Wstał i podbiegł do Gudmunda, który zaprzągł konia. Ane podeszła do Mali i otuliła kocem Siverta. Leżał z półprzymkniętymi oczami i oddychał nierówno, ale już nie płakał. Oczy Ane rozszerzyły się, gdy zobaczyła ramię chłopca.

– Zmoczę szmatkę – rzuciła. – Może pomóc na opuchliznę.

Opuchlizna to jedno, pomyślała Mali. Ona nie była niebezpieczna, tylko jad, który już dostał się do krwi. Pytanie, ile jadu udało się wyssać Havardowi. Mali kołysała syna i próbowała się do niego uśmiechnąć, ale wyszedł jej tylko dziwny grymas.

– Tyle zamieszania, widzisz? – powiedziała z udawanym spokojem. – Ale ten wąż wpuścił w ciebie jad, to dlatego ręka ci spuchła i cię boli, i dlatego Havard starał się go wyssać. Chciał ci pomóc. Ale doktor ma lekarstwo, które jest mocniejsze od jadu, i dlatego teraz do niego pojedziemy. Będzie dobrze…

– Boli… – Sivert znów zaczął popłakiwać. – Ja muszę…

Zanim skończył, zwymiotował wprost przed siebie. Mali próbowała się odsunąć, ale większość granatowego strumienia wylądowała na niej. Gdy Ane nadbiegła ze szmatką, użyły jej do czyszczenia ich obojga.

– Gdzie jest Ingeborg? – spytała Mali. – Zawołaj, by przyniosła więcej ręczników. Mogą nam się przydać po drodze.

– Dzwoniła do doktora – odparła Ane. – Jest w gabinecie i wie, że jedziecie.

Nadbiegł Havard i wziął Siverta na ręce.

– Siadaj do wozu – polecił Mali. – Zawiń go w koc, bo może mieć dreszcze. No i trzymaj się mocno – dorzucił. – Będę ostro gonił konia.

Dzień przechodził w wieczór. Zachodzące słońce barwiło góry na czerwono, a lekki wietrzyk przynosił przez okno zapach morza i wodorostów. Mali siedziała przy łóżku Siverta od czasu, kiedy wrócili od lekarza.

Starszy pan zmarszczył brwi z zastanowieniem, gdy ujrzał spuchnięte ramię, lecz nie powiedział wiele. Ranę przemył i opatrzył, a Sivert dostał dawkę surowicy.

– Będzie dobrze, prawda? – spytała Mali cicho, patrząc na lekarza błagalnie.

– Powinno być – odparł. – Chłopak wygląda na silnego. Ale dawno nie widziałem tak gwałtownej reakcji na ukąszenie żmii. Czy jest uczulony?

– Niczego nie zauważyłam…

W drodze do domu trzymała syna w ramionach i modliła się. Tylko nie Sivert, błagała, tylko nie Sivert. Ale dławił ją potworny strach, gdy głaskała go po rozpalonym j czole i słyszała świszczący, urywany oddech. Musiała użyć wszystkich sił, by nie płakać. On nie może się bać, i pomyślała, zagryzając usta do krwi.

– Jak z nim? – spytał Havard, odwracając się ku nim.

– Nie wiem – odparła cicho, patrząc na niego z rozpaczą. – Tak się boję, Havard.

– Będzie dobrze – rzucił. – Musi być dobrze – dodał przez zaciśnięte zęby i pogonił konia.

Beret zaglądała kilka razy na poddasze, siadała i patrzyła bezradnie.

– Wyzdrowieje, prawda? – spytała słabym głosem.

– Jeszcze nie wiadomo – odparła Mali cicho. – Zobaczymy. Ale doktor powiedział, że surowica powinna zadziałać przez wieczór. O ile zadziała…

– Ja się zajmuję Oja – powiedziała Beret. – Ale zejdź na dół go nakarmić, gdy będziesz mogła.

– Tak, ale nie odejdę od Siverta. Lepiej przynieś mi Oję, tu go nakarmię.

Wzdrygnęła się, gdy drzwi się otworzyły. To był Havard. Zaglądał już wiele razy. Stanął przy łóżku bez słowa i patrzył na chłopca. Mali odszukała jego dłoń i uścisnęła.

