Dlatego trzeba położyć temu koniec, pomyślała Mali, rzucając ukradkowe spojrzenie na Havarda. Przeszył ją słodki dreszcz, gdy ujrzała jego opaloną, przystojną twarz, włosy wyblakłe na słońcu, wrażliwe usta. I jego dłonie… Zadziwiało ją, że jego przywykłe do pracy dłonie mogły być takie… Delikatne i odważne zarazem. Nigdy nie podejrzewała, że on wiedział tak wiele o kobietach i o tym, co może sprawiać im przyjemność. W każdym razie jej, pomyślała i znów zalał ją rumieniec. Pochyliła się niżej nad talerzem.

Wiedziała, że nie wszystkie kobiety są takie jak ona. Może to ona miała silniejszy popęd niż inne, taki, nad którym nie panowała – o ile ktoś potrafił ją rozpalić. Nie, musi z tym skończyć! To nieprzyzwoite i niegodne.

Nagle Havard uniósł wzrok i ich oczy się spotkały. Mali aż upuściła łyżkę z wrażenia i zanim się po nią schyliła, on już zdążył ją jej podać.

– Dziękuję – powiedziała cicho, unikając jego spojrzenia.

Nie odpowiedział, ale wyczuła, że się uśmiecha.

Tego wieczora Sivert bardziej niż zwykle opierał się przed pójściem spać. Już było późno, gdy Mali powiedziała stanowczo, że już dosyć i że ma iść na górę.

– Ale ja jeszcze tylko…

– Nie, zrobisz to jutro – ucięła Mali i wzięła go za rękę. – Już noc.

– A Oja jeszcze leży w kołysce – protestował. -A przecież jest mały. Dlaczego jego nie kładziesz?

– On śpi dużo w ciągu dnia, przecież wiesz – odpowiedziała. – Takie maluchy często jedzą i dużo śpią. Ja go kładę, gdy ty już śpisz. No chodź już, Sivert. – Mali zaczynała tracić cierpliwość. Pociągnęła go za rękę i podniosła z podłogi, gdzie siedział wśród zabawek.

– Ja nie chcę… – marudził. Dolna warga zaczęła mu się trząść. – Nie chcę…

– A jeśli ja będę twoim koniem i zaniosę cię do łóżka? – wtrącił Havard. – Możesz siedzieć na moim grzbiecie.

– Tak, jeśli Havard mnie położy, to tak – powiedział Sivert, rzucając matce spojrzenie pełne triumfu.

Wiedziała, że nie powinna na to pozwolić. Nawet jeśli Havard położy Siverta do łóżka, ona i tak będzie musiała tam pójść, by pocałować synka na dobranoc. A na pewno nie chciała znaleźć się sam na sam z Havardem, a zwłaszcza nie przy sypialni. Mimo to pokiwała głową.

– Przyjdę za chwilę powiedzieć ci dobranoc – rzuciła. – I masz być w łóżku! Ale później nie chcę słyszeć o takim zachowaniu jak teraz. Nawet nie próbuj.

Havard wsadził Siverta na plecy i poszli na górę, pogrążeni w rozmowie. Mali popatrzyła za nimi, kręcąc głową. Sivert wkraczał chyba w wiek przekory. Wszyscy narzekali na dzieci w tym wieku i chyba tylko ona miała nadzieję, że Siverta to ominie. Myliła się.

– Według mnie to dobrze, że Sivert tak się przywiązał do Havarda – odezwała się Ane, gdy zostały same. -Całkiem zastąpił Johana.

– Nie wiem, na ile to dobre – odparła Mali. – A jeśli odejdzie, jak zniesie to Sivert?

– Ale przecież nie odchodzi, prawda? – przestraszyła się Ane. – Wydaje się, że dobrze mu w Stornes. Sam ciągle to powtarza.

– Przecież może nadejść dzień, kiedy znajdzie sobie kobietę i będzie chciał się żenić – rzuciła Mali, zaczynając sprzątać po Sivercie. – Zobaczymy wtedy tylko podeszwy jego butów!

