Ramirez pokręcił tylko głową i z leciutkim uśmieszkiem upił kolejny łyk piwa.

– Był tam – powiedziałam. – Przysięgam, że tam był. Dzwonił stamtąd wczoraj. Możesz to sprawdzić w rejestrze połączeń. Odbyliśmy długą rozmowę o tym, że Richard nazywa mnie Pączuszkiem.

– Pączuszkiem? – Ramirez uśmiechnął się drwiąco.

– Tak mnie pieszczotliwie nazywa. Ja tego nie wymyśliłam.

– I Pączuszek to wszystko, na co go stać?

– To słodkie! – Szczerze mówiąc, nigdy nie przepadałam za Pączuszkiem. W dzieciństwie dziadek nazywał mnie jakoś podobnie. Nie zamierzałam jednak przyznać się do tego Ramirezowi.

– Moim zdaniem bardziej pasuje do ciebie fregadita.

– Co?

Ramirez się uśmiechnął.

– Na pewno dojdziesz, co to znaczy. Chyba go nienawidziłam.

– Jesteś pewien, że Greenwaya nie ma w motelu?

– Nawet jeśli tam był, to się zmył. A jeśli jest mądry, właśnie leci na Karaiby. W tej chwili technicy przeczesują motel, na wypadek gdyby zostawił tam coś interesującego.

Mój znajomy technik z haczykowatym nosem był pewnie w swoim żywiole, rolkując Metallicę.

– Myślisz, że coś znajdą? Ramirez wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Moim zdaniem dawno się ewakuował.

Świetnie. Wróciliśmy do punktu wyjścia. Tyle że teraz odczuwałam irracjonalną potrzebę, by co trzy sekundy zerkać przez ramię, sprawdzając, czy w pobliżu nie czai się uzbrojony psychopata. A Richarda ciągle nie było. Ciągle się ukrywał. Nadal nie odpowiadał na moje telefony i nadal był żonaty z Kopciuszkiem.

Zdecydowanie potrzebowałam czegoś mocniejszego od dietetycznej coli.

– No dobrze – powiedział Ramirez, dopijając piwo. – Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, chyba już czas, żebyś wróciła do domu.

– Powiesz mi jeśli znajdziecie coś w motelu? Ramirez spoważniał.

– Zrozum, to dochodzenie w sprawie morderstwa. Nie zakupy. Wracaj do domu.

– Ale… – Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale Ramirez uciszył mnie, kładąc dłoń na mojej.

– Wyłowiłem już z basenu ciało jednej kobiety, nie chcę wyławiać drugiego. Proszę. Wracaj do domu.

Znieruchomiałam. Nie tyle z powodu ostrzeżenia, co pod wpływem ciepła jego dłoni na mojej. Przełknęłam ślinę, próbując wytłumaczyć sobie, że nie mam trzynastu lat, a on nie jest szkolnym przystojniakiem.

– Nie mogę tak po prostu tego olać. – Nie dodałam, że to dlatego, iż mogę nosić dziecko Richarda.

Łagodniejsze oblicze Ramireza zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Ponownie przybrał minę Złego Gliny. Potrząsnął głową i mruknął coś po hiszpańsku, po czym wtopił się z powrotem w tłum.

I zniknął.

Wpatrywałam się w swoją szklankę. To była dobra rada. Wrócić do domu. Ramirez miał rację: to nie była moja bajka. Może Greenway rzeczywiście był już w samolocie lecącym na Karaiby. A jeśli nie? Może właśnie tropił Richarda, zbliżał się, gotów do oddania strzału. Bardziej bohaterska część mnie, ta, która dorastała w bieliźnie z logo Wonder Woman, chciała chwycić złote lasso i ocalić Richarda przed marnym końcem w kryształowo czystej wodzie basenu. Ta bardziej tchórzliwa, która uciekała w popłochu spod drzwi pokoju numer 20, wiedziała, że Ramirez ma rację. Jeśli będę nadal węszyć, w końcu mogę się napatoczyć na lufę pistoletu. Czy Richard był w ogóle wart takiego poświęcenia?

