– Ależ miło, że przyjechaliście – powiedziała, zsadzając Olausa. – Biegnij do domu, Sivert już się ubiera!

Margrethe podjechała do ściany stodoły i uwiązała konia.

– Nie chcesz wprowadzić go do środka? – spytała Mali.

– Nie, na słońcu jest ciepło, niech sobie stoi – odparła Margrethe, zeskakując z sań. – Nie zostaniemy zresztą długo. Jest już kwiecień i nasi mali dziedzice niedługo mają urodziny. Pomyślałam, że możemy porozmawiać, jak je urządzić. No i jeszcze mama. W maju skończy pięćdziesiąt lat!

Mali przyjrzała się siostrze. Już minął miesiąc, od kiedy tak nieoczekiwanie urodziła nieżywą córkę. Mali dowiedziała się dopiero następnego dnia, a pojechała do niej po kilku dniach. Margrethe leżała w łóżku, oczywiście bardzo przygnębiona. Wszyscy pogrążeni byli w smutku, że dziecko, na które tak czekali, nie żyło. Ale tak już się działo w życiu. Do rzadkości należały przypadki, gdy wszystkie urodzone dzieci przeżywały. Mali powiedziała to siostrze. Chciała też napomknąć, że powodem mogło być zbyt szybkie zajście w ciążę po bliźniaczkach, lecz dała spokój. Dołożyłaby siostrze wyrzutów sumienia, a przecież nie była tego tak pewna. Takie rzeczy po prostu się zdarzają.

– Jak się masz? – Mali objęła siostrę. – Czujesz się już lepiej?

– Trochę tak – przyznała Margrethe powoli. – Ale co noc śni mi się córeczka, której nie dane było żyć. Czy to moja wina…?

– Twoja wina? – Mali przytuliła ją. – Oczywiście, że nie twoja, co za głupstwa! Tak się czasem zdarza, i już. Tak naprawdę obie jesteśmy szczęściarami. Przecież to istny cud, że bliźniaczki przeżyły. Tak jak Oja. Nie, to nie twoja wina, nie powinnaś tak myśleć ani przez chwilę!

– Ale to było… Powinniśmy dłużej odczekać z Bengtem…

– Przecież są takie, które zachodzą w ciążę co roku -rzuciła Mali. – Może nie wszystkie dzieci przeżywają, to prawda. Nawet gdybyś urodziła tylko jedno dziecko, też nie byłoby pewne, że dorośnie. To zależy od wielu rzeczy, wiesz.

Margrethe spojrzała na nią oczami pełnymi łez.

– Tak chciałam z tobą o tym porozmawiać – szepnęła. – Było mi potem tak źle…

– Ale Bengt chyba nic ci nie powiedział…

– O nie, Bengt był dla mnie bardzo dobry, powiedział, że najważniejsze, że ja przeżyłam. Że może z dzieckiem było coś nie tak, i może lepiej, że nie żyło. Że możemy mieć więcej dzieci.

Tak, na pewno możecie, pomyślała Mali, ale lepiej trochę z tym poczekać. Powiedziała to Margrethe ostatnio, ale to przecież było ich życie i ich wybór.

Sivert i Olaus wybiegli z impetem na dwór.

– Ulepimy bałwana przy spiżarni! – zawołał Sivert. -Ane powiedziała, że da nam marchew na nos, jak będzie gotowy!

– My siedzimy przy pralni! – krzyknęła za nimi Mali. – Jeśli nas nie będzie, znaczy, że weszłyśmy do środka. O ile chcesz posiedzieć trochę na słońcu – zwróciła się do siostry. – Znajdę jakiś pled, żebyś nie zmarzła.

– Chętnie posiedzę na słońcu – odparła Margrethe. -To wspaniałe, że wreszcie jest ciepło. I jasno.

– Właśnie o tym samym myślałam – rzekła Mali. -To była długa i ciężka zima.

– Tak, ja nie powinnam pewnie narzekać w porównaniu z tym, co ty przeszłaś, Mali – powiedziała Margrethe. – Najpierw stary Sivert, potem Johan. Ja nie wiem, co bym zrobiła, gdybym straciła Bengta. Chyba bym też umarła!

