Pod koniec dnia poszła do swojej szefowej, która zleciła jej tę akurat pracę.

– Spójrz na tę kopertę, znalazłam ją na podłodze pod szafą. Gdzie mam ją umieścić? A może to już nieaktualne?

Szefowa, młoda, przystojna i z pewnością wrażliwa na męską urodę, wzięła kopertę i przyglądała się fotografii. Irsa dostrzegła napięcie w jej twarzy, ale oczekiwana reakcja w rodzaju: „Cóż za piękny chłopiec!”, nie nadeszła.

– „Człowiek z lasów Grotte?” Musiałaś to upuścić. Koperta należy do tajnych materiałów, które dzisiaj segregowałaś. To jedna z naszych najświeższych spraw, sprzed zaledwie dwóch dni, albo i to nie.

– Szpiegostwo?

– Tego nie wiemy. Jeden z tych tajemniczych przypadków śmierci, które się w Norwegii zdarzyły w ciągu ostatnich lat. Wiesz, podobnie jak kobieta z Isdalen i różni samotni mężczyźni, przeważnie cudzoziemcy, którzy przyjeżdżają do nas, by umrzeć gdzieś na pustkowiach, najczęściej na Zachodnim Wybrzeżu. Kompletnie niepojęte!

Irsa poczuła, że dzień jest ponury i pozbawiony sensu.

– Więc ty myślisz, że on nie żyje?

– Najwyraźniej. Ale ja się nie zajmuję tą sprawą i nie znam żadnych szczegółów.

Irsa wpatrywała się w fotografię z głębokim smutkiem.

– Szkoda, taka ładna twarz! Wygląda, że był to wyjątkowo sympatyczny chłopiec.

Szefowa pochyliła się i zaglądała Irsie przez ramię.

– No, niezły, wygląda sympatycznie, moim zdaniem chyba trochę za mało męski. Ale żeby ładny? Mamy widocznie różne gusty.

Rzeczywiście, chyba tak. Irsa widziała męża swojej szefowej. Zadbany człowiek interesu o twardym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, blond włosy mocno już przerzedzone na skroniach i skutki zbyt wielu smacznych obiadów uwidaczniające się w talii. Nie taki marzyciel jak ten, chłopiec z lasów Grotte.

Umarł? Umarł w samotności na pustkowiach daleko od własnego kraju?

Chociaż Irsa wiedziała o jego istnieniu zaledwie od kilku godzin, odczuwała głęboki smutek i, naturalnie, dużo bardziej przyziemne rozczarowanie.

Tym razem Irsa zrobiła coś, na co nigdy przedtem sobie nie pozwoliła i nie zamierzała nigdy więcej czegoś podobnego powtarzać: zabrała kopertę do domu. Takie postępowanie było najsurowiej zabronione, stanowiło poważne przestępstwo, sprzeniewierzenie się zaufaniu, jakie okazało jej biuro. Ale, jako się rzekło, Irsa była wprost opętana twarzą nieznajomego. Umarły czy nie, musiała wiedzieć o nim więcej!


Jakby chciała się dodatkowo dręczyć, czekała aż do kolacji, a potem wykonała jeszcze wszystkie wieczorne czynności w swoim małym mieszkanku, zanim w końcu drżącymi palcami ujęła kopertę, odkleiła i wyjęła zawartość nie naruszając pieczęci.

Wyrzuty sumienia tłumiła powtarzając sobie, że przecież nie obchodzi ją sama afera, tylko los tego chłopca.

Zawartość koperty była raczej skromna. Zwięzły reportażyk, który nie został opublikowany, i kilka dodatkowych informacji, to wszystko.

W lasach na wschód od jeziora Grotte w Norwegii znaleziono samochód z rejestracją sztokholmską. Stał on tam jakiś tydzień, ale właściciel się nie pokazał. A ponieważ w pobliżu nie było zabudowań ani domków letniskowych, uznano ten fakt za alarmujący.

Jednocześnie kilkoro pieszych turystów, którzy zabłądzili w nieznanym terenie i poszli zbyt daleko na wschód, w stronę granicy szwedzkiej, dokonało makabrycznego odkrycia.

