Drzwi się otworzyły i weszła zdenerwowana Beret.

– Co tu się znowu dzieje? – spytała nienaturalnie wysokim głosem. – Nikt nic mi nie mówi, choć rozumiem, że coś się stało. Takie zamieszanie na dziedzińcu… A gdy spytałam Ingeborg, to…

Ane, która właśnie zmieniała prześcieradło pod Mali, wzdrygnęła się, jakby została przyłapana na knowaniu przeciw starej gospodyni.

– Nie chciałam cię niepotrzebnie straszyć – powiedziała Mali, unosząc się lekko, by pomóc Ane. – Jest za wcześnie i miałam nadzieję, że to fałszywy alarm. Że minie, jeśli się położę. Ale obawiam się, że jednak się zaczęło.

Beret podeszła do łóżka i zauważyła stos mokrych, zakrwawionych prześcieradeł na podłodze. Oczy rozszerzyły się jej ze strachu.

– Czy wody już odeszły? I ty krwawisz? Boże jedyny, będzie jeszcze jedna tragedia – zaczęła lamentować.

– Już i tak jest źle, więc chociaż ty przestań krakać! -rzuciła Mali ostro. – Oczywiście, jest za wcześnie, wody odeszły i trochę krwawię, a bóle są za silne i za częste. Może nie jest najlepiej, Beret. Ale ani dziecko, ani ja jeszcze nie umarliśmy!

Beret stała jak sparaliżowana, wpatrzona w synową. Po chwili opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach.

– Tak czekałam na to dziecko – wyszeptała. – Straciłam i męża, i syna w ciągu jednego roku, i nie wiem, czy jestem w stanie znieść jeszcze jedną stratę. Myślałam, że w tym maleństwie przetrwa coś z Johana, a tak…

Mali nie chciało się odpowiadać, że tu chodzi także o jej życie, a nie tylko o wytęsknionego przez Beret następcę Johana. Ale chwycił ją kolejny skurcz, silniejszy od poprzednich. Zwinęła się, stękając z bólu i rozpaczy. Ane stała, nie wiedząc, co ma robić. Beret nagle się ocknęła, odsunęła służącą i przytrzymała Mali, starając się pomóc przetrwać ten ból. Gdy minął, pozwoliła synowej opaść na poduszki i otarła mokrą szmatką jej spoconą twarz. Już się uspokoiła, tylko w oczach pozostał strach.

– Kiedy wreszcie będzie akuszerka? – spytała Beret, patrząc na Ane. – Zejdź na dół i zobacz, czy nie jadą. Boję się, że to już zaraz! Dołóż do pieca. Musimy mieć dużo gorącej wody – rzuciła.

Ane wybiegła, a Beret zmoczyła szmatkę i ponownie otarła czoło Mali, która leżała, na wpół drzemiąc, zupełnie wyczerpana. Mali miała wrażenie, że kolejne skurcze rozrywają jej ciało, i czekała na skurcze parte.

Wtedy już pójdzie szybko, pocieszała się blado. Zmówiła modlitwę, by akuszerka przybyła, zanim to nastąpi. Pomoc samej Beret i Ane nie wystarczy, tyle wiedziała.

Pierwszy skurcz party i akuszerka nadeszli jednocześnie. Mali trzymała się kolumienek przy oparciu łóżka i bezskutecznie próbowała powstrzymać bóle. W jej otumanionej głowie powstała myśl, że może uda jej się to wszystko opóźnić, jeśli się postara. Ale skurcz przypominał osunięcie się zbocza w górach. Spiął jej brzuch, który stwardniał niczym kamień i bezlitośnie przesuwał dziecko w dół. Mali poddała się i zawyła z bólu i ze strachu.

– No, no, Mali, już jestem – powiedziała akuszerka i oderwała jej dłonie od kolumienek, gdy skurcz minął.

Mali otworzyła oczy. Pot sprawiał, że widziała jak przez mgłę. Schwyciła dłoń położnej i przywarła do niej.

