– Po prostu jest trochę nadopiekuńcza.

– Syndrom starszej siostry?

– Młodszej. O dwa lata. Jest najmłodsza. Zawsze łaziła za mną i moimi kumplami, kiedy byliśmy dzieciakami.

– Hm. Założę się, że była z niej prawdziwa fregadita. – Wymówiłam to słowo powoli i wyraźnie.

Przy oczach Ramireza pojawiły się wesołe zmarszczki.

– Rozmawiałaś z mamą?

– Aha. Wrzód na tyłku, tak?

– Wyluzuj. Jesteś uroczym, malutkim wrzodzikiem – odparł i puścił do mnie oko. Na chwilę odebrało mi mowę.

– A jak było u ciebie? – zapytał. – Masz jakieś upierdliwe młodsze siostry?

Odchrząknęłam, modląc się, by moje rozbuchane hormony wreszcie się uspokoiły.

– Nie, jestem jedynaczką. Zawsze byłam tylko ja i mama. Ale ona wkrótce wychodzi za mąż, więc rodzina trochę się powiększy. Co prawda nie do takich rozmiarów. – Wskazałam na trawnik, na którym roiło się teraz od dorosłych i dzieci. Kowboj znowu drzemał, tym razem na krześle opartym o przesuwne drzwi, z kapeluszem zsuniętym na oczy. Mama kiwała się w rytm muzyki, przyglądając się swoim tańczącym dzieciom z zadowolonym uśmiechem.

– Jeśli będziesz kiedyś chciała wypożyczyć rodzinę, to służę moją. Tylko następnym razem zostaw spandeks w szafie. – Jego drwiący uśmieszek powrócił.

– Dzięki za radę, mądralo.

Jego uwaga wyrwała mnie z przyjemnego otępienia, w które wprowadziły mnie muzyka i empanadas. Przypomniałam sobie, dlaczego byłam ubrana jak Pretty Woman. Przypomniałam sobie też wszystkie nierealne zdarzenia tego wieczoru i pięć milionów spraw, jakie musiałam załatwić.

– Myślisz, że znaleźli coś w motelu? – zapytałam.

– Zadzwonią do mnie, jeśli coś znajdą. Tymczasem się zrelaksuj. Zrelaksuj. Jasne. Problem w tym, że relaksowałam się aż za bardzo.

Obfity posiłek, miłe towarzystwo, biesiadna atmosfera zatłoczonego ogródka, wszystko to sprawiło, że całkowicie zapomniałam o Richardzie, Greenwayu i całym tym bajzlu. Jak to o mnie świadczyło? Czy naprawdę aż tak mało zależało mi na facecie, którego dziecko być może nosiłam, że wystarczył talerz empanadas i gliniarz o seksownym uśmiechu, żebym o nim zapomniała? I to w ciągu jednego wieczoru?

I choć gryzły mnie wyrzuty sumienia (jakich nie czułam od czasu, kiedy wyznałam babci, że od Wielkanocy nie byłam w kościele), nie wypuściłam ręki Ramireza. Nie odsunęłam się, nie zaprotestowałam, kiedy objął mnie ramieniem, kładąc dłoń na moim krzyżu. Wiem, zasłużyłam na to, by pójść prosto do piekła.

Na szczęście moja dusza została ocalona, bo zadzwonił telefon przy pasku Ramireza. Spojrzał na wyświetlacz, sprawdzając, kto dzwoni, po czym odebrał, nawet na mnie nie spoglądając.

– Ramirez – powiedział do aparatu, wycofując się na obrzeża ogródka, żeby mieć trochę prywatności.

Wróciłam do stołów piknikowych i usiadłam na ławce, skąd obserwowałam Ramireza. Jego twarz była skryta w mroku, więc nie miałam pewności, ale wydawało mi się, że powrócił Zły Glina. Jego rysy wyostrzyły się, a oczy zasnuła ciemna, nieprzenikniona chmura. Zastanawiałam się, czy ten telefon miał coś wspólnego z Greenwayem. Może technicy coś jednak znaleźli. Zastanawiałam się, czy Ramirez podzieli się ze mną tą informacją, czy też po prostu mnie spławi, mówiąc, żebym wracała do domu. Nie wiedziałam. Jeszcze przed chwilą wydawał się normalnym człowiekiem, a teraz znowu był gliną.