– Tak, wiele chętnie by go przyjęło – westchnęła Ingeborg znad zmywania. – Jest tak strasznie miły i przystojny – dodała z westchnieniem tęsknoty w głosie.

– Sama go weź, Mali – uśmiechnęła się Ane. – Nietrudno dostrzec, że patrzy na ciebie przychylnie.

– Głupstwa – rzuciła Mali, rumieniąc się.

– Na pewno nie – poparła Ane Ingeborg. – Sama widziałam!

– Ja nie chcę wychodzić za mąż – ucięła Mali. – Chyba powiedziałam to jasno.

– Tak, powiedziałaś to zaraz potem, jak Johan umarł -odparła Ane. – Może dlatego, że byłaś wtedy zdenerwowana. Przecież można zmienić zdanie. A Havard…

– Ale ja nie zmieniłam zdania – Mali objęła Ane. -Po prostu nie chcę znów wychodzić za mąż. Ale jeśli już, to masz rację, że Havard byłby dobrym kandydatem z wielu względów. Ale kto powiedział, że on mnie chce?

– Jeśli w to wątpisz, to jesteś ślepa – uśmiechnęła się Ane. – Na oboje oczu. Dobranoc!

Mali miała nadzieję, że Havard zejdzie na dół, ale już nie mogła dłużej czekać.

– Zerknij na Oję – poprosiła Ingeborg. – Skoczę tylko powiedzieć Sivertowi dobranoc.

I zniknęła za drzwiami, z bijącym sercem i lodowatymi dłońmi.

Zatrzymała się na chwilę przed pokojem Siverta. Z wewnątrz dobiegał niski głos Havarda i jasny śmiech jej syna, ale nie dosłyszała, o czym rozmawiają. Otworzyła drzwi i weszła. Dwie pary oczu wpatrzyły się w nią, aż ze zmieszania zaczęła skubać skraj fartucha.

– No dobrze – powiedziała, unikając wzroku mężczyzny. – Widzę, że Havardowi udało się wpakować cię do łóżka.

– I opowiedział mi dwie przygody – obwieścił Sivert z jaśniejącymi oczami. – Spotkał niedźwiedzia, wiedziałaś, mamo? Naprawdę wielkiego niedźwiedzia, i on…

– Nie, nie wiedziałam – przerwała mu Mali i podeszła do łóżka. – On nie opowiada mi wszystkiego.

Havard potargał czuprynę małego i wstał z krzesła. Mali uważała, by nie dotknąć mężczyzny, gdy pochyliła się nad synem i ucałowała jego krągły, ciepły policzek.

– Śpij dobrze, synku – powiedziała cicho. – Ale bądź pewny jednego: Havard ma inne rzeczy do roboty niż cię kłaść, więc tak nie będzie zawsze. Nic nie pomogą płacze – dodała tonem ostrzeżenia. – Nie chcę żadnego marudzenia.

Sivert oplótł ramionami jej szyję i Mali poczuła jego ciepły oddech przy swoim uchu.

– Ale czy nie będzie mógł…

– Tak, czasem – odparła. – Gdy będzie miał czas i gdy będzie chciał.

– On chce – oświadczył chłopiec triumfująco. – Powiedział mi to. Prawda, że chcesz, Havardzie?

– Pewnie, że chcę – rzucił mężczyzna. – Ale to mama decyduje, wiesz przecież.

Mali, nadal pochylona nad łóżkiem, miała nadzieję, że Havard wyjdzie przed nią. Ale stał nadal. W końcu uwolniła się z ramion syna i wyprostowała.

– Dobranoc – powtórzyła. – Spij dobrze.

Havard otworzył przed nią drzwi i przytrzymał. Nie mogła uniknąć otarcia się o niego w przejściu. Poszła szybko korytarzem.

– Dziękuję za pomoc – rzuciła przez ramię. – To było miłe z twojej strony.