– Dziękuję. Nie wiem, co bym zrobiła…

– Wtedy Gudmund albo ktoś inny by ci pomógł -przerwał jej Havard.

Mali pokręciła powoli głową i przycisnęła jego dłoń do ust.

– Nie, nikt nie zrobiłby tego, co ty – powiedziała, a łzy spływały po jego dłoni. – Nie przeżyję, jeśli stracę Siverta – dodała zduszonym głosem. – Nie przeżyję… On jest dla mnie najdroższy…

– Rozumiem, ale go nie stracisz – odparł Havard, obejmując jej ramiona. – Już mu lepiej.

Mali spojrzała na niego.

– Lepiej? Skąd wiesz? Przecież tylko leży i…

– Już nie jest gorący i śpi spokojnie. Oddycha normalnie, a to znaczy, że jad przestaje działać. Najgorsze minęło! Ręka będzie go bolała przez kilka dni, ale to wytrzyma. Najgorsze minęło – dodał z przekonaniem.

Mali położyła dłoń na czole syna. Było ciepłe, ale nie gorące i spocone jak wcześniej. Może na chwilę sama zasnęła, bo nie zauważyła, że on śpi spokojnie. Oddychał równo i niemal niesłyszalnie, a puls bił regularnie pod skórą szyi.

Mali powoli opadła na łóżko i załkała bezgłośnie. Całym jej ciałem wstrząsał szloch. Havard ukląkł przy niej, objął ją i głaskał uspokajająco po plecach.

– No już, już, Mali – wyszeptał. – Jesteś wykończona, dlatego tak reagujesz. Uspokój się – dodał, gdy zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego.

Trwali tak, aż się uspokoiła. W końcu wyprostowała się i przetarła dłonią zapłakaną twarz. Wpatrzyła się w jego oczy i wzięła go znów za rękę. Ale nic nie powiedziała. Siedzieli tak razem długo, czas się jakby zatrzymał. Powoli zapadał zmrok. Nagle Sivert otworzył oczy.

– Dlaczego tu siedzicie w nocy? – spytał, patrząc na nich zaspanym wzrokiem. – Chcę ciasta…

Zanim Mali dobiegła do niego z kawałkiem ciasta, znów zasnął.

– No, możesz się teraz położyć – powiedział Havard. – Potrzebujesz tego. Z Sivertem już dobrze. A Beret wzięła Oję do siebie na noc, miałem ci przekazać.

– Nie odejdę od niego. Chcę tu zostać.

– To ja przy nim posiedzę – odparł Havard spokojnie. – Jesteś wykończona, blada jak duch. Ja tu posiedzę i zawołam cię, jakby co.

Mali nagle poczuła, jak potwornie jest zmęczona. Powoli wstała, niezdecydowana.

– Idź już – pogonił ją. – Okaż mi zaufanie, co?

I poszła, niechętnie i osłabiona strachem. W sypialnie zrzuciła nieświeże ubranie, półprzytomna umyła się i padła na łóżko. Sen ogarnął ją szybko i przyniósł jakże oczekiwany spokój dla duszy i odpoczynek dla obolałego ciała.

Obudziła się gwałtownie, gdy ktoś jej dotknął. To Havard okrywał ją kołdrą. Nie zrobiła tego przed zaśnięciem, pomyślała zmieszana i poczuła, że marznie. Odkryła wtedy, że nie tylko o tym zapomniała. Była naga.

– Coś się stało? – spytała, otulając się kołdrą.

– Nie, Sivert śpi spokojnie. Nie ma gorączki i oddycha normalnie. Nie musisz się już niepokoić, Mali. Wszystko jest w porządku.

Zarzuciła mu ręce na szyję z wdzięczności i pocałowała. Czuła ogromną potrzebę podziękowania temu człowiekowi, który uratował jej syna.

– Połóż się obok mnie – wyszeptała.

