Wzdrygnęłam się. To słowo wydawało się takie ostateczne. Oznaczało, że biedna Celia Greenway już nigdy nie zazna radości megawyprzedaży, jaką organizowali dwa razy do roku w Bloomingdales, nie będzie się rozkoszować zapachem nowiutkich skórzanych czółenek, nie ucieszy się na widok jedynej w swoim rodzaju torby znalezionej w koszu z rzeczami przecenionymi o połowę. Możecie się śmiać, ale to właśnie takie drobiazgi sprawiają, że życie jest piękne.

Próbowałam to jakoś złagodzić.

– Poszła popływać.

– Nie, nie wiedziałem. Chciałem z nią po prostu porozmawiać.

Technik schował rolkę do plastikowego woreczka, który następnie odłożył do czegoś, co wyglądało jak czarna skrzynka wędkarska na przynęty i akcesoria. Wyjął pęsetę i zaczął się przyglądać moim włosom.

– O co chodzi? – zapytałam.

Facet nie odpowiedział, tylko krążył wokół mnie, przypatrując się badawczo moim blond pasemkom.

– Co on robi? – zapytałam Ramireza.

– Potrzebuje próbki włosów, najlepiej z cebulką, żeby zbadać DNA.

– DNA? Nie zgodziłam się, żebyście badali moje DNA. Niech on odczepi się od moich włosów.

Ramirez zmrużył oczy.

– Trzeba się było trzymać z daleka od miejsca zbrodni. Aha.

Zacisnęłam usta, żeby nie przegiąć. Byłam pewna, że gdyby Ramirez chciał, mógłby mi nieźle uprzykrzyć życie. Wiedziałam, że wtargnęłam na teren prywatny i mieszałam się w nie swoje sprawy, a także że miałam na sumieniu całe mnóstwo pomniejszych grzeszków, na które gliniarze nie patrzą zbyt przychylnie. Poza tym to, w jaki sposób Ramirez pytał o Richarda, kazało mi podejrzewać, że nie stoimy po tej samej stronie. Wolałam nie mieć w nim wroga. I bez tego miałam dość problemów.

Jeden z umundurowanych gliniarzy zawołał Ramireza do basenu, a ja zostałam sam na sam z technikiem, który nadal krążył wokół mojej głowy, szukając idealnego kosmyka. W końcu znalazł go i wyrwał (dodam, że nie był przy tym zbyt delikatny). Potem napełnił dwie plastikowe tacki gipsem i kazał mi w nie wejść. Zrobiłam to, ale dopiero po tym, jak przysiągł na życie swojej matki, że gips zmyje się z moich butów. Śmierć pani Greenway była wystarczającą tragedią jak na jeden dzień. Po co dodawać do tego zrujnowane buty za trzysta dolców.

Kiedy Pan Haczykowaty Nos z laboratorium kryminalistycznego pracował, ja odważyłam się ponownie spojrzeć na basen. Bez pływającego w nim ciała, z wodą połyskującą w popołudniowym słońcu, nie wyglądał ani trochę złowieszczo. Gdyby ubrać kręcących się dookoła techników w spodnie khaki i kolorowe T – shirty, cała sceneria nie różniłaby się ani o jotę od przeciętnego dnia w Orange County.

To tylko dowodziło, jak mylące bywają pozory.

Zamknęłam oczy, rozkoszując się promieniami słońca na twarzy i próbując uporządkować to, czego się dzisiaj dowiedziałam.

Devon Greenway podprowadził ze swojej firmy dwadzieścia milionów dolarów. Celia i Richard jako jedyni znali szczegóły. Celia nie żyła, a Richard zaginął. Miałam nadzieję, że Richard po prostu ukrywa się przed Greenwayem, a nie gdzieś…

Pływa.

– Skończyłeś? – Ramirez ponownie do nas podszedł i zwrócił się do technika, który pakował gipsowe odlewy do innej czarnej torby.

– Mam już wszystko, czego potrzebuję – odparł mężczyzna, podnosząc swój ekwipunek.

– To dobrze.

