– Rozumiem. Ja natomiast piszę książkę.

– Oj, wspaniale! – wykrzyknęła. – Alfabetem Braille’a?

– Nie, jeszcze nie. Dyktuję, nagrywam na taśmę. Muszę poprosić Ednę albo Veronikę, żeby mi to przepisały, ale szczerze mówiąc, w gruncie rzeczy bym nie chciał, żeby one to czytały. Na razie nic o tym nie wiedzą. Tam jest mnóstwo różnych bardzo prywatnych myśli, a one zaraz zaczną wzdychać: „Och, Rustan, nie możesz myśleć o takich sprawach! Idź raczej do ogrodu, pospaceruj trochę!”

– Czy ty masz psa przewodnika? – zapytała Irsa.

– Nie, niestety. Prosiłem o to wielokrotnie, ale w domu nie chcą się zgodzić, uważają, że jest mi niepotrzebny, bo przecież nigdzie nie wychodzę, a w razie czego, to rodzina mnie wszędzie zaprowadzi. Och, to naprawdę przykre. A ty masz psa?

– Mam, ale niestety nie mogę go trzymać w Oslo. Jest na wsi, u mojej mamy.

– Chciałbym go spotkać. Ja bardzo lubię psy.

Te słowa sprawiły, że przepełniło ją uczucie szczęścia. Bo Rustan widział jakąś przyszłość dla tej ich świeżo zawiązanej przyjaźni.

Niebo było w dalszym ciągu ciemnoszare, deszcz lał równo. Nagle z lasu wyszło dwóch mężczyzn, kierując się prosto ku domkowi.

ROZDZIAŁ V

– Rustan! – pisnęła Irsa. – Oni tu idą!

Podbiegła, szukając u niego ochrony, i on natychmiast otoczył ją ramionami. Słyszała, jak mocno bije mu serce.

– Co my zrobimy, Rustan?

– Nie wiem. Żebym ja w ogóle cokolwiek mógł zrobić.

Rozległo się niecierpliwe stukanie do drzwi.

– Idź do alkowy – syknęła Irsa. – Masz, tu jest twoja kurtka i laska.

– Nie, zostanę z tobą.

– Ale oni mogą cię zobaczyć przez okno – upierała się zrozpaczona. – Proszę cię, idź! Oni szukają ciebie, a nie mnie.

Niechętnie posłuchał, a Irsa zamknęła za nim drzwi sypialni na klucz. Sama podeszła do wyjścia.

– Kto tam?

– Proszę pani, my zabłądziliśmy. Czy mogłaby nam pani dać szklankę wody?

Wody? Nie dość jej macie na dworze, pomyślała ze złością.

– Bardzo mi przykro, ale nie mogę otworzyć. Przed chwilą ktoś na mnie napadł, a jestem sama i…

Na zewnątrz panowała cisza. Długo, tak długo, że Irsa zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem sobie nie poszli.

Ale tak dobrze nie było.

Głos odezwał się znowu, tym razem bardziej natarczywie:

– Wcale nie jesteś sama! Wypuść tego ślepego, to zostawimy cię w spokoju

Serce Irsy tłukło jak szalone. Nie odpowiadała, gorączkowo poszukiwała jakiegoś wyjścia, ale w mózgu miała kompletną pustkę.

– No, nie wygłupiaj się! Nie chcemy zrobić ci nic złego! – zawołał znowu obcy. – My chcemy tylko z nim porozmawiać.

– To dlaczego przedtem do mnie strzelaliście?

– To wcale nie my! No, nie upieraj się! Otwórz!

O Boże, myślała Irsa. Co ja mam począć?

I znowu głos z zewnątrz:

– Chcesz, żebyśmy puścili was z dymem? Masz pięć minut do namysłu.

Irsa wbijała zęby w zaciśnięte pięści.

– Dlaczego wy go prześladujecie? – zapytała po chwili, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Nasłuchiwała. Co się tam, u licha, dzieje? Dziwne! Gotowa by przysiąc, że tamci… Że uciekli do lasu.

Ostrożnie wyjrzała przez okno. Prześladowcy biegli pomiędzy drzewami coraz dalej i dalej od domku, biegli w takim tempie, jakby coś wielkiego i przerażającego deptało im po piętach.