– Dzięki Bogu, że jesteś – wyszeptała. – Tak się boję. Wszystko idzie nie tak, za wcześnie i za szybko…

– Za wcześnie i za szybko, to prawda – potwierdziła akuszerka, ocierając jej pot. – Dużo wiesz o porodach, więc nie będę owijać w bawełnę. Życie dziecka jest zagrożone, to pewne. Wiesz, że ja zawsze walczę o dziecko, ale jeśli będę miała wybierać pomiędzy jego życiem a twoim, to…

– Co ty mówisz! – zaprotestowała Beret. – Nie chcesz ratować dziecka Johana? Ja straciłam…

– Będę ratowała oboje, jeśli dam radę – odparła kobieta, wpatrując się w Beret. – Ale najważniejsze w takiej sytuacji nie jest ratowanie dziecka, które może będzie na wpół żywe. Albo już martwe. – Otarła twarz Mali i dodała: – Musisz zdawać sobie sprawę, że jeśli urodzi się żywe, to i tak nie ma dużych szans. A jedno jest pewne, że bez matki i jej pokarmu na pewno jest stracone. Ja zawsze się staram i o dziecko, i o matkę, teraz też. Ale powinnaś…

– Nie mogę -jęknęła Beret. – To dziecko ma być pociechą za syna, którego straciłam. Nie zniosę, jeśli i ono…

– Uważam, że powinnaś zejść na dół – rzuciła akuszerka ostro. – Tutaj nikomu nie pomagasz, a najmniej Mali, chyba tyle rozumiesz. Przyślij tu Ane.

– Chcę tu być – zaprotestowała Beret. – Ja chcę…

– Będzie, jak ja chcę. – Niemal popchnęła starszą panią w stronę drzwi. – Nastaw kawę i weź się w garść! Tu nie chodzi o twoje życie.

Zanim otworzyła, weszła Johanna z Viken, wnosząc ze sobą chłód mrozu.

– Dzięki Bogu – odetchnęła akuszerka, wypychając jednocześnie Beret na korytarz. – Nikogo bardziej nie chciałam widzieć – mówiła, pomagając staruszce zdjąć szal. – Nie jest dobrze, a jeszcze ta Beret…

Krzyk bólu Mali powstrzymał ich dalszą rozmowę. Kobiety podbiegły do jej łóżka.

– Nie dam rady – wykrztusiła rodząca, na wpół unosząc się z posłania. – Nie wytrzymam tego. Już nie mogę. Chcę umrzeć!

– Jeszcze czego! – rzuciła akuszerka, wymierzając Mali policzek. – Masz walczyć, dziewczyno! Nie chcę słyszeć więcej ani jednego słowa, że nie dasz rady czy nie chcesz, żebyś wiedziała. Walcz!

Mali opadła na plecy, oszołomiona.

– Masz w sobie więcej siły niż ktokolwiek inny, przecież wiesz – mówiła dalej kobieta. – Użyj jej teraz! Same nie damy rady, jeśli nie pomożesz.

Mali widziała tylko szarą, niewyraźną sylwetkę mówiącej. Była potwornie zmęczona. Skurcze sprawiały taki ból, że strach przed następnym powodował u niej mdłości. Poród Siverta też był trudny, ale nie do porównania z tym, który przeżywała teraz.

Sivert, pomyślała otępiała. Jej syn nie może zostać sierotą! Miał tylko ją, bo został spłodzony w grzechu i tajemnicy. Już i tak jego życie było trudne, a jeśli jeszcze by teraz umarła…

– Pomóżcie mi obie – wyszeptała, chwytając akuszerkę za rękę. – Nie poddam się, obiecuję.

– No, wiedziałam – mruknęła pod nosem kobieta i pogłaskała Mali po policzku. – Pomożemy wszystkie trzy.

Silne skurcze parte następowały szybko po sobie i po półgodzinie dziecko przyszło na świat. Niebieskoliliowy kształt wyskoczył razem z resztką wód i krwią. Mali nie chciała nawet spojrzeć. Opadła na posłanie i czuła, że unosi się gdzieś pod sufitem. Bóle ustały, panowała cisza. Powoli uświadamiała sobie, że nie powinno być tak cicho. Dziecko zwykle krzyczy… Powoli obróciła głowę, ale nic się nie zmieniło. A więc ono nie żyje, pomyślała zrezygnowana. Może to i lepiej, wszystkim byłoby tak łatwiej.

