Gdy po raz pierwszy dali jej w ramiona Siverta, serce jej przepełniła miłość tak wielka, jakiej nigdy wcześniej nie znała. Teraz chciała jedynie spać…

Gnębił ją wstyd i poczucie winy. Próżno oczekiwała ciepłej fali macierzyńskiej miłości. Zamknęła oczy, próbując wywołać w sobie ciepłe uczucia do nowo narodzonego, ale czuła tylko pustkę. Wybuchła płaczem. Co się z nią dzieje? Co z niej za matka, że nie umie kochać własnego dziecka?

– Ja… nie wiem, czy jestem w stanie go kochać – za-szlochała, chwytając akuszerkę za rękę. – Nie wiem, czy… Nic nie czuję…

– No, no, już. To normalne, że tak się czujesz po tak trudnym i ciężkim porodzie – odpowiedziała akuszerka uspokajającym tonem, głaszcząc Mali po potarganych włosach. – Oczywiście, że kochasz synka, ale jesteś teraz wyczerpana. Nie, nie powinnaś się obawiać, Mali, że nie masz w sobie miłości macierzyńskiej. Nie ma lepszej matki niż ta, którą ma Sivert Stornes! – Pogłaskała ją po policzku i uśmiechnęła się. – To przyjdzie, przyjdzie.

Naprawdę? – pomyślała Mali zmęczona. Naprawdę?

ROZDZIAŁ 2

Mali zadziwiająco szybko stanęła na nogi. Niektóre kobiety leżałyby tygodniami po tak ciężkim porodzie. Ona, mimo że nie czuła się jeszcze zupełnie sprawna, wstała po niecałym tygodniu.

Nie mogła już leżeć sama na poddaszu z chudym, niemrawym niemowlęciem przy boku. Czuła, jakby w ścianach wokół nich tkwiła pogarda i potępienie, co powodowało w niej stałe poczucie winy i wstydu. Bo niezależnie od tego, jak bardzo próbowała, nie umiała wywołać w sobie uczuć macierzyńskich. Przeciwnie: z każdym mijającym dniem czuła coraz większą pustkę i rozpacz. Nie miała apetytu i źle spała, co nie wpływało dobrze na jej pokarm.

Gdy się urodził Sivert, jej piersi przepełniało mleko. Teraz było go coraz mniej. W panice próbowała wyciskać mleko z obolałych piersi, by pomóc małemu. Słyszała, że pokarmu jest więcej, gdy piersi są dokładnie opróżniane. Ale mały źle ssał i nie wyglądało, by cokolwiek przybierał na wadze. Mali wydawało się, że wręcz chudł. Z płaczem ugniatała piersi, próbując skłonić syna do ssania. Jeśli ma umrzeć, niech umrze od razu, pomyślała pewnego dnia, gdy był wyjątkowo niemrawy i gdy pierś coraz wysuwała mu się ze słabych ust. Patrzenie na synka, bardziej nieżywego niż żywego, było dla niej torturą, której nie mogła już znieść.

Wieczorem po narodzinach odbył się domowy chrzest. Uznano to za konieczne, skoro mały był tak słaby. Mali domyślała się, że nikt nie dawał mu szansy przeżycia choćby tygodnia. Zwłaszcza Beret nie potrafiła się opanować. Gdy weszła zobaczyć małego, rozpłakała się głośno.

– Zupełnie, jakbym widziała Johana! – szlochała, gładząc noworodka. – Bóg wysłuchał moich próśb!

– Jeśli masz takie dobre stosunki z Panem Bogiem, poproś, by mały przeżył – rzuciła akuszerka. – Ani z nim, ani z jego matką nie jest najlepiej, powinnaś to wiedzieć.

Beret opadła na krzesło i załamała ręce.

– On nie może umrzeć – wyszeptała. – Stornes znów ma Johana w tym dziecku, widzicie przecież? To zupełnie niepojęte, że bracia mogą być aż tak niepodobni – dodała nagle. – Ten jest jak skóra zdjęta z ojca, a Sivert…

Tak, na pewno jeszcze usłyszymy to wiele razy, jeśli on przeżyje, pomyślała Mali zmęczona. Bo słowa Beret były prawdą. Długo można by szukać bardziej niepodobnych do siebie dzieci. Ale teraz nie miała sił na dyskusję. Wymyśli coś na zamknięcie ludziom ust później, jeśli będzie potrzeba.