Mali nie odpowiedziała, wyjęła pledy i rozłożyła przy nasłonecznionej ścianie pralni.

– Ty zawsze byłaś najsilniejsza z nas sióstr – mówiła dalej Margrethe. – No, Eli jest silna, na pewno, ale ty… Jakbyś wszystko potrafiła znieść. Jak to robisz?

– Ty też jesteś silna – zaprotestowała Mali. – Pewnie nie znalazłaby się druga dziewczyna, która jak ty wyjechałaby z domu, gdyby odkryła, że jest w ciąży. To musiał być dla ciebie straszny rok, ale przetrwałaś! Więc nie opowiadaj mi, kto tu jest najsilniejszy, dobrze?

Margrethe odgarnęła włosy.

– Tak, nie chciałabym, żeby taki rok się powtórzył – westchnęła. – Gdy o tym myślę, sama nie rozumiem, jak temu podołałam. Wiesz, chodziło o wstyd, który przyniosłabym ojcu i matce… Nie widziałam innej drogi. Ale w końcu wróciłam do domu, bo już nie mogłam dalej. No i teraz jest mi cudownie, ale ty…

Odwróciła się w stronę siostry, która siedziała z zamkniętymi oczami, oparta o ścianę.

– Wiem, że to nie moja sprawa, ale zaczęłam się zastanawiać… Ten twój ślub z Johanem został tak szybko postanowiony. Czy ty… byłaś z nim szczęśliwa?

Mali poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Im mniej mówiło się o dawnych czasach, tym lepiej, pomyślała.

– Masz całkowitą rację, że to nie twoja sprawa – odparła, nie otwierając oczu – tylko moja. Wyszłam za niego z własnej woli i pozostałam jego żoną aż do jego śmierci. Czy byłam z nim szczęśliwa, dotyczyło tylko jego i mnie. Czym właściwie jest szczęście? Można być szczęśliwym, mimo że nie jest się tak szaleńczo zakochanym jak ty i Bengt. Nie żałuję wam tego szczęścia, ale uważam, że nie każdemu jest przeznaczone, sama wiesz. Miałam dobrego męża, jestem panią dużego dworu, mam syna, którego kocham ponad wszystko. To też jest szczęście…

– Masz dwóch synów…

Mali poczerwieniała i, zakłopotana, poprawiła włosy.

– Tak, nie zapomniałam o Oi – zaśmiała się nerwowo. – Oczywiście, że nie. Ale był tak słaby i mały, źle ssał… Starałam się za bardzo do niego nie przywiązywać, bo nie byłam pewna, czy przeżyje. Pewnie wytworzyłam jakiś dystans wobec niego, na wypadek gdyby umarł. Byłoby mi ciężko, tak szybko po śmierci jego ojca… – dodała, czując, jak płoną jej policzki od własnego kłamstwa.

– Ja tak nie czułam przy bliźniaczkach – zamyśliła się Margrethe. – Wiedziałam, że mogą umrzeć, mimo to kochałam je aż do bólu. Nie mogłam nic poradzić, tak było. Nie umiem wytworzyć dystansu jak ty.

Mali nie odpowiedziała. Odwróciła płonącą wstydem twarz od siostry. Nie miałaby żadnego problemu z miłością do Oi, gdyby był synem Jo, myślała często. Nie przynosiło to ulgi jej wyrzutom sumienia… Traktowała Oję jako dziecko poczęte przez gwałt. Pewnie tak było. Jednak nie rozumiała, dlaczego czuje wobec niego tak mało. Przecież w pierwszym okresie życia w Stornes marzyła o dziecku z Johanem!

Jednak nienawiść do Johana rosła w niej wraz z upływem lat. Pogarda wobec niego, poniżenie, któremu ją poddawał, to wszystko coś w niej zmieniło. Gdyby jednak to było tylko to, może by bardziej kochała jego dziecko. Ale Johan zabił Jo i jednocześnie zabił coś w niej. Ona zawsze będzie kochała Jo i jego dziecko. Ich troje: Jo, Sivert i ona, stanowiło całość. Tak często myślała tej zimy. Wiedziała, że to źle wobec Oi, ale nie mogła na to poradzić: on nie należał do nich…

– Może tak się stało, bym dała radę przez to przejść -powiedziała Mali cicho, odwracając się do siostry. – Dopiero teraz mogę odważyć się myśleć, że Oja przeżyje. Ale jest coś szczególnego przy pierworodnym – dodała. – Ja w każdym razie tak czuję bez względu na to, czy to źle, czy dobrze.