Nagle zrozumiała, że nigdy nie pragnęła tego dziecka, dziecka Johana, tylko że nigdy nie odważyła się do tego przyznać. To nie było dziecko miłości, tylko dziecko poczęte przemocą i rosnące przez pierwsze miesiące w brzuchu dręczonej matki. Jaki człowiek z niego wyrośnie, zwłaszcza jeśli jego ojcem jest Johan? Mali oblizała spieczone, popękane wargi i oddała się błogiemu uczuciu unoszenia się ponad łóżkiem, bez odczuwania bólu. Nagle ciszę przerwał słaby płacz dziecka. Mali wzdrygnęła się. Z trudem otworzyła oczy i uniosła się na łokciach. Pokój wirował wokół niej, poczuła, że zaraz zwymiotuje. Jakaś szara postać zbliżyła się do niej: akuszerka z zawiniątkiem w ramionach.

– Oto twój syn, Mali – rzekła cicho, wzruszona. – Biedny chudziaczek, nie wygląda najlepiej po tej ciężkiej drodze na świat. Ale chłopak musi być wytrzymały, bo przeżył. Uważam, że Bóg ma w tym jakiś cel. Może za wcześnie tak mówić, ale czuję w dziwny sposób, że mały da radę. Nie należy do tych, którzy się od razu poddają, o nie.

Złożyła tłumoczek w ramiona położnicy. Mali przetarła piekące oczy i spojrzała na dziecko, na jego malutką, czerwonosiną twarzyczkę, na główkę zdeformowaną przez zbyt gwałtowny poród, na małe piąstki zaciekle bijące powietrze.

– Czy jest normalnie zbudowany? – wyszeptała, ogarnięta nagłym strachem.

– Całkowicie! Główka wróci do normy za kilka dni. Pomyśl, przez co jego ciało niedawno przeszło!

Tak, właśnie, pomyślała Mali i pogładziła palcem pomarszczoną twarzyczkę.

Mały był tak niepodobny do Siverta! Sivert urodził się duży, ładny i z masą czarnych włosów. Ten tutaj był chudy, prawie siny i z kilkoma jasnymi kosmykami na łysej główce. Był tak podobny do Johana, że Mali poczuła gęsią skórkę. Nagle ogarnęły ją mdłości i zanim ktokolwiek zareagował, zwymiotowała na łóżko, po czym zaczęła cicho płakać. Łzy kapały na noworodka. Akuszerka szybko go odebrała i wytarła najgorsze. Nie było czasu na zmianę ubrania, bo kobiety dostrzegły, że zaczęła krwawić. Akuszerka rzuciła się do ugniatania brzucha Mali, która straciła przytomność.

Ile czasu upłynęło, nie wiedziała. Powoli uniosła powieki.

– Dzięki Bogu! – wyszeptała akuszerka. – Bałam się, że nie wrócisz. Minął kwadrans…

Ciepłymi, delikatnymi dłońmi zdjęła z niej wilgotną, śmierdzącą koszulę i rzuciła na stos prześcieradeł. Mali leżała, rozkoszując się ciepłem wody, którą ją myto, tym, że ktoś o nią dba. Nagle przypomniała sobie o dziecku. Dostrzegła Johannę siedzącą z becikiem blisko pieca.

– Żyje jeszcze? – spytała niepewnie.

– Żyjecie oboje, ty i dziecko, i to jest naprawdę cud -odparła akuszerka. Pot perlił jej się na czole. – Nie dawałam wam wielkich szans, gdy cię zobaczyłam. Ale powtarzam to, co zawsze o tobie mówiłam: że nie jesteś taka jak inne kobiety, Mali Stornes. To dlatego ten maluch jeszcze żyje. Coś odziedziczył po matce, to pewne, choć na oko podobny najbardziej do ojca. Beret będzie szczęśliwa – zachichotała. – Tak bardzo pragnęła drugiego Johana! No, o ile mały przeżyje.

Mali ponownie dostała synka i przystawiła go do wezbranej pokarmem piersi. Leżała, patrząc na małego, gdy nagle jakby coś zimnego złapało ją za gardło i zaczęło dusić strachem, rozpaczą i gryzącym poczuciem winy. To jest także jej syn, myślała z desperacją. Ona obdarzy go ciepłem i miłością, której Johan nigdy nie zaznał. Wyrośnie na dobrego i szczęśliwego chłopca. Myśl, że on nigdy nie otrzyma dziedzictwa, które właściwie to jemu powinno przypadać, odepchnęła. Spróbowała skłonić małego do ssania, ale był tak osłabiony, że sutek wypadał mu z ust, a on zasypiał. Mali zrozumiała, że jest bardzo słaby i że upłyną dni, a może tygodnie, zanim poczują pewność, że przeżyje.