, po tym jak zawarłam dosyć intymną znajomość z jego rolką.

– Znaleźliśmy w pokoju Greenwaya blond włosy. A na wykładzinie zostały ślady butów, które według technika zrobiły szpilki.

Spojrzałam na swoje buty.

– Dla twojej wiadomości, to nie są szpilki. Mają za grube obcasy. Zmrużył oczy, ale pozostał niewzruszony.

– Chyba nie myślisz, że miałam z tym coś wspólnego? Że to ja go zabiłam?

– Sam nie wiem, co myśleć. Twój chłopak, o którym prawie nic nie wiesz, znika, podobnie jak dwadzieścia milionów dolarów, a ten facet – wskazał na Metallicę – twierdzi, że widział, jak ty i twoja przyjaciółka odwiedziłyście dziś Greenwaya w jego pokoju. Technik potwierdza, że jakaś blondynka, ze słabością do wysokich obcasów, była w tym pokoju na tyle niedawno, że na wykładzinie nadal są ślady jej butów.

– Pogadaj z nim – wyrzuciłam z siebie. – Ma próbkę moich włosów. Powie ci, że tamte nie są moje. Musisz mi uwierzyć: nie mam z tym nic wspólnego.

Ramirez westchnął.

– Chcę ci wierzyć, ale nie ułatwiasz mi sprawy. Co, u licha, mam powiedzieć swoim przełożonym? Nie wspominając o mediach?

– Powiedz im, co chcesz. Nie zabiłam Greenwaya. Jeszcze raz westchnął, po czym potarł skronie.

– Czy teraz pojedziesz wreszcie do domu?

– Z radością. – Zbierało mi się na płacz, ale z dumą stwierdzam, że udało mi się opanować. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, to rozpłakać się przed Złym Gliną.

– To dobrze. I nie zrozum tego źle, ale trzymaj się ode mnie z daleka, okay?

– Nie ma sprawy – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam. Przynajmniej dając emocjom upust w złości, powstrzymałam niekontrolowany wybuch łez.

Odwróciłam się i przeszłam przez parking z największą godnością, na jaką stać fałszywą dziwkę w butach na dziesięciocentymetrowym obcasie. Nie uwierzycie, ale w chwili gdy zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczyków, poczułam na karku dużą, ciężką kroplę deszczu. Spojrzałam w dół i zobaczyłam więcej kropli, rozbijających się o asfalt, a mokre powietrze nagle zaczęło pachnieć olejem silnikowym. Padało. Super. Jeszcze jedna rzecz, co do której się dzisiaj pomyliłam.

Pierwszą pomyłką było pozwolenie, by Dana przebrała mnie za dziwkę. Myliłam się też, sądząc, że na własną rękę uda mi się odnaleźć zabójcę.

Kolejny błąd popełniłam, postanawiając zaufać Ramirezowi. No i pomyliłam się co do deszczu. Przeklęłam bogów pogody oraz protekcjonalizm Ramireza, znalazłam kluczyki i wsiadłam do dżipa. Wyjechałam z parkingu i dopiero na ulicy pozwoliłam, by z moich oczu popłynęły łzy.

Aż do tej pory myślałam, że całkiem twarda ze mnie sztuka. Nie pękałam, choć do mnie strzelano, groziło mi aresztowanie i podejrzewałam, że jestem w ciąży. Jednak teraz, kiedy nagromadzone emocje zaczęły ze mnie spływać wraz ze łzami, nie potrafiłam nad nimi dłużej zapanować. Nie wiedziałam, czy płaczę, bo słyszałam, jak zastrzelono człowieka, czy może dlatego, że mój kłamliwy były chłopak był teraz głównym podejrzanym o zabójstwo. A może płakałam dlatego, że Ramirez pomyślał, że mogłam mieć z tym coś wspólnego, nawet jeśli jego matka myślała, że bzykamy się jak króliki. A może chodziło o wszystko razem. O cały ten pokręcony, okropny wieczór. Wszystko wymykało mi się spod kontroli, a ja nie mogłam nic zrobić. Czułam się bardzo samotna i bezbronna. Z niechęcią przyznaję, że zachowywałam się jak baba, kiedy tak ryczałam, jadąc czterystapiątką.