I wtedy usłyszała, co to takiego.

– Rustan! – krzyknęła. – Ktoś jedzie! – Otworzyła mu drzwi, wołając: – Muszę biec, zawołać go tutaj, zanim…

Wybiegła w pośpiechu przestraszona, że ta nieoczekiwana szansa ratunku znowu zniknie. Ale nie, samochód zawrócił koło domku i stanął, po chwili wysiadł z niego barczysty młody mężczyzna. Miał sterczące na wszystkie strony włosy koloru słomy i wesołe oczy w kwadratowej, bardzo fińskiej twarzy.

– Dzięki Bogu, że pan przyjechał akurat teraz! – wykrzyknęła. – Czy może nas pan stąd zabrać? Natychmiast!

Obcy przyglądał jej się uważnie.

– Czy mam przyjemność z Irsą Folling? – zapytał.

– Tak. A skąd pan wie?

– Bo ja jestem Viljo Halonen, przyszły lekarz. Dostałem pani list i natychmiast ruszyłem w drogę. Czy coś się tutaj stało?

– Można by tak powiedzieć – odparła Irsa i nagle poczuła się śmiertelnie zmęczona. – Doktorze Halonen, nikt chyba nigdy nie był serdeczniej witany niż pan tutaj!

W progu domku stanął Rustan,

– Viljo? – rzekł zdziwiony. – Czy mi się zdawało, że słyszę głos Viljo?

– Co się dzieje, Rustan? – rzekł ostro ów fiński kandydat na doktora. – Co ty tutaj robisz? W domu odchodzą od zmysłów z niepokoju. Dlaczego nie jesteś…?

Irsa przerwała mu.

– To nie jest wina Rustana! Operacja została przesunięta o kilka dni i…

– Zawiadomienie, że Rustan ma być operowany właśnie teraz, okazało się kłamstwem – powiedział Viljo Halonen krótko. – Jego matka telefonowała do szpitala w Sztokholmie, ale tam o niczym nie wiedzieli.

– Więc oni po prostu Rustana oszukali – wyszeptała Irsa pobladłymi wargami. – Ale dlaczego?

– No właśnie! Też chciałbym wiedzieć!

Rustan miał głęboko nieszczęśliwą minę.

– Nic z tego nie rozumiem. Ale, Viljo, my musimy stąd uciekać, natychmiast! To Irsa uratowała mi życie, ale po okolicznych lasach krążą jacyś dwaj zbóje, którzy usiłują nas zastrzelić. Nie chcę, żeby jej się coś stało, jestem za nią odpowiedzialny.

Irsa słuchała tego ze wzruszeniem.

Halonen stał przez chwilę, jakby się zastanawiał, po czym rzekł:

– Proszę zabierać wszystkie swoje rzeczy i ruszamy.

Irsie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Błyskawicznie uporządkowała domek i zamknęła go na klucz. Po czym z ogromną ulgą wsiedli wszyscy do samochodu Viljo i w wielkim pędzie opuścili niebezpieczne miejsce.

Nareszcie mogli z grubsza wyjaśnić swemu wybawicielowi, co się stało.

– I ja muszę odnaleźć swój samochód – powiedziała Irsa, kiedy już, przekrzykując się nawzajem z Rustanem, zrelacjonowali wydarzenia ostatnich dni.

– No to jedziemy prosto tam.

– I chyba powinniśmy zameldować o wszystkim na policji, prawda?

– Oczywiście! Ale ci napastnicy mnie niepokoją. Najpierw muszę być pewien, że Rustan jest bezpieczny w Finlandii.

– Ja nie chcę do domu! – wykrzyknął Rustan.

Viljo odwrócił się do niego.

– Wiem, że nie czujesz się najlepiej w domu, i, jeśli mam być szczery, dobrze cię rozumiem. Ale, z drugiej strony, jeśli ktoś cię tropi, to nie ma na ziemi bezpieczniejszego miejsca.