– Oczywiście dostanie imię ojca – rzuciła Beret w trakcie przygotowań do ceremonii.

Mali spodziewała się, że nie da się tego ominąć. Tak powinno być i w propozycji Beret nie było nic dziwnego. Ale myśl, że miałaby znów jakiegoś Johana przy sobie, była dla Mali nie do zniesienia. Z tym imieniem wiązało się tyle złego. Może łatwiej pokocha syna, jeśli nie będzie nosił imienia ojca? Ale tego nie mogła powiedzieć na głos.

Wpadła na pomysł nadania mu dwóch imion, mimo że było to rzadkością. Poza Brit -Mali w Innstad nie było innych przypadków. Jej narodzinom towarzyszyły szczególne okoliczności. Teraz jest podobnie, pomyślała Mali.

– Oczywiście, że otrzyma imię ojca – rzekła cicho, nie patrząc na Beret. – Ale skoro może być moim ostatnim dzieckiem, chciałabym, by nosił także imię mojego ojca. Chciałabym go nazwać Ola Johan.

Beret utkwiła w niej niedowierzające spojrzenie.

– Ola Johan? To nie będzie nazwanie go po Johanie. A z twoim ojcem… – Wstała i podeszła do okna. – Na pewno znów wyjdziesz za mąż – rzuciła po chwili. -Czuję, że będziesz miała więcej dzieci, ale już nie będą naszej krwi. Możesz nazywać je, jak chcesz, ale ten ma mieć imię ojca. Nie uważam, by to podlegało dyskusji.

– Jak możesz wiedzieć, czy będę miała więcej dzieci – odparła Mali cicho. – Jeśli nawet, skąd wiadomo, że to będą synowie? A on przecież nie stanie się mniej synem swego ojca, gdy dostanie jeszcze imię Ola.

– To dziwne nosić dwa imiona, wiesz przecież dobrze – rzuciła Beret ostrym tonem. – Jeśli już, to niech będzie Johan Ola. Imię ojca powinno być pierwsze.

Ale akurat tego Mali chciała uniknąć. Jeśli będzie Ola Johan, będzie mogła nazywać go Ola, choć wiedziała, że nie będzie to mile widziane. Ale tę walkę stoczy we właściwym czasie. Teraz musiała przeprowadzić swoją wolę, zanim nadjedzie Nikolai, by ochrzcić dziecko. Imię, które mu nada, wpisze do księgi parafialnej.

Otrzyma! imiona Ola Johan Stornes. Beret miała zaciśnięte usta, gdy Nikolai polał wodą święconą główkę małego w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Możliwe, że w ogóle nie było się o co kłócić, pomyślała Mali. Biedaczek był tak słaby, że mało prawdopodobne, by przeżył noc. Ale dla Beret miało to znaczenie, nawet gdyby umarł. Bo od tej pory będzie miał imię Ola Johan Stornes, a tego Beret nie chciała.

– Cudowne? – powtórzyła Mali z niedowierzaniem. -Dlaczego?

– Ja myślę, że to cud, że ten mały szkrab żyje – odparła Ane. – Miał ciężki poród, twoje życie też było zagrożone. To było straszne. Nawet akuszerka nie dawała mu wiele szans. I sądzę, że się uratował. Naprawdę jest w nim coś niezwykłego, coś… nieziemskiego – rzuciła, rumieniąc się. – Nic złego nie mam na myśli – dodała szybko. – To cud, że żyje.

– Tak, zgadzam się – odparła Mali spokojnie. – To cud, że on żyje, mimo że jeszcze nic nie wiadomo. Ale jest twardy…

Mimo że Mali nie odzyskała jeszcze w pełni sił, wstanie z łóżka dobrze jej zrobiło. Kładła się do karmienia z małym kilka razy w ciągu dnia, ale poza tym było mu dobrze w kołysce stojącej w pobliżu pieca.