Technik skinął mi szorstko głową, co odebrałam jako podziękowanie za w miarę udaną współpracę, i zszedł na dół. Ramirez patrzył za nim chwilę, a potem usiadł obok mnie.

Blisko.

Za blisko. Odsunęłam się, niemal dusząc się wydzielanymi przez niego feromonami.

Zwrócił się w moją stronę. Jego oczy były ciemniejsze od podwójnego espresso, a kąciki ust drgały w uśmiechu.

– Denerwujesz się przy mnie?

Ja miałabym się denerwować? Skąd.

Skinęłam głową. Czasami jestem strasznym tchórzem.

Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając białe, wilcze zęby.

– To dobrze – powiedział.

Odwróciłam wzrok, woląc widok basenu od szelmowskiego błysku w oczach Ramireza. Pewnie właśnie tak błyszczały mu oczy, kiedy zaciągał kogoś do więzienia.

Albo do łóżka.

Nie żebym chciała to sprawdzić. (Rety!)

– No dobrze… – powiedziałam, odchrząkując. – Co teraz? Ramirez przysunął się i swobodnie objął mnie ramieniem. Poczułam zapach płynu do zmiękczania tkanin i antyperspirantu Axe.

– Teraz – odparł, nachylając się do mnie – zabiorę cię do domu. Rety, rety!

Szczęśliwie udało mi się przekonać Ramireza, że czuję się wystarczająco dobrze, aby sama prowadzić. W końcu minęła cała godzina, od kiedy udawałam embriona. Nie wspominając już o tym, że nie byłam psychicznie przygotowana na powrót do Santa Monica w piekielnych korkach godzin szczytu, w towarzystwie Króla Hormonów. Poza tym nie byłam zachwycona myślą, że miałabym tu wrócić jutro po mojego dżipa. Szczerze mówiąc, zdecydowałam, że przez jakiś czas będę się trzymać z daleka od Orange County (no, chyba że urządzą wyprzedaż w Block).

Kiedy wreszcie dotarłam do swojego mieszkania, było już ciemno, a ja umierałam z głodu. Zrobiłam sobie zapiekaną kanapkę z serem (z toną ciągnącego cheddara), którą popiłam dietetyczną colą. Po przeżyciach dzisiejszego dnia miałam ochotę napić się piwa, ale zważywszy na mój spóźniający się okres, uznałam, że to zły pomysł. Wcisnęłam guzik odtwarzania na automatycznej sekretarce, modląc się w duchu, żeby było coś od Richarda.

Miałam jedną wiadomość od mamy (zaklepała stolik w Beefcakes na swój wieczór panieński. Fuj!), jedną od Podrabianego Tatusia (kupił kosz z ręcznie dzierganą wyprawką dla dzidziusia Molly Inkubatora. Podwójne fuj!) i jedną od Dany, która pytała, czy zobaczyłam już różową kreskę (nie wiem, ile razy musiałabym powtórzyć „fuj”, żeby wyrazić, jak się poczułam).

Żadnej wiadomości od Richarda.

Spojrzałam na test ciążowy nadal leżący na kuchennym blacie i nagle zrobiło mi się niedobrze. Chciało mi się płakać. Miałam wrażenie, że moje życie zamieniło się w serial pod tytułem Prawo i porządek: misja dla blondynki. W tym tygodniu nasza odlotowo, choć niepraktycznie ubrana bohaterka natyka się na zwłoki podczas poszukiwań swojego chłopaka malwersanta, który dał nogę, a jej okres nadal się spóźnia.

Nie zapominajmy też o przystojnym detektywie Jacku Ramirezie, głównym bohaterze serialu. Ramirez równa się niebezpieczeństwo przez duże N, dodatkowo podkreślone i napisane kursywą.

Chwyciłam kolejną puszkę dietetycznej coli, starając się zignorować falę gorąca, jaka mnie zalała na myśl o Ramirezie. Na swoją obronę powiem, że większości kobiet trudno byłoby zachować spokój przy takim facecie jak on.