Rustan westchnął. Tkwił milczący i zawiedziony na tylnym siedzeniu. Irsa, która siedziała obok kierowcy, odwróciła się do niego:

– Nie martw się sprawą operacji, Rustan! Postaramy się o nowy termin. Tym razem prawdziwy!

– Tego możesz być pewien – mruknął Viljo.

– Kim był ten Hans Lauritsson? – zapytał Rustan.

– Nie mam najmniejszego pojęcia – odparł Viljo. – Twoja matka otrzymała telefon od kogoś, kto nazywał siebie kuratorem i oznajmił, że termin operacji dla Rustana Garpa w Szpitalu Karolińskim w Sztokholmie został wyznaczony na szesnastego maja. Twoja mama była, rzecz jasna, bardzo szczęśliwa, ale zarazem zmartwiona, bo jak wiesz, Veronika właśnie wyjechała, Michael miał tę swoją konferencję, a ona sama źle się jeszcze czuła po ataku kamicy żółciowej, tak że nie miał kto z tobą do tego Sztokholmu pojechać. Ale kurator zapewnił, że nic nie szkodzi, bo oni przyślą po ciebie do Finlandii sanitariusza. To wszystko, co wiemy, i ty od początku też o tym wiedziałeś.

Irsa spoglądała z boku na Viljo. Jego profil sprawiał sympatyczne wrażenie, budził poczucie bezpieczeństwa. Nie był może klasyczny z tym krótkim, zadartym nosem i głęboko osadzonymi oczyma. Niewątpliwie jednak Viljo był pociągającym mężczyzną. Wiedziała, że jest przyjacielem Rustana, i to znaczyło dla niej wiele.

– Kiedy odkryliście, że Rustana nie ma w szpitalu? – zapytała.

– Matka napisała do niego list, który wrócił. Natychmiast zatelefonowaliśmy do dyrekcji szpitala i okazało się, że tam o Rustanie nie słyszeli, dostali jedynie naszą prośbę o operację, ale terminu jeszcze nie wyznaczali. Twoja rodzina, Rustan, poruszyła, rzecz jasna, niebo i ziemię, i kiedy już mieli jechać cię szukać, przyszedł list od Irsy. Bardzo ci za niego dziękuję – zwrócił się do siedzącej obok niego dziewczyny. – Zamiast odpisywać, poinformowałem o nim rodzinę Rustana i natychmiast przyjechałem tutaj.

Dotarli właśnie do osady Grottemyra i Irsa pokazywała Viljo drogę do miejsca, gdzie zostawiła samochód.

Dobrze było siedzieć obok tego człowieka i wiedzieć, że oboje mają coś wspólnego: wspólną troskę o Rustana, który nie życzył sobie żadnej w ogóle troskliwości

– To, co mówisz, stawia całą sprawę w zupełnie innym świetle – powiedziała Irsa w zamyśleniu, kiedy już jechali leśną drogą. – My myśleliśmy, że napastnikom chodziło o Hansa Lauritssona, a Rustan został w to wplątany, ponieważ był świadkiem morderstwa. Teraz jednak wygląda na to, że Rustan tkwił w tym od początku.

– Pierwsze, co powinna zrobić policja, to ustalić, kim był ów Hans Lauritsson – stwierdził Viljo. – Rustan, jakim językiem on się posługiwał?

– Szwedzkim – odparł niewidomy z pewnym wahaniem. – Ja nie znam, niestety, wszystkich szwedzkich dialektów, ale zdawało mi się, że słyszę u niego dość wyraźny wpływ norweskiego. Przez cały czas!

– Pewnie był stąd, z terenów pogranicznych – mruknął Viljo.

– O, tu jest trakt, którym przewozi się drewno! – zawołała Irsa. – No i patrzcie, stoi mój samochód! A już byłam prawie pewna, że go ktoś ukradł!

Viljo wysiadł i poszedł z nią do pozostawionego wozu.

– Pomyślisz sobie pewnie, że jestem zimny i bez serca – rzekł cicho. – Myślę jednak, że, dla swego własnego dobra, nie powinnaś się zadawać z Rustanem.

– Zadawać się? – zapytała Irsa zbita z tropu.

Młody medyk głęboko wciągnął powietrze. Jego sympatyczna twarz wyglądała na zmęczoną.