A może była puszczalska, jak twierdziła Beret? Prześladowało ją to. Powinna przecież zrozumieć, że Hazardowi na dłuższą metę to nie wystarczy. Więc może i dobrze, że znalazł sobie kogoś. Uciszy to wszystkie plotki na ich temat.

Zerwała się, gdy usłyszała wołanie Siverta.

– Co się dzieje? – spytała, pochylając się nad jego łóżkiem.

Zarzucił jej ręce na szyję i przytulił się mocno.

– Wielki niedźwiedź chciał mnie zjeść – zaszlochał. -Stał tam przy oknie! Błyszczały mu oczy…

– Śniło ci się – szepnęła Mali. – Nie ma tu żadnego niedźwiedzia, wiesz przecież. Śniło ci się, mój mały.

Uwolniła się delikatnie z jego objęć i podeszła do okna.

– Już sobie poszedł – mruknął chłopiec.

– Nigdy go tu nie było – uśmiechnęła się matka. -Śniło ci się tylko. Śpij już, posiedzę przy tobie.

– Zaśpiewaj mi – poprosił cienkim głosikiem. – Zaśpiewaj jedną piosenkę.

Mali okryła go kołdrą i pocałowała. Zaczęła śpiewać piosenkę, którą najbardziej lubił. Zanim skończyła, on zasnął. Pogłaskała go po policzku i wyszła cicho.

Wyrwał jej się zdławiony krzyk, bo za drzwiami stał człowiek. W ciemności nie wiedziała, kto to.

– Cicho – powiedział Havard, kładąc dłoń na jej ustach. – Obudzisz cały dom.

– To dlaczego mnie straszysz? – wyszeptała zła. – Nie wiedziałam, że tu będziesz w środku nocy.

– Słyszałem, że woła cię Sivert, więc czekam, by powiedzieć ci dobranoc – wyszeptał.

Mali zadrżała. W korytarzu było zimno, a ona stała w samej koszuli. Ale drżała nie tylko z zimna. Myśl, że Beret mogła wszystko słyszeć, wzbudzała w niej strach.

– Marzniesz – stwierdził Havard, przyciągając ją do siebie. – Chodź do mnie, to cię ogrzeję.

– Nie dostałeś wszystkiego, czego chciałeś, w ten jeden wieczór? – spytała przez zaciśnięte zęby. – Nie myśl sobie, że ja chcę…

Ale chciała. Gdy jego dłonie zaczęły sunąć po jej ciele, zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła się podnieść. Zapomniała o Beret i jej groźbach. Havard zaniósł ją na swoje łóżko, zrzucił ubranie i położył się obok niej.

– Masz pozdrowienia – szepnął jej do ucha.

Mali zesztywniała i usiłowała się odsunąć, ale przytrzymał ją.

– Od twojej siostry i Bengta – dodał, drażniąc się z nią. – Żałowali, że nie przyjechałaś.

Mali wpatrzyła się wielkimi oczami w pochyloną nad nią twarz.

– Byłeś w Innstad? – spytała bez tchu. – Nie byłeś razem z…

Nie odpowiedział. Jego usta przykryły jej usta. Mali zamknęła oczy z westchnieniem. Zdjął z niej koszulę i poczuła chłodne, wrześniowe powietrze. Sutki jej zesztywniały.

– Havard, ja…

– Co mówisz? – mruknął koło jej policzka.

Nie skończyła. Prawie powiedziała, że go kocha. Że wyjdzie za niego, bo nie zniesie myśli, że on znajdzie inną. No i z powodu Beret. Czy nasłuchiwała pod ich drzwiami? Całkiem możliwe…

Palce Havarda odnalazły najwrażliwsze miejsce, a ona przykryła usta dłonią, by nie jęczeć głośno z rozkoszy. Więc i tak mu tego nie powiedziała, zamiast tego przyciągnęła go do siebie gwałtownie i ofiarowała usta i ciało. Miłość poczeka…