Jeszcze tydzień temu odpowiedziałabym głośno, że tak. Teraz miałam poważne wątpliwości. Jednak choć nie mogłam zignorować istnienia Kopciuszka, nie mogłam też tak po prostu skreślić Richarda, bez wysłuchania jego wersji wydarzeń. W końcu byliśmy razem pięć miesięcy. I przez większość tego czasu było nam ze sobą naprawdę dobrze. Okay, może nie odbyliśmy jeszcze poważnej rozmowy o tym, że spędzimy resztę życia razem, wpatrując się sobie w oczy, ale przynajmniej trzy razy w tygodniu nocowałam u niego, a piątkowy wieczór zawsze mieliśmy zarezerwowany na randkę.

Pytanie brzmiało: co dalej? Potrząsnęłam kostkami lodu na dnie szklanki. Nie miałam tropu, broni ani chłopców z policyjnego laboratorium. Nie miałam nawet kieszonkowego gazu pieprzowego.

Miałam za to coś innego. Test ciążowy. A ponieważ miejsce pobytu mojego chłopaka pozostawało nieznane, perspektywa stanięcia twarzą w twarz z mordercą była mniej przerażająca niż perspektywa zobaczenia różowej kreski.

Zrobiłam więc jedyną słuszną rzecz. Rzuciłam na bar dziesiątkę, złapałam torebkę i popędziłam do samochodu, żeby nie pozwolić Ramirezowi za bardzo się oddalić.

Przyznaję, że kiedy ostatnim razem śledziłam Ramireza, nie skończyło się to najfajniej. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać kolejnych trupów w basenie, dlatego obiecałam sobie, że tym razem zostanę w samochodzie. Na przekór seksistowskim poglądom Ramireza nie zamierzałam jednak czekać z założonymi rękami, aż sytuacja jeszcze bardziej się zagmatwa. A miałam przeczucie, że tak właśnie będzie, zanim w końcu wszystko się wyprostuje. Jasne, byłoby super, gdyby policyjni technicy wpadli na trop prowadzący prosto do Greenwaya, ale nie sądziłam, żeby facet był aż tak głupi. Ani żebym ja miała aż takie szczęście.

Tak więc zamiast siedzieć w domu i słuchać energicznych reporterów wiadomości, informujących, że policja nie ma żadnych nowych śladów, postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce. Postanowiłam być aktywna. Tak, aktywna. Brzmi to o niebo lepiej niż „upierdliwa baba, przeszkadzająca w śledztwie”. Poza tym jeśli zostanę w samochodzie, nie będę w niczym przeszkadzać. Będę po prostu szpiegować.

Musiałam też przyznać, że nadal byłam urażona słowami Ramireza o moich dziewczyńskich metodach. I co u diabła znaczyło fregadita!

Włączyłam się do ruchu na Van Nuys i na następnych światłach dogoniłam czarnego SUV – a Ramireza. Trzymałam się w odległości dwóch samochodów za nim, na sąsiednim pasie, żałując, że mój dżip nie jest mniejszy i mniej rzucający się w oczy. Tak jak się spodziewałam, skręcił w Vanowen, kierując się do motelu. Zwiększyłam dystans między nami jeszcze o parę samochodów, bo czułam się dość pewnie, wiedząc, dokąd zmierzał. Później na chwilę go zgubiłam, ale kiedy powoli mijałam Moonlight Inn, zobaczyłam jego SUV – a zaparkowanego pod tą samą wątłą palmą, pod którą zaledwie godzinę wcześniej stał mój dżip.

Okrążyłam przecznicę i zatrzymałam się kilkadziesiąt metrów od motelu, pod słabo świecącą uliczną latarnią. Choć na dworze nadal było ponad dwadzieścia pięć stopni, siedziałam z zamkniętymi oknami i zablokowanymi drzwiami. Już wcześniej Moonlight Inn wzbudzał mój niepokój. Teraz przywodził na myśl hollywoodzkie horrory. Przypomniała mi się scena z Ulic strachu, w której niczego nie podejrzewająca kobieta siedzi w swoim samochodzie, gdy nagle z tylnego siedzenia wyskakuje morderca z siekierą i zaczyna nią wymachiwać. Cały samochód spływa keczupem. Wzdrygnęłam się. Chciałam, żeby mój keczup pozostał na swoim miejscu.