– Za dużo pracuje. – Mama podeszła do mnie, oferując szklankę wody. Przyjęłam ją z wdzięcznością, nie chcąc przyznać się nawet sama przed sobą, jak bardzo rozpalił mnie taniec z Ramirezem.

– W kółko tylko dzwoni telefon. Albo pager. Clint pracuje w fabryce pluszowych misiów. To dobra praca. Rano idzie do zakładu, robi misie, a wieczorem wraca do domu, do żony i dzieci. Dobre, stałe zajęcie.

– Jack jest dobry w tym, co robi. – Co mi nagle strzeliło do głowy, żeby bronić Ramireza? Nie miałam pojęcia. Ale to robiłam. – Jest dobrym policjantem.

– Lepiej pilnuj, żeby kondomy nie były wybrakowane. Jeśli za niego wyjdziesz, nigdy nie będziesz go widywać.

Niestety, było już trochę za późno na rozmowę o wybrakowanych kondomach.

– Mamo – powiedział Ramirez, stając za mną. – Przykro mi, ale musimy już jechać. – Zamknął telefon. Jego spojrzenie nadal było nieprzeniknione.

– Och, tak szybko? – Mama spochmurniała. Potem posłała mi wymowne spojrzenie, jakby chciała powiedzieć „a nie mówiłam?”

– Przykro mi, mamo. – Ramirez nachylił się i pocałował ją w policzek. – Zadzwonię do ciebie w weekend.

Złapał mnie za rękę i poprowadził z powrotem do domu. Ledwo zdążyłam rzucić: „Miło było was poznać”, a już ciągnął mnie przez zastawione bibelotami pokoje do drzwi.

Jego pośpiech nie podobał mi się równie mocno jak ściągnięta twarz. Poczułam ucisk w żołądku.

– Co jest? – zapytałam, gdy tylko znaleźliśmy się wystarczająco daleko od uszu mamy. – Co się stało? Czy chodzi o Richarda?

Jego oczy zwęziły się na wzmiankę o Richardzie. Wypchnął mnie za drzwi i praktycznie rzucił się biegiem do swojego samochodu.

– Powiedz, co się dzieje? – W moim głosie zaczęły pobrzmiewać histeryczne nuty. Miałam koszmarne wizje, że stoję obok Kopciuszka na pogrzebie Richarda. – Proszę, powiedz mi, o co chodzi!

Zatrzymał się.

– Chodzi o Greenwaya.

– Znaleźli go? Kiedy? Gdzie?

– Parę minut temu. W kontenerze na śmieci za motelem. – Urwał na moment. – Z przestrzeloną głową.

Rozdział 11

Mrugałam oczami, przetrawiając tę informację.

– Jak to nie żyje – powiedziałam. – Przecież do mnie strzelał.

– Cóż, teraz już do nikogo nie postrzela. Wsiadaj do dżipa. Jedziemy do motelu. Ty przodem.

Myślałam, że się przesłyszałam.

– Chcesz, żebym z tobą pojechała? Ramirez odwrócił się do mnie.

– I tak byś za mną pojechała, prawda?

Nie podobało mi się, że byłam aż tak przewidywalna.

– Tak.

– W ten sposób przynajmniej będę miał cię na oku. – Odwrócił się i ruszył do swojego samochodu.

Zebrałam się w sobie i, stukając obcasami, pobiegłam do dżipa. Szybko odpaliłam silnik, bo Ramirez już zawrócił na ulicy i czekał na mnie. Ruszyłam, wracając na autostradę tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Reflektory Ramireza cały czas pobłyskiwały w moim wstecznym lusterku.

Powrót do Północnego Hollywood zabrał nam ponad pół godziny. Miałam więc dość czasu, by przemyśleć, co oznacza dla mnie to najnowsze odkrycie.

