– Tu jest wykaz wszystkich wczorajszych rozmów przychodzących. Nie było ich wiele, bo, no wiesz. – Znowu zrobiła się czerwona jak burak. – O której dzwonił tamten pan?

Wzięłam od niej wydruk i jechałam palcem w dół strony. Odebrałam telefon od Greenwaya tuż przed powrotem Jasmine z przerwy na lunch. Jest. O dwunastej dwadzieścia siedem dzwoniono do kancelarii z numeru o prefiksie 818. Moje serce waliło tak szybko, że mogłoby się ścigać z autobusem z filmu Speed. Był to kierunkowy Północnego Hollywood. Greenway ciągle był w mieście.

– To chyba ten. Myślisz, że mogłabyś się dowiedzieć, czyj to numer? Althea wcisnęła kilka klawiszy na klawiaturze Jasmine.

– Zaraz go sprawdzę. – Najwyraźniej zaczynała się jej podobać ta zabawa. Jej oczy błyszczały za grubymi oprawkami okularów, a palce śmigały po klawiaturze z prędkością światła. – Mam.

Starałam się nie okazywać zbytniego podniecenia.

– Czyj to numer?

– To telefon do motelu Moonlight Inn w Północnym Hollywood. Myślisz, że Greenway naprawdę się tam ukrywa?

Miałam ochotę ją wycałować.

– Mam nadzieję. Dzięki, Altheo.

– Dzięki za co?

Znieruchomiałam. Znałam ten energiczny głos. Jasmine.

Althea również go znała. Uniosła gwałtownie głowę. Wyglądała jak sarna, którą oślepiły reflektory samochodu.

Zaczęłam zaklinać ją w myślach, żeby nic nie mówiła. Udawaj głupią!

Musiała odebrać mój przekaz, bo szybko zamknęła okno na ekranie komputera, zacierając ślady naszych poczynań. Nie, żebym się obawiała Jasmine. Biorąc pod uwagę, że jej dieta składała się ze środków przeczyszczających i wody witaminizowanej, pewnie ważyła tyle co wykałaczka. Podejrzewałam jednak, że sprawiłoby jej dużą przyjemność, gdyby mogła na mnie donieść Ramirezowi.

– Dzięki za co? – zapytała ponownie. – Co się tutaj dzieje? Przybrałam minę totalnego niewiniątka. Otworzyłam usta w nadziei, że wyjdzie z nich jakieś zgrabne kłamstwo, ale Althea była szybsza.

– Obiecałam, że prześlę rachunki Richarda do jego księgowego. Maddie nie chce, żeby zalegał z opłatami.

Stałam i wpatrywałam się w nią. Wow. Była całkiem niezła w te klocki.

Jasmine patrzyła na mnie, mrużąc oczy. (A przynajmniej starała się to robić – po liftingu powiek w maju miała drobne problemy z mimiką). Nie byłam pewna, czy to kupuje, ale co miała powiedzieć?

– No cóż, jeszcze raz dzięki – powiedziałam do Althei, po czym odwróciłam się i najszybciej jak mogłam oddaliłam do drzwi. Przez całą drogę do windy czułam na plecach zimne spojrzenie Jasmine. Czułam się okropnie nieswojo, zupełnie jakby nakładała na mnie jakąś klątwę Barbie. Ucieszyłam się, kiedy przyjechała winda, i szybko wsiadłam do środka, wciskając guzik parteru.

Zaraz po wyjściu z budynku, wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer Dany.

– Halo? – odebrała.

– Zdobyłam ten numer. Greenway dzwonił z Moonlight Inn w Północnym Hollywood.

Dana zapiszczała z przejęcia. Musiałam odsunąć telefon od ucha, żeby nie ogłuchnąć.

– Okay – powiedziała. – Co teraz?

– Wpadnę po ciebie za dwadzieścia minut. Wskakuj w ciuchy a la Aniołek Charliego.

Dziewiętnaście minut później zatrzymałam się przed bliźniakiem Dany w Studio City. Był to skromny, otynkowany budynek, który dzieliła z czwórką innych aspirujących aktorów dorabiających jako trenerzy fitnessu. Zawsze pachniało tam kosmetykami do makijażu scenicznego, sportowymi skarpetami i zupą w proszku (przysmakiem początkujących aktorów).