Siverta pochłaniał nowy braciszek. Stał często, zapatrzony w stworzenie leżące w kołysce i płaczące od czasu do czasu. Dla Siverta Ola Johan było zbyt długim i trudnym imieniem, wymyślił więc krótsze: „Oja". Mali uznała, że tak było najlepiej, i wkrótce wszyscy na dworze nazywali małego Oja. Wszyscy poza Beret. Ona konsekwentnie mówiła Ola Johan, z naciskiem na drugie imię, co sprawiało, że pierwsze stawało się niemal niesłyszalne. Ale Mali przyjmowała to spokojnie. Sivert nieświadomie rozwiązał za nią ten problem.

Zarówno Ane, jak i Ingeborg często podchodziły do kołyski, by spojrzeć na dziecko. Parobcy zerknęli raz czy drugi, ale bez entuzjazmu. Rzucili tylko, że podobny do ojca. Nawet oni mogli to przyznać, mruknęli.

– Tak, trzeba być ślepym, by tego nie widzieć – powiedziała Ane, pochylając się nad kołyską. – To cudowne dziecko.

Mężczyzną najbardziej zainteresowanym noworodkiem był Havard. Gdy Mali kładła się na kanapie i ktoś miał podać jej syna, często on to robił. Ostrożnie wyjmował Oję z kołyski i przenosił do matki.

– Można by pomyśleć, że nic innego nie robiłeś, tylko opiekowałeś się takimi maluchami – rzuciła z uśmiechem Mali pewnego razu. – Rzadko mężczyźni mają odwagę wziąć na ręce noworodka. Może masz gdzieś takiego na boku? – zażartowała.

Havard nie odpowiedział, przekazał tylko małego Mali i patrzył na nich poważnymi oczami.

– Też uważam, że to mały twardziel – powiedział cicho. – Uparty jak ojciec, i tak podobny, że… – Przerwał i przeczesał dłonią włosy. – Jesteś teraz szczęśliwa, Mali? – spytał, przysiadając na skraju kanapy, tak blisko, że Mali z wrażenia poczuła pot spływający po plecach. – Cieszysz się, że masz coś po mężu?

Mali zerknęła na niego.

– Miałam już Siverta – rzuciła. – Więc i tak mam coś po Johanie, nawet jeśli ten mały…

Havard spojrzał na Mali i pogłaskał Oję po główce tak, że jego ciepłe palce dotknęły jej dłoni.

– Sivert… zupełnie nie jest podobny do Johana. Zapominam, że to jego syn! Ale ten tutaj… Zupełnie niczym wcielenie Johana. Myślałem, że może ty…

Mali nerwowo otuliła małego kocykiem, unikając spojrzenia Havarda. On zbyt wiele rozumie, pomyślała z lekką paniką. Przypomniała sobie, że kiedyś mu powiedziała, że wystarczy jej jedno małżeństwo, że nie zniesie, by znów kolejny mężczyzna nad nią panował. Havard najwyraźniej o tym nie zapomniał i zapewne rozumiał, że Oja nie był owocem miłości. Ale Sivert… Co miał na myśli, mówiąc to o Sivercie? Sugerował, że Sivert nie jest dzieckiem Johana?

– Jestem wdzięczna za obu synów, których mam z Johanem – powiedziała cicho, patrząc mu w oczy. – Są niepodobni, to prawda, ale krew w nich płynie ta sama.

Havard uśmiechnął się i pogładził ją przelotnie po policzku.

– Nie miałem nic innego na myśli – zapewnił. – Chciałem tylko wiedzieć, czy jesteś teraz szczęśliwa. Czy to ważne dla ciebie, że ten malec jest tak podobny do swego ojca, gdy jego już nie ma na świecie?

– Wygląd nic dla mnie nie znaczy – odparła Mali cicho. – Do kogo jest podobny albo nie. Wszystkich innych niezwykle to zajmuje. Ale może to normalne, gdy rodzą się synowie na dworach, wtedy ma to znaczenie. To bzdury – dodała. – On jest tym, kim jest!

– Ale czy jesteś szczęśliwa?

Pokiwała głową, nie patrząc na niego. Havard wstał i wyszedł.

Gdy Mali mogła już usiąść do jedzenia razem z innymi przy stole, wszystko zaczęło jej bardziej smakować. Jednak nadal chudła. Havard nie spuszczał z niej zaniepokojonego spojrzenia, ale Mali nic nie mówiła. Siedziała w kącie kanapy z szalem owiniętym wokół siebie i małego Oi i przysłuchiwała się rozmowom.