– Chciałem wracać do siebie – rzucił Havard wymijająco. – Już niedługo czwarta, powinienem się przespać choć kilka godzin, zanim…

– Możesz spać jutro cały dzień, jeśli chcesz – uśmiechnęła się Mali, przepełniona szczęściem, i pociągnęła go ku sobie. – Och, Havardzie, Havardzie…

Nagle zaczęła gwałtownie ściągać z niego koszulę i rozpinać pasek. On położył dłoń na jej ręce i zatrzymał ją.

– Nie wiesz, co robisz, Mali – powiedział cicho. -Najlepiej będzie, jak pójdę.

Ale ona się nie poddała. Oddech Havarda stał się szybki. On nie spuszczał z niej wzroku. Gdy już leżał nagi obok niej, ustami gładziła jego tors, płaski brzuch… Przytrzymał ją za włosy, gdy chciała zejść niżej.

– Ja tego chcę – wyszeptała cicho, spoglądając na niego. – Chcę, Havardzie.

Powoli uniosła się i położyła na nim. Nigdy tego wcześniej nie robiła, nie z własnej woli, pomyślała mgliście. Pochyliła się nad nim, pocałowała delikatnie w usta i ocierała się swoim gorącym, nagim ciałem o jego ciało.

– Boże – wyszeptał. – Mali, co ty robisz…

Pomogła mu dostać się na miejsce i powoli zaczęła się poruszać. Jego dłonie odgarnęły jej włosy i ujęły jej pełne piersi. Już nie mógł leżeć spokojnie, tylko wychodził jej na spotkanie każdym pchnięciem. Mali odrzuciła głowę do tyłu i łapała oddech z rozkoszy, tracąc świadomość, gdzie jest. Wreszcie osunęła się na niego.

Po chwili Havard zebrał ubranie i bez słowa zniknął za drzwiami. Mali włożyła koszulę nocną i wśliznęła się do pokoju Siverta. Havard miał rację, od razu to zauważyła. Chłopiec spał spokojnie i mocno. Przeżyje! Pochyliła się i pocałowała synka ostrożnie, by go nie obudzić. Wróciła do swojego łóżka. Pachniało Havardem, pomyślała, naciągając kołdrę. Havardem i kochaniem. Zalała ją fala gorąca na wspomnienie tego, co robili, ale odwróciła się na bok i zamknęła oczy. Ten mężczyzna uratował Siverta!

ROZDZIAŁ 10

Wrzesień zaczął się ulewnymi deszczami i wiatrem burzącym fale fiordu.

Wszyscy myśleli o zbożu. Było już dojrzałe i musiało zostać zżęte przed pierwszymi przymrozkami. Gdy udawało się skończyć inne prace i zboże dojrzało, starali się rozpoczynać żniwa już w sierpniu. Wrzesień bywał kapryśny. Mógł przynieść zarówno nocne przymrozki, jak i pełne słońca dni niczym w lecie.

Padało całymi dniami. Havard wychodził na pola od razu po śniadaniu, by zobaczyć, czy deszcz i wiatr nie wyrządziły szkód w ciągu nocy, czy dojrzałe zboże nie wyległo. Wtedy plony byłyby wątpliwe. Ale na szczęście kierunek wiatru był korzystny i zboże stało, choć kłosy były ciężkie od deszczu.

– Tak, dziś też stoi – powiedział Havard, gdy wrócił pewnego dnia na obiad. – Ale pogoda powinna się już odmienić. Nie możemy dużo dłużej czekać.

Podszedł do okna i spojrzał na fiord i ciężką mgłę schodzącą nisko po zboczach gór.

– O tej porze zwykle zaczyna wiać od lądu – powiedział bardziej do siebie. – W domu w Gjelstad ojciec zawsze mówił, że można czekać spokojnie, gdy pada na początku września, choć zboże jeszcze niezżęte. Mawiał, że niedźwiedź nie chodzi spać na mokrym mchu.

– Jaki niedźwiedź? – spytał od razu Sivert, obejmując go za nogi. Mężczyzna wziął go na ręce.

– Żaden konkretny – odparł, targając mu włosy. – Ale wiesz, że misie robią sobie legowisko, w którym śpią całą zimę. A mokry mech się do tego nie nadaje. Więc my teraz czekamy na pogodę, by zebrać zboże, a niedźwiedź czeka, by wysechł mech na jego legowisko.

– A czym się przykrywa?