– Jak się masz po tym wszystkim? – spytała Margrethe, pomagając w sprzątaniu stołu po kawie. – Jesteś za szczupła. Czy w ogóle coś jesz?

– Oczywiście, że tak – uśmiechnęła się Mali. – Już mi o wiele lepiej. Ale tym razem nie było łatwo, o nie. Nikt nie ma apetytu, gdy chodzi i się zamartwia, czy dziecko przeżyje. Znasz ten stan? Oja naprawdę był w słabej formie, bałam się o niego.

– A jest już taki słodki – odrzekła siostra. – Ale doprawdy, jakże podobny do ojca! Aż przeszedł mnie dreszcz, gdy go zobaczyłam.

Ja tak mam ciągle, pomyślała Mali, zmywając filiżanki.

– Jak się czujesz? – spytała, spoglądając na młodszą siostrę. – Wkrótce twoja kolej, co?

Przez twarz Margrethe przebiegł cień. Nerwowym ruchem przygładziła włosy.

– Co się dzieje? – Mali objęła ją.

– Nie, pewnie nic takiego… ale trochę krwawiłam w zeszłym tygodniu. Myślałam, że to znak zbliżającego się porodu, ale nic się nie działo. Pewnie to nic takiego? – spytała, patrząc na starszą siostrę z nadzieją.

Mali zrobiło się gorąco. Krwawienia zawsze oznaczały coś poważnego, tyle wiedziała.

– Czujesz ruchy? – spytała, kładąc dłoń na brzuchu siostry.

– Ja… tak sądzę – szepnęła Margrethe, zwracając na nią oczy pełne łez. – Ale nie jestem pewna. Wcześniej było bardziej ruchliwe, ale może teraz ma mniej miejsca, nie uważasz?

– Może i tak – odparła Mali, choć wiedziała, że to nieprawda. – Sądzę, że Bengt powinien zawieźć cię do akuszerki. Badanie pod koniec ciąży nie zawadzi.

– O nie, nie chcę go niepokoić! – zaprotestowała siostra. – On i tak się boi, że coś ze mną może się stać, wiesz, jaki on jest…

– Tak, wiem. Dlatego powinien jeszcze chętniej cię do niej zawieźć – powiedziała Mali spokojnym tonem. -Prawdopodobnie wszystko jest w porządku, ale warto sprawdzić. Jeśli coś się dzieje, lepiej to wiedzieć wcześniej niż…

– Coś się dzieje… – powtórzyła Margrethe, wpijając wzrok w Mali. Oczy jej błagały o pocieszenie, lecz Mali nie umiała kłamać. Zycie siostry znaczyło dla niej więcej, niż gdyby miała odjechać stąd z fałszywą nadzieją.

– Nie mówię, że coś się dzieje złego – powiedziała, gładząc siostrę po policzku. – Chcę tylko, żebyś się zbadała. Jeśli nie dla mnie, zrób to dla Bengta i trójki dzieci, które już macie. Oni cię potrzebują, wiesz przecież.

– O czym tak szepczecie?

Żadna nie zauważyła, że podszedł do nich Bengt. Margrethe aż podskoczyła i zaczerwieniła się po czoło. Patrzyła na Mali błagalnym spojrzeniem, by nic nie mówiła.

– Chciałabym, byś zawiózł Margrethe do akuszerki, Bengt – rzekła Mali.

Margrethe jakby zapadła się w sobie.

Bengt spojrzał na żonę z przestrachem i objął ją.

– Co takiego? – spytał cicho. – Coś się dzieje złego? Nic nie mówiła…

– Zapewne nie – odparła Mali. – Ale mówię właśnie Margrethe, że najwyżej przejedziecie się na próżno. Przecież to nic takiego, prawda, Bengt?

– Oczywiście, że pojedziemy, skoro Mali tak mówi. Ale nic nie mówiłaś, że…

– To nic takiego – zapewniła Margrethe cicho. Mali czuła, że jest na nią zła. – To Mali uważa…

– Mali nam zawsze pomagała – rzekł Bengt spokojnie. – Zrobimy tak, jak mówi. Ona chce naszego dobra, przecież wiesz, moja Margrethe. Ja też tego chcę. Jesteś dla mnie najdroższą osobą na całym świecie – powiedział, przytulając mocno żonę.