ROZDZIAŁ 11

Pogoda trzymała się przez kolejne tygodnie. Wrześniowe dni były klarowne niczym kryształ, a wspaniałość jesiennych barw oszałamiała. Zboże schło na stojakach i już po ledwo czternastu dniach zaczęli je zwozić do stodoły. Snopy układali w dawny sposób: ciasno przy ścianie i kłosami w dół, jedne na drugich. W ten sposób ani ptaki, ani myszy nie mogły się częstować cennym ziarnem. Póki trwała ładna pogoda, mieli jeszcze dużo innych prac w polu. Dopiero gdy zaczynały padać porządne deszcze i potok przy pralni wzbierał, włączali koło wodne i wyciągali młockarnię. Wtedy oddzielali ziarno od słomy i zsypywali je do worków, które potem przewozili do spichrza i wysypywali do większych zbiorników. Późną jesienią, albo nawet wczesną zimą, dzwonili do młyna i umawiali się na mielenie mąki.

Sivert był ciągle razem ze wszystkimi: i na polu, i w stodole. Wciąż chciał być tam, gdzie coś się działo. Jak zwykle zadawał masę pytań, co czasem irytowało pracujących. Zwykle przyczepiał się do Havarda, ale on wykazywał wobec niego anielską cierpliwość.

– Znajdź sobie teraz coś do roboty, Sivercie – powiedziała Mali pewnego dnia, gdy ładowali snopy na wóz. -Havard nie ma czasu, by…

– Nie, ja sam powiem, kiedy nie będę miał dla niego czasu – przerwał jej Havard, nie patrząc na nią.

Od czasu tej sobotniej nocy, gdy znów znalazła się z nim w łóżku, Mali chodziła jak po rozżarzonych węglach. Bała się, że Beret coś zauważyła. Ale, jak na razie, nic nie powiedziała. Albo czekała, że ogłoszą ślub.

Ślub coraz częściej gościł w myślach Mali nie dlatego, że Beret o nim wspomniała, ale że sama zaczynała się czuć jak byle dziewka. Poza tym zastanawiała się, co by było, gdyby pewnego dnia Havard rzucił pracę w Stornes. To równałoby się katastrofie, choć pewnie znalazłaby innego zarządcę. Nie brakło przecież kawalerów równie dobrego pochodzenia jak Havard, którzy nie tracili nadziei, że dostaną i wdowę ze Stornes, i dwór. W końcu nadal była wolna, a Havard nadal pracował jako rządca.

Ale nikt nie mógł go zastąpić, pomyślała Mali, pod; żadnym względem. Jak by to przeżył Sivert, który po i śmierci Johana przelał na Havarda całe zaufanie i miłość. Nie mogła na coś takiego narażać swojego dziecka. A jeśli chodzi o nią…

Sama myśl o ślubie kłuła ją boleśnie, choć jednocześnie coś ciężkiego i słodkiego rozlewało się po jej ciele. Ona też nie chciała go stracić, to musiała uczciwie przyznać. Nie zniosłaby myśli, że ma inną kobietę, nie po tych szalonych chwilach, które ze sobą spędzili. Chciałaby przeżyć ich więcej, czuła to, gdy zawadzała o niego spojrzeniem lub gdy przypadkiem dotykała. Czerwieniała wtedy jak uczennica i miękły jej kolana. Czy to była miłość?

Ale przecież Jo… Jo i to, co przeżyli razem. To zawsze żyło gdzieś w jej sercu.

I tak mijały tygodnie, a ona chodziła niepewna i niespokojna.

Dyrektor banku miał przybyć do Stornes razem z trzema innymi osobami. Mali niemal nie wierzyła własnym uszom, gdy zadzwonił. Głos jej drżał lekko, gdy ustalała termin. Zleciła Ane i Ingeborg sprzątanie i pieczenie, a sama przeniosła gotowe prace z poddasza do pralni. U powały wisiała tam w grubych zwojach ufarbowana wełna. Mali czuła się podniecona jak mała dziewczynka i wiele razy sprawdzała, czy wszystko wygląda jak należy

– To zrobi wrażenie, na pewno – odezwał się za jej plecami Havard tego popołudnia, gdy oczekiwali gości. – Jesteś zdolna, Mali.

Jak zwykle pochwała ucieszyła ją i zmieszała. Ale Havard nigdy nie mówił niczego innego niż to, co myśli.