Zapukałam do drzwi. Po kilku uderzeniach otworzył mi Gość bez Szyi. Już dawno odpuściłam sobie próby zapamiętania imion współlokatorów Dany. Aktorzy rzadko mogą liczyć na stałe dochody i dlatego mieszkańcy tego domu ciągle się zmieniali. Mieszkali tam już: Zakręcona Blondynka, Gość z Wybielonymi Zębami, Mistrz Tańców Latynoamerykańskich, i, mój ulubiony, Włoch, Który Nie Umiał Trzymać Rąk przy Sobie (fuj!). Gość bez Szyi pracował w Sunset Gym razem z Daną i przypominał mi Niesamowitego Hulka, tyle tylko że nie był zielony.

– Jest Dana? – zapytałam.

Gość bez Szyi wzruszył ramionami i ryknął w głąb domu: „Dana!”

– Idę – rozległ się stłumiony krzyk.

Gość bez Szyi pożegnał mnie skinieniem głowy i ulotnił się na piętro. Nie był zbyt rozmowny.

Trzy sekundy później Dana wypadła w podskokach na zewnątrz. Kiedy zobaczyłam jej strój, kompletnie mnie zamurowało.

– Co to jest? – Wpatrywałam się w nią, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.

– Podoba ci się? – zapytała, obracając się wokół własnej osi. Miała na sobie jaskrawobłękitną króciusieńką minispódniczkę ze sztucznej skóry i skąpy top ze spandeksu, który był o co najmniej dwa rozmiary za mały, by pomieścić jej obfity biust w rozmiarze D (jej boskie piersi to jeszcze jeden powód, dla którego jej nienawidzę). Do tego włożyła długi sznur sztucznych pereł (wiedziałam, że są sztuczne, bo były żarówiastozielone), a całość zwieńczyła kruczoczarną peruką w kształcie pazia. Już nie wspomnę o makijażu. Miałam nadzieję, że to pomyłka i że prostu wróciła przed chwilą z nagrania programu Jerry'ego Springera.

Zdaje się, że nie odpowiedziałam, bo Dana wydęła wiśniowoczerwone usta, a dłonie oparła na odsłoniętych biodrach.

– Nie podoba ci się mój kostium szpiegowski?

– Nie przypomina stroju Aniołka Charliego.

– Chciałam wyglądać jak call girl.

– Hm, może to głupie pytanie, ale dlaczego przebrałaś się za call girl?

– Posłuchaj, co wymyśliłam. Będziemy musiały zdobyć numer pokoju Greenwaya, tak? Jeśli tak po prostu zapytamy o to recepcjonistę, na pewno każe nam spadać. Ale w takim stroju… – Jeszcze raz się obróciła, aż perły odbiły się od jej piersi. – Pomyśli, że jesteśmy dziwkami.

– Ale ja nie chcę być dziwką. – Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi powiedzieć coś takiego.

Dana zignorowała mnie.

– Wszystko zaplanowałam. Przerabialiśmy kiedyś scenę z Pretty Woman na zajęciach z aktorstwa i doskonale wiem, jak powinna zachowywać się dziwka. Powiemy recepcjoniście, że jesteśmy umówione na spotkanie z klientem, ale nie pamiętamy numeru jego pokoju. Nie martw się, ludzie na ogół myślą, że dziwki są głupie.

Przewróciłam oczami.

– Tak czy owak, nie będzie chciał, żebyśmy pukały do każdych drzwi po kolei, szukając naszego klienta. Wierz mi, jeśli będziemy tak ubrane, faceci będą o wiele bardziej pomocni.

Co do tego akurat nie miałam wątpliwości.

– Dana, spędziłam przedpołudnie przebraną za fioletową drag queen. I nie zamierzam, podkreślam, nie zamierzam spędzić wieczoru przebrana za dziwkę.

Dana ponownie oparła dłonie na biodrach. Przechyliła głowę na bok i zmrużyła oczy. Potem wytoczyła ciężką artylerię.

