– Muszę…

– Oczywiście, że musisz jechać – powiedział. – Powiem Ingeborg, by czuwała nad dziećmi. Ja jadę z wami. Może się przydam, choć nie wiem, do czego. Ale pojadę.

– Naprawdę? – Bengt uścisnął dłoń szwagra. – To wspaniale. Tym razem będziesz i akuszerką, i doktorem, Mali. Jesteś naszą jedyną nadzieją…

Mali nigdy nie zapomni tej nocy. Margrethe zapłakała z ulgi i wdzięczności, gdy teściowa wprowadziła Mali do jej sypialni.

– O, Mali, Mali – wyszlochała, spocona i blada. – Co zrobimy?

– Co zrobimy? – powtórzyła Mali, przytulając siostrę. – Zrobimy wszystko, by przyszedł na świat nowy mieszkaniec Innstad, o ile wiem.

– Ale akuszerka i doktor…

– Tym razem damy sobie radę bez nich – powiedziała Mali spokojnie, mimo że serce waliło jej ze strachu. Przecież akuszerką nie była, choć pomagała przy kilku porodach.

Jeśli ma się udać, wszystko musi pójść normalnie, a dziecko musi być silne i zdrowe. Żaden słabeusz nie przetrwa tak ciężkiej zimy. Bo jak Margrethe przeżyłaby śmierć jeszcze jednego dziecka, Mali wolała nie myśleć.

Jedna ze służących weszła dołożyć drew do pieca i uciekła, rzuciwszy przerażone spojrzenie na Margrethe wyjącą z bólu podczas kolejnego skurczu.

– Nie dam rady – wyszeptała Margrethe, ściskając dłoń Mali. – Nie dam rady…

– Bzdury – ucięła Mali, odchyliła kołdrę i zbadała siostrę. – Wszystko idzie, jak należy, zaraz powinny przyjść skurcze parte. Wtedy nie możesz mówić, że nie dasz rady. Musisz dać radę! Słyszysz, musisz!

Nie wiadomo, czy faza rozwarcia przebiegła zbyt szybko, czy dziecko było większe niż zwykle, w każdym razie skurcze parte niczego nie dały poza nowymi krzykami Margrethe.

– Sprowadź Bengta, Halldis – rzuciła Mali, odgarniając włosy i prostując obolałe plecy.

Zauważyła, jak starsza pani skurczyła się w sobie, i przypomniała sobie ostatni raz, gdy o to poprosiła. Wtedy Bengt miał się pożegnać z rodzącą Eline.

– Nie chodzi o jej życie, Halldis – powiedziała spokojnie. – Potrzebuję Bengta, by dodał jej odwagi. Ona się poddaje, a tego jej nie wolno.

Wkrótce nadszedł Bengt, blady i spięty.

– Damy radę, Bengt – powiedziała Mali uspokajającym tonem i poklepała go po ramieniu. – Usiądź za Margrethe w łóżku i obejmij ją. Gdy nadejdą skurcze, pomóż jej przeć. Rozumiesz? Ona potrzebuje twojej siły. Pomocy…

Nic nie odpowiedział, zdjął tylko buty i wszedł do łóżka żony. Margrethe spojrzała na niego nieprzytomnie.

– Przecież nie uchodzi, by mąż był przy…

– Nieważne, co uchodzi – odparł i delikatnie odgarnął włosy z jej spoconego czoła. – Zrobimy tak, jak Mali każe, i na pewno będzie dobrze.

Mali zerknęła na niego i uśmiechnęła się przelotnie. Dorósł z latami ten Bengt, musiała przyznać. Nie był już tym samym przerażonym biedakiem, którego wezwała do umierającej Eline. Teraz zrobiłby wszystko, o co by go poprosiła, byle uratować Margrethe. Taka była siła miłości…

Blade światło poranka zaczęło przenikać przez zasłony, gdy Margrethe urodziła syna. Mali schwyciła go, zacisnęła pępowinę i szybko przecięła. Zaniosła dziecko na stolik przy piecu i wytarła ze śluzu i krwi, po czym uniosła za nóżki głową do dołu i dała klapsa w pośladki. W odpowiedzi otrzymała wściekły krzyk.

– Dziecko żyje – wyszeptał Bengt i przytulił twarz do twarzy Margrethe. – Słyszysz, dziecko żyje!

– Tak, żyje – zaśmiała się Mali w glos. – Macie dużego, zdrowego chłopaka z silnymi płucami. Złośnik z niego, przekonacie się!

Owinęła noworodka w ciepły kocyk i położyła w ramiona Margrethe, której łzy spływały po policzkach.

– O, Mali, Mali, jak mam ci dziękować – wyszeptała, łapiąc ją za dłoń. – Bez ciebie…

– To ty wykonałaś całą robotę – odparła Mali z uśmiechem. – No i ty też byłeś bardzo potrzebny, Bengt. Naprawdę dorosłeś przez te lata.

Ich oczy spotkały się na chwilę ponad głową położnicy. Pomyśleli o tym samym. Potem Bengt uśmiechnął się do niej z wyrazem szczęścia w niebieskich oczach.

– Dziękuję – wyciągnął dłoń do jej dłoni. – Z ciebie też wspaniała kobieta, Mali. Już wielu w naszej wiosce ma za co ci dziękować. Przybyłaś do nas jako obca i na pewno nie było ci lekko na początku, to wiem. Ale teraz jesteś jedną z nas. Tak mówią wszyscy.

Ciekawe, jak długo to potrwa, pomyślała Mali, sprzątając zakrwawione prześcieradła. Jeśli kiedykolwiek ktoś ze wsi się dowie, co ona zrobiła, nie będzie już jedną z nich. Odwrócą się do niej plecami i zaczną gadać, że wreszcie dostała to, na co zasługuje. W każdym razie większość. Nie, nigdy nie będzie jedną z nich.

Zadrżała i odsunęła strach od siebie.

Nagle wyprostowała się i położyła dłoń na brzuchu. Stała tak, z niewidzącym spojrzeniem skierowanym jakby w głąb siebie, nasłuchując czegoś, co tylko ona mogła usłyszeć.

Dziecko, które nosiła, poruszyło się.

Anne-Lise Boge

  • 1
  • 26
  • 27
  • 28
  • 29
  • 30
  • 32