Skoro Greenway został zastrzelony, to znaczy, że ktoś do niego strzelił. Cały czas zakładałam, że to on zabił swoją żonę. Ale jeśli to prawda, to kto zabił Greenwaya? Troje ludzi wiedziało, gdzie Greenway ukrył dwadzieścia milionów zielonych. Dwoje z nich nie żyło. Zacisnęłam szczęki, próbując powstrzymać szczękanie zębów, kiedy dokonywałam tych oczywistych obliczeń. To oznaczało, że została już tylko jedna osoba.

Richard.

Na drodze panował spory ruch i skupiłam się na jeździe, próbując nie roztrząsać w kółko tego faktu. Pozostały dwie możliwości i obie niezbyt mi się podobały. Albo Richard też leżał w jakimś kontenerze…

Albo to on pociągnął za spust.

Na tę myśl przeszedł mnie zimny dreszcz. Włączyłam ogrzewanie, chociaż na zewnątrz było ponad dwadzieścia stopni.

Richard, którego znałam, łączył uprane skarpetki w pary i zwijał je w idealne kulki, pił odtłuszczone mleko i nawet poprosił o pozwolenie, zanim mnie pierwszy raz pocałował. Richard, którego znałam, nie strzelał do ludzi.

Z drugiej strony Richard, którego znałam, nie miał żony.

Kiedy jechaliśmy z Ramirezem stotrzydziestkączwórką, przyszła mi do głowy jeszcze jedna straszna myśl. Dana i ja słyszałyśmy strzały. Wtedy myślałyśmy, że to Greenway do nas strzela. A jeśli było inaczej? Jeśli to ktoś strzelał do Greenwaya? Boże. To by oznaczało, że byłyśmy z Daną nausznymi świadkami morderstwa. Nagle wyobraziłam siebie, że zostaję objęta programem ochrony świadków i muszę chodzić w jakichś okropnych elastycznych spodniach jak Michelle Pfeiffer w Poślubionej mafii. Wzdrygnęłam się.

Wjechałam na parking przy Moonlight Inn, Ramirez tuż za mną. Motelowi goście znowu wylegli na zewnątrz. Przy drzwiach pokoi stali mężczyźni w poplamionych szlafrokach i kobiety w strojach podobnych do mojego. Metallica stał przed recepcją i rozmawiał z umundurowanym policjantem, który robił notatki w małym czarnym notesie. Zaparkowałam dżipa i wysiadłam. Ramirez postawił samochód za moim.

Kiedy Metallica mnie zobaczył, jego oczy zrobiły się okrągłe, a źrenice podejrzanie szerokie.

– To ona! – wrzasnął. – Jedna z tych szurniętych dziwek, o których wam mówiłem. To one zabiły tego gościa!

Policjant uniósł wzrok, instynktownie sięgając do kabury na biodrze.

– Zajmę się tym. – Ramirez stanął u mojego boku, dając gliniarzowi do zrozumienia, że ma sytuację pod kontrolą. Potem nachylił się i szepnął mi do ucha:

– Lucy, chyba musisz mi wyjaśnić to i owo. Przygryzłam wargę. Bez jaj.

Wymijając Metallicę, Ramirez zaprowadził mnie do opanowanej przez karaluchy „r c pcji”. Posadził mnie na twardym plastikowym krześle, a sam oparł się o blat z formiki, krzyżując ręce na piersi.

– Wygląda na to, że nie uda mi się uniknąć papierkowej roboty. Lepiej mi opowiedz, co się tu dzisiaj właściwie wydarzyło.

Próbowałam rozszyfrować wyraz twarzy Ramireza w migoczącym świetle neonu z napisem Moonlight Inn. Bez powodzenia. Nie wiedziałam, czy jestem przesłuchiwana w charakterze podejrzanej, świadka czy może tylko uroczego, malutkiego wrzodzika na tyłku.

Obejrzałam w życiu wystarczająco dużo seriali, żeby wiedzieć, iż kiedy gliniarz zaczyna z tobą taką gadkę, pierwsze, co powinnaś zrobić, to zadzwonić do swojego prawnika. Biorąc pod uwagę, że mój prawnik przepadł jak kamień w wodę, złamałam się pod przenikliwym spojrzeniem Ramireza i wyśpiewałam mu wszystko, łącznie z opowiedzeniem o tym, jaki wyraz oczu miała Dana, kiedy zaciskała palce na koszulce Metalliki.