– Trochę grzechu więcej czy mniej już nie robi różnicy – zaśmiał się Havard, wsuwając rękę pod jej koszulę nocną. – Sądziłaś, że poczekam do nocy poślubnej?

Mali nie odpowiedziała, tym bardziej że zakrył jej usta swoimi ustami i całował. Ciepłe dłonie pieściły jej sutki, gładziły po brzuchu i rozsunęły uda.

– Czy mogę zaszkodzić dziecku? – spytał nagle, zaniepokojony.

Mali pokręciła głową z bijącym sercem. Przebiegło jej przez myśl, przez co przeszedł Oja, gdy rósł w jej brzuchu… Gładziła plecy i jędrne pośladki Havarda. Uniósł się na łokciach i spojrzał na nią.

– Wiesz, jak ja… wiesz, że nigdy nie sądziłem, że do kogokolwiek będę czuł to, co do ciebie – powiedział cicho. – Dla mnie istniałaś tylko ty, zawsze. Nikogo bym tak nie pokochał.

Mali nie odpowiedziała. Nie mogła powiedzieć mu tego samego, i to nie ze względu na Johana. Chodziło o Jo, o którym Havard nie wiedział. Dla niej istniał tylko Jo, aż do teraz. Myślała właśnie tak jak Havard, że nikogo nie jest w stanie pokochać tak jak Jo. Czuła, że nadal tak jest, mimo że drżała z podniecenia pod dłońmi innego mężczyzny.

Wyciągnęła ręce za głowę i dała ściągnąć z siebie koszulę. W migającym świetle świecy klęczał nad nią i przyglądał się jej, nagiej. Jego dłonie gładziły każdy fragment jej ciała. Pochylił się i zasypał ją deszczem pocałunków. Całował wnętrze jej ud, aż jęknęła, łapiąc go za włosy. Powoli rozchylił całkiem jej uda i dotknął językiem jej najintymniejszego punktu.

Nigdy nie lubiła, gdy robił to Johan. Teraz leżała, otwarta, i chciała, by nigdy nie przestał. Nagle język wszedł do wnętrza jej ciała. Wzdrygnęła się, tego nie znała. Ale wkrótce zalała ją rozkosz, zniknęło poczucie czasu i miejsca, w uszach szumiało.

Gdy wreszcie wszedł w nią, przyciągnęła jego głowę i pocałowała mocno. Całowała własne soki, pomyślała. Objęła go nogami i oddała się ekstazie.

Mali nie chciała włożyć swojej pierwszej sukni ślubnej. Zamówiła krawca, który uszył jej prostą, czarną sukienkę z dobrej wełny. Kupiła też nowy, duży koronkowy kołnierz. Nic starego nie wejdzie z nią w to małżeństwo. W każdym razie nic z ubrania, pomyślała z ironią.

– Dlatego pytam ciebie. Mali Stornes: czy chcesz pojąć…

Nagle przypomniał jej się poprzedni ślub, ten straszny dzień, kiedy chciała krzyczeć „nie", a nie mogła. A przecież było to przed okropną nocą poślubną, która obróciła jej małżeństwo w ruinę, zanim jeszcze przetrwało dobę.

Tym razem odpowiedziała „tak" pewnym, jasnym głosem. Gdy ksiądz nakazał im podać sobie ręce znak tej obietnicy, którą złożyli wobec Boga i lud uniosła wzrok na Havarda. Ogarnęła ją ciepła fala radości i uścisnęła jego dłonie. Będzie go kochała i szanowała, pomyślała, on na to zasługuje. Lepszego mężczyzny nie mogła dostać, skoro Jo nie żył. Tym razem wszystko pójdzie dobrze, jeśli tylko uda się nie wracać do przeszłości.

Gdy pochód weselny wyjechał z lasu, ujrzeli przed sobą całą dolinę Inndalen roziskrzoną słońcem odbijającym się w kryształkach lodu. Nawet Stortind miał na sobie jakby welon. Wody fiordu były spokojne, flaga na maszcie Stornes ledwo się poruszała na słabym wietrze.

– Teraz Stornes jest nasze – powiedziała Mali, przytulając się do Havarda. – Ty jesteś panem Stornes.