Na dnie skalnej rozpadliny zobaczyli siedzącego człowieka. Z narażeniem własnego życia zeszli w dół po stromej ścianie, nazywanej Kruczym Żlebem, i stwierdzili, że człowiek jest martwy. Prawdopodobnie zsunął się po skale, a ponieważ został potwornie zmasakrowany, twarz była po prostu nie do rozpoznania. Przy zmarłym nie znaleziono żadnych dokumentów ani nic takiego, co pomogłoby zidentyfikować zwłoki, nic oprócz tej fotografii, którą zresztą znaleziono później podczas dodatkowych oględzin miejsca. Wyglądało to tak, jakby chciał zdjęcie ukryć pod kamieniem, zanim usiadł pod skałą i skonał. Rentgenowskie badanie zdjęcia wykazało, że na odwrocie znajdował się kiedyś podpis „Rustan Carr”.

Irsa odwróciła zdjęcie. Teraz dostrzegała, że istotnie papier nosi ślady tego, iż przez jakiś czas leżał w ziemi. Ale nazwisko…? Niczego nie zobaczyła. Chociaż może… pod tą plamą z ziemi? Czyż to nie słaby ślad wytartego napisu ołówkiem? Trudno powiedzieć. Chyba naprawdę tylko aparat rentgenowski mógłby tu pomóc.

Rustan Carr. Zagraniczna policja?

Rustan to nie jest norweskie imię. Ale czyż nie widziała dopiero co gdzieś tego właśnie imienia? A obok coś, co rzeczywiście mogło wyglądać jak Carr.

Ty był neon? A może przydrożny szyld…?

Porzuciła rozmyślania i wróciła do artykułu.

Zmarły miał ciemne włosy, podobnie jak człowiek na zdjęciu. Wiek mniej więcej osiemnaście lat. Według wszelkiego prawdopodobieństwa znaleziono właśnie Rustana Carra.

Samochód był tak samo kompletnie wyczyszczony z wszelkich rzeczy, które mogłyby pomóc w identyfikacji. Policja zdołała co prawda ustalić, że został wypożyczony w pewnej sztokholmskiej firmie zajmującej się wynajmem aut. Tam powiedziano im też, że jakiś bardzo młody, ciemnowłosy mężczyzna wypożyczył go przed kilkoma dniami. Podał nazwisko Hans Lauritsson, lekko kaleczył język, a może był to ślad dialektu, zostawił adres sztokholmskiego hotelu, w którym jednak nie mieszkał.

Urzędniczka z firmy samochodowej nie potrafiła powiedzieć, czy to ten sam człowiek, którego przedstawia fotografia, ale nie uważała tego za niemożliwe.

Policja przeprowadziła też poszukiwania Rustana Carra. Nie był Norwegiem. Sprawdzono bowiem tych niewielu Norwegów, którzy noszą nazwisko Carr. Nie był też Szwedem, chociaż imię Rustan nie jest tam całkiem nie znane. Niewielki procent Szwedów takie właśnie imię nosi, natomiast nazwisko Carr występuje w różnych krajach, poszukiwania trwają.

I na koniec podpis pod zdjęciem „Szpiegostwo? Por. z innymi podobnymi przypadkami. Japończycy i inni”.

To wszystko.

Rustan Carr…?

Irsa gdzieś widziała to nazwisko. Nie tak dawno temu.

Jakiś neon. W małym mieście…

W małym mieście? To by oznaczało podróż. A dokąd to ona ostatnio podróżowała?

Jesienią odbyła wycieczkę po Sørlandet. Nie, to nie wtedy. To było dawniej, zeszłego lata?

Finlandia?

Tak… Irsa skupiła się na tym wspomnieniu. Tak, to mogła być Finlandia. A skoro Rustan to imię szwedzkie, policja zaś nie znalazła go w Szwecji, to może on jest Finem? Szwedzkojęzycznym!

Przez cały czas dręczył ją jakiś nieokreślony niepokój. Coś z tym imieniem było nie tak, coś, co mówiło jej, że jest na fałszywym tropie, ale nie umiała określić, co. Nieustannie roztrząsała w myślach swoją podróż do Finlandii.