Rozłożyłam się na materacu i włączyłam telewizor, tłumacząc sobie, że nie o takich rzeczach powinna myśleć ciężarna kobieta. Nie powinnam fantazjować o twardym jak skała brzuchu, szelmowskich, brązowych oczach i uśmiechu, na widok którego Mona Liza sama zdarłaby z siebie ubranie. Powinnam pomyśleć o wypiciu litra wody, zabraniu testu ciążowego do łazienki i stawieniu czoła temu, co pokaże. I zrobię to. Spojrzałam na test. Wkrótce.

Włączyłam Lettermana i wygodnie się ułożyłam. Właśnie omawiał „Dziesięć głównych sygnałów, że za długo przebywałeś na słońcu”. Dotarł zaledwie do numeru piątego („George Hamilton wygląda przy tobie jak albinos”), kiedy zasnęłam.

Śnił mi się Ramirez, przepływający kolejne długości basenu w błyszczącej niebieskiej wodzie.

Nago.

Następnego ranka wyciągnęłam zapomniany numer telefonu z tylnej kieszeni dżinsów i zadzwoniłam do matki Richarda. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że go u niej znajdę, ale doszłam do wniosku, że nie zaszkodzi spróbować.

Jego matka oczywiście nie miała od niego żadnych wiadomości, od czasu kiedy dzwonił złożyć jej życzenia urodzinowe trzy tygodnie wcześniej. Zadzwoniłam więc do jego sprzątaczki, ogrodnika i pralni, pytając, czy nie widzieli Richarda w ostatnich dniach. Niestety, Richard zniknął z powierzchni ziemi w zeszły piątek i od tamtej pory nikt go nie widział.

Przygotowałam sobie filiżankę kawy i ciastka z lukrem czekoladowym. Jadłam przy kuchennym blacie, rozważając możliwości dalszego działania. Nie było ich zbyt wiele. Mogłam sama namierzyć Richarda albo pozwolić, by zrobił to Ramirez, co pewnie skończyłoby dla mojego chłopaka aresztowaniem. Nie wierzyłam, że jest winny defraudacji, ale jego tajemnicze zniknięcie z pewnością nie dodawało wiarygodności teorii, że jest tylko niewinnym świadkiem. Jeśli nie chciałam odwiedzać Richarda w więzieniu, musiałam znaleźć go pierwsza.

Postanowiłam zacząć od początku. Od miejsca, w którym widziałam Richarda po raz ostatni. Jego kancelarii.

Niestety, wiedziałam, że niełatwo będzie jeszcze raz przedostać się do twierdzy strzeżonej przez Jasmine. Mój genialny plan? Zaczekać, aż wyjdzie na przerwę.

Pojechałam pod kancelarię i zaparkowałam samochód po drugiej stronie ulicy. Dokładnie o dwunastej trzy z budynku wyszła Jasmine i kręcąc swoim odzianym w miniówkę tyłkiem, oddaliła się na lunch.

Wyskoczyłam z auta, wrzuciłam do parkometru kilka ćwierćdolarówek i pognałam przez jezdnię. Po chwili szłam po wyłożonej wykładziną podłodze do stanowiska recepcjonistki, które o tej porze zajmowała zmienniczka Jasmine, Althea, młodsza kancelistka z wyraźnym przodozgryzem górnym.

– Dzień dobry, Altheo – zagadnęłam wesoło, kładąc na blacie swoją malutką torebkę od Kate Spade.

Althea przywitała mnie niezrozumiałym burknięciem, unikając kontaktu wzrokowego. Miała na sobie niebiesko – szary, powyciągany kardigan, w którym przy wzroście metr pięćdziesiąt dwa i siedemdziesięciu kilogramach wagi wyglądała jak wielki ziemniak. Jej kręcone ciemnoblond włosy (ale niezrobione farbą Clairola, tylko w naturalnym mysim kolorze) były z jednej strony zebrane na bok do tyłu i upięte szylkretową spinką. Duże zielone oczy łypały na mnie zza grubych szkieł okularów, w których wyglądała jak Pan Magoo.

– Pewne już słyszałaś, że Richard wybrał się na małą wycieczkę?