– Nasikałaś już na test ciążowy? Westchnęłam. Znowu zaczęły drgać mi powieki.

– W porządku. Będę dziwką.

Piętnaście minut później Dana uczyła mnie języka dziwek (głównie odzywek typu „hej, skarbie” i „co jest, koleś?”) i wyciągała z szafy kolejne sukienki, z których każda była mniejsza od poprzedniej. W końcu zdecydowała się na żarówiastoróżową ze spandeksu, bez ramiączek, tak małą, że wyglądała na rozmiar minus trzydzieści sześć. Dobrała do niej czerwoną perukę, która sięgała mi aż do tyłka, i buty na ponaddziesięciocentymetrowym, grubym akrylowym obcasie.

Kiedy usadziła mnie na łóżku, żeby zrobić mi stosowny makijaż, opowiedziałam jej o najnowszych rewelacjach na temat Richarda, o których wiedziałam od Ramireza.

Prawdziwa przyjaciółka często wpada w taką samą, jeśli nie większą wściekłość niż ty, kiedy twój chłopak robi coś naprawdę głupiego. Na przykład się żeni.

– Co za drań. Kłamliwa szuja. Cholerny sukin…

– Dokładnie to samo pomyślałam. – Przerwałam jej, żeby się za bardzo nie rozkręciła. W końcu jest aktorką i właśnie wcielała się w rolę dziwki.

– Jakim cudem Richard może być żonaty? Przecież poznałaś jego cholerną matkę!

Też się nad tym zastanawiałam. Szczerze mówiąc, moją pierwszą myślą po tym, jak Ramirez powiedział mi o Kopciuszku, było zadanie sobie pytania, czy rodzina i przyjaciele Richarda okłamywali mnie przez ostatnie pięć miesięcy? Czy zostali wcześniej poinstruowani, żeby trzymać Maddie w nieświadomości? Poczułam się jak uczestnik jakiegoś kiepskiego reality show. Tyle że za udział w tej farsie nie czekała mnie nagroda w postaci gotówki.

Chociaż zgadzałam się z Daną, jakaś maleńka cząstka mnie wciąż miała nadzieję, że Richard potrafi to wszystko sensownie wytłumaczyć. I że nie okłamuję samej siebie. Znam Richarda. Okay, były w jego życiu rzeczy, o których mi nie powiedział, ale wiedziałam, jaki jest w głębi duszy. Nie był zdolny do prowadzenia podwójnego życia, tak samo jak nie był w stanie podrosnąć dwadzieścia centymetrów i grać w Lakersach. Przekręty po prostu nie były w jego stylu. Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że istnieje logiczne wytłumaczenie całej tej historii. Nie potrafiłam znienawidzić Richarda (choć powinnam), dopóki nie wysłucham jego wersji wydarzeń. Zwyczajnie nie mogłam uwierzyć, że naprawdę jest żonaty.

Z drugiej strony ciężko mi było wyobrazić sobie, że mógłby zadawać się z mordercą, a tu proszę bardzo.

– Okay, skończyłam. – Dana zamknęła szminkę i przesunęła drzwi szafy, odsłaniając duże lustro. Stanęłyśmy obok siebie i Dana objęła mnie ramieniem. – Och, ale będzie zabawa! – zapiszczała.

Znowu to słowo. „Zabawa”. Dlaczego wszyscy uważali, że przebieranie się w okropne kiecki jest zabawne?

Peruka drapała mnie w głowę, a sukienka ze spandeksu już podjeżdżała w górę. Musiałam jednak przyznać, że przebranie było świetne. W ogóle nie przypominałam siebie. Na szczęście.

– Skarbie, wyglądamy bajecznie – powiedziała Dana. – Idziemy.

Nie wstydzę się przyznać, że czułam ucisk w żołądku przez całą jazdę czterystapiątką. To oraz irytację, ponieważ niewiarygodnie obcisła sukienka ze spandeksu sprawiała, że moje babcine majtki wpijały mi się w tyłek. Poruszyłam się w fotelu, obiecując sobie, że jutro zrobię pranie.