Chociaż, oczywiście, fińska policja też musiała być poinformowana, więc bez trudu odnajdzie ten ślad. Ale co tam policja, Irsa zdobyła trop i postanowiła nim podążać.

W myślach oglądała znowu miasteczka, przez które przejeżdżała, kiedy obie z matką podróżowały wzdłuż wybrzeża, a także dalej w głębi kraju.

Nagle uświadomiła sobie, gdzie widziała to nazwisko. To w tym miasteczku, gdzie nocowały w bardzo drogim hotelu. Pamiętała, że leżała w łóżku i patrzyła na fasadę domu po przeciwnej stronie ulicy, gdzie wśród innych szyldów mienił się zielonkawo nieduży neon.

Otóż to! Tu jest błąd! To nie Rustan Carr… To było inaczej! Carp? Nie, Garp!

„Rustan Garp. Elektronika”.

Znakomicie, nie ma co! Posunęła się bardzo daleko. Chociaż w to nie można przecież wierzyć. Miała jedną szansę na milion, że trafi w sedno. Czyż naprawdę jest taka głupia? Irsa westchnęła. Wszystko znowu stało się mroczne i tragiczne.

Wkrótce jednak rozczarowanie ustąpiło, znowu ogarnął ją zapał. Policyjny aparat rentgenowski odczytał tylko słaby ślad wytartego ołówka. Czy to nie w tej chwili powstał błąd? A jeśli rzeczywiście początkowo było tam Garp, a nie Carr? Bardzo prawdopodobne.

To oczywiste szaleństwo, Irsa postanowiła jednak odszukać chłopca o smutnych oczach. Nawet jeśli on naprawdę nie żyje, chciała wiedzieć o nim więcej, kim był, skąd pochodził i po co przyjechał na norweskie pogranicze, dlaczego zatarł wszystkie ślady, a potem prawdopodobnie popełnił samobójstwo, jak wielu innych w taki sam sposób czyniło.

Spojrzała na zegarek Poczta musiała być jeszcze czynna.

Najpierw starannie zakleiła kopertę i włożyła ją do torebki, by jutro rano jak najszybciej odłożyć ją na miejsce. W dwadzieścia minut później zamykała za sobą ciężkie drzwi centrali telefonicznej. Tam poprosiła o książkę telefoniczną Finlandii i zaczęła szukać miasteczka, które odwiedziła ubiegłego lata.

Siedząc na wypolerowanej starej drewnianej ławie odnalazła nazwisko Garp.

O, jest! „Rustan Garp S.A, artykuły elektroniczne”. Wewnętrzne telefony firmy zajmowały w książce kilka linijek. Przesuwając palcem Irsa szukała wśród telefonów prywatnych. Tutaj nie było nazwiska Rustan Garp. Natomiast Edna Garp-Howard, pani Garp znaczy, a dyrektor nazywał się Michael Howard. Wszystko się, niestety, zaczynało rozpływać.

No ale trudno, skoro powiedziało się A, należy też powiedzieć B. Zapisała więc prywatny numer pani Edny Garp-Howard i zamówiła rozmowę. Zanim zdążyła się zastanowić, co ma powiedzieć, już stała w ciasnej kabinie, pełnej dziwnych dławiących zapachów, i słyszała jakiś kobiecy głos z Finlandii.

Co robić? To kara za niewybaczalną impulsywność!

– Czy mogłabym mówić z Rustanem Garpem? – wyjąkała, zapominając o telefonicznej etykiecie, która wymaga, żeby się najpierw przedstawić.

Po tamtej stronie zaległa cisza.

– Z Rustanem Garpem? – rozległy się niepewne słowa. – Ma pani na myśli…?

– Juniora – rzekła Irsa stanowczo, bo domyślała się, że założyciel firmy chyba już nie żyje.

Głos o śpiewnym fińskim akcencie odezwał się ponownie:

– Rustana nie ma w domu. Wyjechał do Szwecji. A z kim mówię?

– Nazywam się Anna Karlsen – powiedziała Irsa. – Jestem jego przyjaciółką.