Margrethe uśmiechnęła się i spojrzała na niego rozjaśnionymi oczami.

– Skoro tak chcesz – powiedziała cicho.

Mali była spocona i wymęczona, gdy już wszyscy odjechali. Zostawiła sprzątanie i zmywanie w rękach Ane i Ingeborg i podeszła do stołu, przy którym siedział Sivert i Havard. Chłopiec bawił się drewnianym konikiem, którego wystrugał dla niego Gudmund.

– Czas do łóżka – powiedziała, targając włosy synkowi. – Chodź, pójdę z tobą.

Ale Sivert nie chciał się jeszcze kłaść.

– A jeśli cię zaniosę na górę razem z konikiem? – spytał Havard. – Moglibyśmy zrobić mu stajnię pod kołdrą, żeby spał dziś z tobą.

Taka propozycja spotkała się z lepszym przyjęciem. Mali czuła, że to ona powinna położyć Siverta, jednak nie zaprotestowała. Była tak zmęczona… Nogi miała niczym z ołowiu. Dlatego siedziała tylko na stołku przy oknie, podczas gdy Havard zdjął z Siverta odświętne ubranie i okrył go kołdrą. Gdy usłyszała, że konik ma już stajnię i że powiedzieli mu dobranoc, wstała sztywno i podeszła do łóżka.

– Śpij dobrze – powiedziała cicho i pocałowała syna. – Dobrej nocy tobie i konikowi.

– Czy Havard może mnie jeszcze kiedyś położyć spać? – spytał Sivert, nadal obejmując ją za szyję. – Ja lubię Havarda, mamo.

– Tak, wszyscy go lubimy – odparła Mali. – Ale Havard…

– Chętnie położę cię jeszcze kiedyś spać, Sivert – powiedział mężczyzna – o ile twoja mama też tu będzie.

Mali odwróciła się i spojrzała na niego, na iskrzące spojrzenie niebieskich oczu, na miły uśmiech, mocne białe zęby. Boże, dopomóż, pomyślała, wspierając się na oparciu łóżka, on staje się zbyt bliski… Ale nic nie powiedziała.

– Mamo, czy on może…

– Tak, chyba tak – odrzekła cicho. – Ale teraz już śpij, synku.

Na korytarzu Havard złapał ją za ramię i przytrzymał mocno.

– Nie chcesz, bym kładł go spać?

– To nie to, Havard – odpowiedziała. – Ja się bardzo cieszę, że on… że ty… Aleja się…

– Boisz się, tak? Boisz się, że zbyt się tu zadomowię?

Mali nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, stała tylko, mnąc palcami kołnierzyk. Możliwe, że nie jego się bała, ale siebie samej. Ostatnio czuła się tak słaba i pozbawiona woli… Gdy uniósł jej twarz ku górze, chciała uciec. Ale nogi miała niczym przyklejone do podłogi.

– Wszyscy potrzebujemy trochę ciepła w życiu, Mali – wyszeptał. – Nawet ty. Możliwe, że ty nawet więcej niż inni, bo nie sądzę, żebyś otrzymywała je ostatnio. Nie będę się narzucał, obiecałem i dotrzymam tej obietnicy. Widzę tylko, że jesteś zmęczona i samotna, i że potrzebujesz kogoś. A ja jestem twoim przyjacielem, sama tak powiedziałaś.

Mali chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć ani jednego słowa. Jej oczy wypełniły łzy. On miał rację. To właśnie było tak trudne z Havardem, że rozumiał więcej, niż powinien. Gdy jego usta dotknęły miękko jej ust, wsparła się o niego. Zamknęła oczy i napawała się ciepłem jego ciała. Jego dłonie objęły ją w talii i przytuliły mocniej. Przez chwilę stali tak, mocno przytuleni. Jego usta nie żądały więcej, dłonie trzymały ją mocno, ale i delikatnie. Nagle Mali opamiętała się i chciała się uwolnić z uścisku.

– Mali, Mali – wyszeptał z ustami przy jej włosach. – Czego się tak obawiasz? Ja chcę tylko twojego dobra.