– A może? – zamyśliła się Margrethe. – Ja chyba też czuję do Olausa coś szczególnego. Oczywiście, kocham też dziewczynki, ale Olaus, tak… – Oczy siostry przybrały marzący wyraz i Margrethe posłała Mali nieśmiały uśmiech. – Prawie zawsze przychodzi mi na myśl…

Poczerwieniała gwałtownie. Mali poklepała ją po policzku.

– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Margrethe – rzekła. -Że się odnaleźliście z Bengtem. Mało kto tak do siebie pasuje jak wy.

– Ale ty nie chcesz wyjść znów za mąż…

– W każdym razie nie spieszy mi się – odparła Mali. -Teraz mam tak dobrą pomoc w gospodarstwie, że nie potrzebuję męża. Ale co się kiedyś zdarzy, nie wiem. Nie myślę o tym.

– Wielu myśli o tobie, wiem – rzuciła Margrethe, zerkając szelmowsko na siostrę. – Słyszałam o takim i innym…

– Na razie ja nikogo nie chcę – ucięła Mali. – Nie wyjdę za mąż tylko dlatego, by mieć męża. Bo i po co?

– Nie, ty nie – odpowiedziała siostra, wstając. – Ale ty nie jesteś jak inne kobiety. Jesteś niemal zbyt silna, Mali. Nikogo nie potrzebujesz.

Mali także wstała i zaczęła strzepywać pledy. Rzuciła je na ławkę w pralni i zamknęła drzwi. Objęła siostrę za ramiona.

– Potrzebuję moich dzieci, ciebie i mojej rodziny. Nie możesz w to nigdy wątpić, Margrethe – oświadczyła z powagą. – Ale może nikogo więcej, to prawda. W każdym razie na pewno nie męża.

Lubię być wolna, chciała dodać, i nie chcę męża, który może mi rozkazywać, wyżywać się i dręczyć. Ale nie dodała. Siostrę by to zszokowało i zrozumiałaby, że Mali było źle z Johanem, w łóżku i poza nim. Najlepiej, jak o tym nie wspomni.


W niedzielę czternastego maja Brit Buvik skończyła pięćdziesiąt lat. Dzień ten obchodziła w Buvika cała rodzina, dorośli i dzieci. Eli i Johannes przyjechali z małym Martinusem, pyzatym chłopczykiem podobnym do matki. Miał już dziesięć miesięcy i był mistrzem raczkowania. Eli po ciąży nie straciła dodatkowych kilogramów, ale nie wydawało się, by to jej przeszkadzało. Sprawiała wrażenie zrównoważonej i spokojnej.

Z Innstad przyjechali Bengt z Margrethe ze swoją trójką. Pękali z dumy, patrząc na swojego ruchliwego trzylatka i śliczne dziewczynki. Mali przyjechała z synami i Havardem.

Nie chciała jechać taki kawał drogi sama. Havard zaofiarował się, że ją podwiezie. Nie zostanie na przyjęciu, lecz przyjedzie po nich wieczorem. Ale oczywiście Brit nie zgodziła się na to i zaprosiła Havarda, by został. Mali nie podobało się to. Wolała, by nikt nie pomyślał, że Havard uzyskał inną pozycję w Stornes niż przewidziana w umowie. Jednak jej mama była zachwycona. Nie ukrywała, że cieszyłaby się, gdyby Mali wyszła za tego przystojnego, porządnego i czarującego zarządcę.

– Ojej, jaki on miły, ten Havard – szepnęła do Mali z uśmiechem. -1 jaką ma rękę do twoich dzieci! Jeszcze nie widziałam mężczyzny, który by…

Mali uściskała matkę, powstrzymując w ten sposób jej dalsze słowa.

– Znam jego zalety, mamo – powiedziała. – Jestem wdzięczna, że pracuje w Stornes. Ale nic poza tym.