Powoli pokiwał głową. Patrzył na bogate gospodarstwo rozciągające się przed nimi.

– Tak, chyba tak – powiedział. – Ale nigdy nie będzie całkiem moje. Będę je dobrze prowadził, póki starczy mi sił, ale dziedzica ma już zapewnionego. Wiesz o tym. Jeśli mielibyśmy syna, nie będzie miał praw dziedziczenia. To Sivert jest dziedzicem, a po nim Oja.

Mali skubnęła swój szal i podciągnęła derkę. Też o tym myślała. Mimo że wyszła teraz za Havarda, będzie tak, jak zawsze chciała: jej półcygańskie dziecko odziedziczy Stornes. Gdyby małżeństwo mogło cokolwiek pod tym względem zmienić, nie wyszłaby za mąż, w ciąży czy nie. Bo cena, którą zapłaciła za prawo Siverta do Stornes, była zbyt wysoka. Wyższa niż cokolwiek innego.

– Jest ci z tym źle? – spytała, zerkając na niego. – Nie czujesz się panem we własnym dworze?

– Nie, to nie tak – uśmiechnął się, całując ją w zimny czubek nosa. – Możliwe, że czułbym się gorzej, gdyby to na gospodarstwie mi zależało. Ale tak nigdy nie było. To ciebie zawsze chciałem. Będziemy nim zarządzać razem. Wykarmimy i te dzieci, które nam się urodzą.

– Dzieci? – podchwyciła Mali. – Nie wystarczy to jedno, które już jest w drodze?

– Powinno się przyjmować to, co się dostaje – uśmiechnął się Havard zaczepnie. – Przecież jest to całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, co robimy…

– Ech, Havardzie – zaśmiała się Mali, rumieniąc się. – Przecież nie możemy stawać w zawody z Bengtem i Margrethe!

Wzięła jego dłoń i przyłożyła do zimnego policzka. W głębi duszy czuła lekki niepokój. Nie chciała mieć więcej dzieci. Troje na pewno wystarczy. Ale ponieważ wydawało się, że z Havardem łatwo zachodzi w ciążę, musiała brać to pod uwagę. Porozmawia z Johanną, czy nie ma jakiegoś naparu, który zapobiegałby poczęciu. A może po prostu powinni trzymać na wodzy swoje chęci i ograniczać się do bezpiecznych okresów? Mali wciągnęła w płuca zimne powietrze i pozwoliła, by troski uleciały z wiatrem.

– Jesteś teraz szczęśliwa?

Havard ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy z powagą.

– Tak, jestem – odparła. – Dziękuję Bogu, że mogę być szczęśliwą panną młodą.

– Przedtem nie byłaś?

– Nie – powiedziała cicho. – To pierwszy raz.

Wesele było przyjemne, zupełnie inne niż to z Johanem. Na radość Mali cieniem kładł się jedynie fakt, że po jej lewej stronie przy stole siedział jej nowy teść.

Ruth Gjelstad mówiła, że od razu, kiedy się dowiedziała, była szczęśliwa, że się pobierają. Gdy zdejmowali z siebie okrycia w korytarzu, Ruth objęła Mali, wzruszona do łez.

– Że też w końcu została z was para – rzekła. – Nie wiem, czy wolałabym widzieć inną na twoim miejscu.

– A ja wiem – wtrącił pan z Gjelstad. – Ta dziewczyna nie jest taka, jaka się wydaje. Ale dwór jest apetyczny – dodał ze śmiechem. – A ty trzymaj ją mocno w cuglach od pierwszego dnia – trącił łokciem syna. – Ta klaczka, z którą masz teraz ciągnąć wóz, powinna chodzić na krótkich wodzach.

Mali bała się, że Havard odpowie coś ostro ojcu, ale tak się nie stało. Sama nawet się zaśmiała, choć najchętniej uderzyłaby tego złośliwca. Zrozumiała, że w żaden sposób nie powinna drażnić teścia. Nie miała pojęcia, ile on wiedział i ile zła chciał jej zadać, nawet mimo tego, że została jego synową.

Przez krótką chwilę ich spojrzenia się zetknęły. W jego małych, złych oczach była żądza, która ją przeraziła. Wiedziała, że nadal zaciągał na siano niejedną dziewkę. Chyba nie zamierzał dobierać się do żony własnego syna? Tak, on mógł, pomyślała Mali. Po nim można się było wszystkiego spodziewać.