Płakałam tak bardzo, że zabrało mi chwilę, zanim zauważyłam we wstecznym lusterku znajomo błyskające światła. Zamrugałam, otarłam łzy i zobaczyłam, że na ogonie siedzi mi patrol drogówki. Cholera. Zerknęłam na szybkościomierz. Sto dwadzieścia na godzinę. Cholera do kwadratu.

Spróbowałam wziąć się w garść, zwolniłam i zatrzymałam się na poboczu. Opuściłam osłonę przeciwsłoneczną z lusterkiem i zaczęłam ścierać z policzków ciemne smugi tuszu. Fuj. Wyglądałam jak miś panda. Ciągle jeszcze pociągałam nosem, kiedy do samochodu podszedł policjant i gestem nakazał mi opuszczenie szyby.

– Dobry wieczór – powiedział, opierając się łokciami o drzwi. Był gładko ogolony i wyglądał na jakieś dwadzieścia lat. Miał jasnoniebieskie oczy i okrągłe policzki, które sugerowały, że być może nigdy nie wyrośnie z dziecięcej pyzatości. W kieszeń koszuli miał wetkniętą krótkofalówkę, a jego odznaka wyglądała, jakby ją często polerował.

Kiedy zobaczyłam odznakę, nie mogłam się dłużej powstrzymać i znowu wybuchnęłam płaczem. Tak, wiem, nie tak powinna się zachowywać dziewczyna Bonda. Ale mandat za przekroczenie prędkości było fatalnym uwieńczeniem koszmarnego wieczoru. Było mi tak cholernie żal samej siebie, że żadna ilość rozmazanego tuszu nie była w stanie zahamować powodzi moich łez.

Biedny policjant wyglądał prawie tak żałośnie, jak ja się czułam, i gdybym nie była akurat zajęta swoją histerią, zrobiłoby mi się go żal.

– Przykro mi proszę pani, ale muszę zobaczyć pani prawo jazdy i dowód rejestracyjny.

Wyjęłam prawo jazdy z torebki, a dowód rejestracyjny ze schowka i podałam mu, ciągle szlochając.

– Przykro mi, proszę pani – stwierdził ze skrępowaniem policjant – ale będę musiał wypisać pani mandat.

Spróbowałam zebrać się do kupy.

– Nie – dwa pociągnięcia nosem – wszystko w porządku. Jak szybko jechałam?

– Sto dwadzieścia.

– Och, tak mi przykro. – Znowu zaczęłam pochlipywać. – Chodzi o to, że… jestem ubrana jak dziwka. A naprawdę nie cierpię spandeksu.

I widziała mnie w tym matka Ramireza. Ma rację, zawsze lubiłam swoje nogi. Ale jeśli jestem w ciąży z Richardem, mogę się z nimi pożegnać. A potem zaczęło padać. Deszcz bardzo szkodzi fioletom.

Policjant po prostu się we mnie wpatrywał.

– Czy pani coś piła?

– Nie. Nie piłam. Tylko dietetyczną colę w barze. Ale potem zjawił się Ramirez i miałam ochotę na martini. Ale nie mogłam się napić z powodu mupeta. Och, i moja aura jest teraz zrujnowana. Może pan w to uwierzyć, panie władzo? Przecież w LA nigdy nie pada.

– Będę musiał poprosić, żeby dmuchnęła pani w alkomat.

– Boże. Nie mogę iść do więzienia. Niech pan na mnie spojrzy, panie władzo. Jestem prostytutką!

– Proszę wysiąść z samochodu. – Cała życzliwość zniknęła z jego oczu, a ręka zawisła w pobliżu kajdanek przy pasku. Najbardziej na świecie, policjanci z drogówki nie znoszą pijanych kierowców. A tym bardziej pijanych prostytutek kierowców.

– Proszę, nie jestem pijana. Ja tylko… ja tylko… – Szukałam odpowiednich słów, żeby opisać mu swój okropny wieczór, ale w głowie miałam pustkę. – Jestem… jestem dziewczyną detektywa Ramireza!

Boże. Dlaczego to powiedziałam?

Policjant popatrzył na mnie z powątpiewaniem, ale odsunął rękę od kajdanek.