Mrużąc oczy, by lepiej widzieć w ciemności, patrzyłam, jak Ramirez wysiada z auta. Na parkingu stały dwa wozy policyjne; jeden funkcjonariusz rozmawiał przez radio w samochodzie, drugi oświetlał latarką tablice rejestracyjne samochodów stojących na parkingu. Ramirez podszedł do gliniarza z latarką i rozmawiał z nim przez chwilę, podczas gdy tamten cały czas wskazywał na pokój numer 20.

Podążyłam za wzrokiem Ramireza na piętro. Drzwi pokoju były teraz otwarte, w środku paliło się światło. Za lichymi zasłonami dostrzegłam zarys sylwetki, należącej zapewne do znajomego technika. Na wpół ubrani sąsiedzi dwudziestki wypełźli ze swoich pokojów, gromadząc się przy otwartych drzwiach niczym ćmy przy lampie.

Ramirez zostawił gliniarza, pokonał schody, przeskakując po dwa stopnie naraz i zdecydowanym krokiem ruszył do pokoju Greenwaya. Zniknął w środku, ale dosłownie po chwili wynurzył się z powrotem. Zszedł na dół, przeciął popękany asfalt i wszedł do recepcji. Uśmiechnęłam się na myśl o Metallice, trzęsącym się ze strachu pod groźnym spojrzeniem Ramireza.

Pięć minut później Ramirez wyszedł z recepcji i wsiadł do SUV – a. Włączył światła, wyjechał z parkingu i ruszył Lankershim, kierując się ku autostradzie. Zmusiłam się, by policzyć do pięciu, i puściłam się za nim w pogoń.

Byłam prawie pewna, że po prostu wraca na komisariat. Ale istniała nikła szansa, że Metallica podzielił się z nim informacją na temat nowego miejsca pobytu Greenwaya. Uznałam więc, że nie zaszkodzi, jeśli się trochę przejadę. Poza tym, choć niechętnie to przyznawałam, moje mieszkanie wydało mi się nagle strasznie puste. Wcześniejsza mrożąca krew w żyłach akcja w motelu oraz świadomość, że Greenway nadal jest na wolności, sprawiały, iż myśl o siedzeniu samej w domu była dla mnie nie do zniesienia. Nawet nie miałam do kogo zadzwonić, by dotrzymał mi tej nocy towarzystwa. Dana szalała gdzieś w jacuzzi, Richard, oczywiście, nadal się ukrywał. Pewnie mogłabym zadzwonić do mamy, ale wtedy musiałabym przez cały wieczór słuchać o jej zbliżającym się wieczorze panieńskim w Beefcakes i o tym, ile weźmie ze sobą dwudziestek. Co było niemal tak samo odstręczające.

Wiem, że to głupie, ale dopóki miałam Ramireza w zasięgu wzroku, czułam się bezpieczna. Zabawne, że tylne światła SUV – a mogą być tak kojące.

Jechaliśmy Lankershim do stotrzydziestkiczwórki. Ramirez podążał na wschód, w stronę Pasadeny, a potem skręcił w piątkę, odbijając na południe. Jechał szybko, jakby był spóźniony, klucząc umiejętnie między innymi autami, aż dotarł do sześćdziesiątki, i skierował się na Pomonę. Nagimnastykowałam się, żeby za nim nadążyć, cały czas starając się, by była między nami przynajmniej jedna ciężarówka. Nie zamierzałam pozwolić, by znowu mnie przyłapał.

Zegar na desce rozdzielczej wskazywał wpół do ósmej, kiedy Ramirez zjechał w końcu z autostrady w Azusa, zdążając w stronę dzielnicy mieszkalnej Hacienda Heights. Tutejsze domy jednorodzinne były skromne i wyglądały, jakby wyfrunęło z nich już niejedno pokolenie młodzieży. Wytyczone w latach pięćdziesiątych ulice, z identycznymi, produkowanymi masowo domkami, zmieniły się. Tu i ówdzie garaż zaadaptowano na powierzchnię mieszkalną, pojawiły się okładziny z Searsa i nadbudówki. Na równo przyciętych trawnikach leżały wielkie opony i piłki.