Nagle ogarnął ją strach. A jeśli on czekał z ujawnieniem tego, co wiedział, aż do jej ślubu z Havardem? Jeśli wiedział coś o Sivercie, powie to właśnie teraz: że dziedzic Stornes to bękart! Cygańskie dziecko, a nie syn Johana, jak wpisano w księdze parafialnej. Że biedny Johan został oszukany, tak jak wszyscy inni. To, że zniszczyłby tym samym małżeństwo Mali i Havarda, nie miało dla niego znaczenia. On chciał ją zniszczyć, tego chciał zawsze.

Mimo to nie mogła uwierzyć, że byłby w stanie to zrobić. Jeśli naprawdę wiedział coś o Sivercie i udałoby mu się odebrać jego prawo do dziedziczenia, to przecież następny byłby Oja, a nie Havard. Ale gospodarz Gjelstad na pewno o tym nie myślał. Jego myślom przyświecał jeden cel: uderzyć w nią i jej cygańskie dziecko.

Zadrżała i weszła do odświętnie przystrojonej izby.

Sprzątnęli po kawie, by można było potańczyć. Nie zaproszono tak wielu gości, jak zwykle na weselach w dużych dworach, więc gdy przybysze rozdzielili się na dwie izby, zostało sporo miejsca na tańce. Normalnie tańczono by w stodole, ale teraz zimno na to nie pozwalało. Beret zmarszczyła brwi, gdy o tym wspomnieli, ale nie protestowała.

– Czy mogę prosić…?

Przed Mali pojawił się Havard z wyciągniętą rękę.

– Ale przecież Trygve nie zaczął jeszcze grać! -uśmiechnęła się Mali, dając się podnieść z krzesła. -Przecież nie możemy zacząć tańczyć bez muzyki!

– Będzie muzyka – stwierdził Havard, obejmując ją w talii. – Powiedziałem mu, że chcę zatańczyć pierwszy taniec z moją żoną. On czeka.

Mali uśmiechnęła się do Havarda. Pięknie wyglądał w ciemnym garniturze i śnieżnobiałej koszuli z wysokim kołnierzykiem. Skórę miał nadal ogorzałą po lecie. Jego oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle, a gęste włosy lśniły w blasku lamp. Poczuła ciepło i dziwną słabość, gdy poprowadził ją do zamaszystego polsa.

Późno wieczorem Mali poszła na poddasze zajrzeć do synów. Oja zasnął już wcześniej, lecz Sivert mógł zostać na dole tak długo, jak chciał. Zmęczony zasnął w końcu na kanapie i zaniesiono go na górę. Mali stanęła nad jego łóżkiem i patrzyła na uśpionego chłopca. Spał mocno, z wypiekami na policzkach, rozczochrany i nadal w odświętnej koszuli. Nie chciała go budzić, by ją zdjąć.

Zerknęła do pokoju przyszykowanego dla niej i Havarda. Widok ustrojonego łóżka sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Już niedługo będą mogli tu przyjść… W drugim łóżku spał Oja. Mali westchnęła i pogłaskała go po włoskach. Już wkrótce będzie spał sam, pomyślała. Ona chętniej będzie dzieliła łoże z Havardem niż z synem Johana. A gdy urodzi się dziecko, Oja przeniesie się do pokoju Siverta.

Przetarła twarz nad miską z wodą i poprawiła włosy. Nagle ktoś otworzył drzwi i Mali odwróciła się.

– Havardzie…

– Pomyślałem sobie, że jako jego ojciec…

Mali zesztywniała, patrząc na Oddleiva Gjelstada. Pewnie zauważył, że wyszła, i poszedł za nią.

– Co tu robisz? – syknęła. – Wynoś się!

Zanim się zorientowała, popchnął ją na łóżko i przygniótł sobą. Jego dłonie zaczęły grzebać pod jej halkami. Przez krótką chwilę Mali leżała sparaliżowana strachem. Potem zaczęła go odpychać, ale stary był silny, silniejszy, niż przypuszczała. Leżał na niej, zionąc alkoholem, a jego palce brutalnie wpijały się w jej intymne części ciała.