– Naprawdę? – spytała, odwracając się ku niemu. -Nie jestem szkolona, i ja…

– Nie wszyscy muszą się uczyć z książek – odrzekł, biorąc w rękę mniejszy kilim, który przewiesiła przez poręcz. – Niektórzy, jak ty, po prostu mają to w sobie.

– Dziękuję – powiedziała cicho, biorąc go za rękę. -Potrzebowałam takich słów teraz, bo czuję, jakbym miała motyle w brzuchu – uśmiechnęła się.

Nagle Havard objął ją za szyję i przyciągnął do siebie.

– To ty jesteś najpiękniejszym motylem – zapewnił cicho, patrząc jej w oczy. – Gdybym mógł, złapałbym cię i trzymał w dłoni, choć tak się nie robi z motylami, bo umierają. Nie, one powinny przyjść z własnej woli.

Mali stała i czuła jego zapach, jego ciepło…

– Nie możemy…

– Czego nie możemy? Zawsze mówisz, że nie możemy, ale gdy cię dotknę, to…

– Przecież wiesz – Mali przerwała. – Ja nie chcę…

– Dlaczego aż tak nie chcesz się wiązać? Czy małżeństwo z Johanem było aż tak złe?

– To nie twój problem – rzuciła zdyszana, próbując się uwolnić. – To moja sprawa.

Gdy ją puścił, stała, patrząc na niego. Tęsknota aż w niej wolała, ale nie mogła jej usłuchać. Kolejny raz.

– Havardzie…

Patrzyła na niego nadal. Dlaczego tak się broni? Przecież go lubiła, nawet kochała, pożądała go prawie ciągle. Gdyby się zgodziła, rozwiązałoby to tyle problemów. Jednak coś ją powstrzymywało.

Nagle zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała gwałtownie. Przycisnęła się do niego i wplątała dłonie w jego włosy. Drżała.

– Uważam, że powinnaś się zdecydować, czego chcesz, Mali Stornes – powiedział, zdejmując z karku jej ręce. – Bardzo cię kocham, wiesz przecież. Ale nie mogę być dla ciebie zabawką, po którą sięgasz, kiedy chcesz. Nie zniosę tego dłużej.

Poczerwieniała ze wstydu. Znów zachowała się nieprzystojnie, pomyślała i odwróciła się od niego.

– Nie chciałam – szepnęła. – Przykro mi…

– Mali, Mali…

Jego ramiona objęły ją od tyłu. Mali oparła się o niego. Odwrócił ją do siebie i pocałował długim, gorącym pocałunkiem, który sprawił, że straciła oddech. Jego ręce zaczęły wędrówkę po jej ciele, a ona odchyliła głowę do tyłu i jęknęła. Ktoś otworzył drzwi pralni, i odskoczyli od siebie jak oparzeni. To była Ane.

– Nadjeżdżają ci z banku – rzuciła, patrząc na nich badawczo. – Nie słyszałaś powozu?

– Nie, ja… Drzwi były zamknięte, a my rozmawialiśmy o…

Mali spojrzała bezradnie na Havarda.

– Rozmawialiśmy o sztuce – rzeki z uśmiechem. – Ale wpuśćmy ich teraz do Mali, a my chodźmy do domu, Ane.

I poszli.

Rostad i jego towarzystwo, mężczyzna i dwie kobiety, nie szczędzili pochwał. Chodzili po pralni i oglądali wszystko, co utkała. Zwłaszcza jedna z kobiet dopytywała się o techniki, jakich używała Mali.

– Tak, nie znam się na tym – powiedziała, biorąc w ręce bardziej wyszukaną robotę – ale moja babka tkała podobne rzeczy. To przypomina mi jeden z jej wzorów…

– To się nazywa tęczowe łóżko – wyjaśniła Mali, zarumieniona. – Na spodzie technika krzyżykowa, a wierzch -jak nazwa wskazuje – inspirowany tęczą.

– A to? – spytał dyrektor.

– To jest kapa na łóżko – wytłumaczyła Mali. – Kładzie się ją albo osobno na futrzak, albo naszywa na niego. Można ją też kłaść na fotel bujany, zwłaszcza zimą. Częściej spotyka się je na północy regionu.