Chciała mu odpowiedzieć, ale gdy uniosła twarz, jego usta znów znalazły jej usta. Tym razem żądały więcej, tak samo jak dłonie. Gładziły ją po plecach, po głowie, mocniej przycisnęły. Mali nagle poczuła, że Havard jest podniecony, i gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Drżące ciepło rozeszło się po jej podbrzuszu i poczuła, że mleko płynie jej z piersi. Czy to byłoby złe, gdyby ona…

– Tego nie było w umowie, Havard – rzuciła nagle, łapiąc go za ręce i odsuwając się.

Nie odpowiedział, przeczesał tylko włosy palcami. Patrzył na nią. Nadal jest zbyt szczupła, pomyślał, lecz poza tym jeszcze piękniejsza niż wcześniej: prosta i giętka niczym trzcina, ze wspaniałymi włosami i ciemnymi oczami.

– Czy będę mógł to powtórzyć? – spytał cicho.

Odwróciła się gwałtownie, chciała mu ostro odpowiedzieć. Jej uczucia były jednym wielkim chaosem.

– Mam na myśli, czy będę mógł położyć Siverta spać – dodał z uśmiechem.

Mali podeszła do schodów. Dogonił ją, zanim postawiła stopę na najwyższym stopniu, i dotknął lekko jej ramienia.

– Jesteś na mnie zła? – rzucił cicho.

Odwróciła się i spojrzała na niego. Pogłaskała go po policzku i powoli pokręciła głową.

– Pewnie powinnam, ale nie jestem – powiedziała. -Nie jest łatwo złościć się na ciebie, Havard. Ale my…

– Mamy umowę – dokończył za nią. – Nie zapomniałem o niej, mimo że najchętniej…

Tej nocy Margrethe urodziła martwą dziewczynkę.

ROZDZIAŁ 3

Wraz z kwietniem nadeszło upragnione ciepło i słońce. Półsenne muchy tłukły się o szyby, potok za pralnią bełkotał pod lodem, wielkie pranie leżało rozłożone do wybielenia na resztkach śniegu niczym spadłe z nieba anioły. Lód i śnieg topniały w oczach. Pod nasłonecznionymi ścianami budynków bywało tak ciepło, że i okrycia głowy, i wierzchnie warstwy ubrania lądowały na ławce.

Mali siedziała przy spiżarni z twarzą zwróconą ku słońcu. Oparta o ścianę, rozkoszowała się ciepłem, które wypełniało jej ciało. I zranioną, samotną duszę, dodała w myślach i poczuła napływające łzy. O wiele łatwiej jej przychodziły od czasu urodzenia Oi, sama nie wiedziała, dlaczego. Może dlatego, że nadal miała wyrzuty sumienia, że nie dość kocha tego malca. Kochała go, oczywiście. Już urósł i nabrał ciała, uśmiechał się do niej. Czuła coś do niego, to pewne. Ale nie dawało się tego porównać z wszechogarniającą, nieziemską miłością do Siverta, na pewno nie.

Długo sobie powtarzała, że miłość nadejdzie sama, że – jak mówiła akuszerka – nie było jej łatwo po tak ciężkim porodzie. Ale to nieprawda, myślała. Czuła, że Oja jest bardziej synem Johana niż jej, zwłaszcza ze względu na podobieństwo. Przecież nic na to nie mógł poradzić, biedaczek. Byle nie stał się do niego podobny z charakteru! O to Mali chciała najbardziej zadbać. Wydobędzie z niego najlepsze cechy, weźmie go pod swoje skrzydła, będzie o niego walczyła i go broniła, bo jest za niego całkowicie odpowiedzialna. Ale kochać go tak naprawdę, bez żadnych zastrzeżeń, jak Siverta, nigdy nie potrafi. Ta świadomość ją prześladowała.

Siedziała tak, na wpół drzemiąc w słońcu. Aż podskoczyła, gdy dobiegł ją odgłos sań zajeżdżających na dziedziniec. Gdy przymrużyła oślepione światłem oczy, rozpoznała Margrethe i Olausa. Sivert też ich dostrzegł z okna izby i słyszała, że Ane z trudem udaje się go ubrać. Mali wstała i podeszła na powitanie siostry.