– Nie, ja sam tego chciałem – odparł, stojąc zadziwiająco blisko niej. – Lubię Siverta. Jest dobrym chłopcem i sądzę, że dobrze mu robi przebywanie z mężczyzną po tym, jak stracił swojego ojca.

– Tylko nie zapominaj, że nie jesteś jego ojcem -burknęła Mali, zatrzymując się i odwracając ku niemu. -To ważne dla was obu.

– Nie musisz mi o tym przypominać – odparł spokojnie. – Czego się obawiasz, Mali? Nie możesz tak po prostu odprężyć się i cieszyć życiem, a nie czuwać, czy ktoś nie wchodzi na twoje terytorium? Ja nigdy nie zrobię niczego, czego ty nie chcesz, i nie będę cię męczył pytaniami. Ale nie możesz zapobiec, by Sivert mnie pokochał, bo już to zrobił. Dla niego nie stanowi to problemu – dodał z naciskiem w głosie.

– Nie chciałam być niewdzięczna – powiedziała Mali, spuszczając oczy. – Pomagasz nam wszystkim, Havardzie, i ja się bardzo cieszę, że Sivert miał w tobie oparcie w tym czasie. Bardziej się boję o to, by nie cierpiał, gdy odejdziesz – dodała, nerwowo poprawiając włosy.

– Ja nie mam planów, by stąd odejść – odparł. – Chyba że ty będziesz tego chciała.

– Ja nie chcę – rzuciła Mali, podnosząc na niego wzrok. – Ale nie możemy dalej… To znaczy, powinniśmy…

– Co powinniśmy? – spytał, a w oczach pojawił się błysk.

– Powinniśmy przestać…

Zalała się rumieńcem i poszła w kierunku schodów. Nagle poczuła jego dłoń na ramieniu. Obrócił ją ku sobie.

– Czy ja kiedykolwiek zrobiłem coś, czego ty sama nie chciałaś? – spytał, stojąc blisko niej. Ujął jej podbródek i uniósł do góry, by spojrzeć jej w oczy. – Zrobiłem?

– Nie – szepnęła Mali. – Nie, ja tego nie mówiłam. Ale powinniśmy…

– Tak, to zrozumiałem – odparł, odsuwając się. -Chciałem tylko wiedzieć, że nie sprawiłem ci jakiejś przykrości.

Mali powoli pokręciła głową.

– Nie utrudniaj, Mali – powiedział Havard spokojnie. – Daj sobie prawo do życia. Bo o to tu chodzi, by żyć… Żyć teraz, Mali.

Jego dłoń pogładziła jej policzek, po czym Havard obrócił się i poszedł do swojej sypialni.

ROZDZIAŁ 9

Tej jesieni był urodzaj czarnych jagód. Sivert ciągle wracał z umorusaną buzią i dłońmi, bo nie trzeba było daleko odejść, by je znaleźć. Poza tym często udawało mu się zwabić którąś ze służących, by poszła z nim dalej, i wracał do domu z pełnym brzuchem i jagodami nawleczonymi na źdźbła traw. Mali zauważyła, że nawet Havard po zakończonej pracy czasem chodził z nim do lasu. Stała wtedy i patrzyła za nimi, za wysokim mężczyzną i małym chłopcem, i serce wypełniała jej wdzięczność wobec Havarda, że poświęcał swój czas jej synowi. Mimo że miał prawo być niezadowolony, że wszystko dzieje się na jej warunkach. Ale nie dawał tego poznać ani jej, ani ludziom na gospodarstwie, ani zwłaszcza Sivertowi. Coraz częściej uderzało Mali, jak on jest miły, tak zupełnie bezinteresownie miły. Wprawiało ją to w onieśmielenie i przelotne wyrzuty sumienia. Może… może mogłaby… Ta myśl przechodziła jej coraz częściej przez głowę.

Mali zadzwoniła do Margrethe i zaproponowała, by któregoś przedpołudnia zrobiły sobie wolne i z synami poszły na jagody do lasu. Mogą wziąć ze sobą jedzenie i sok i spędzić milo czas. Wiedziała, że Sivert uwielbiał takie wyprawy, a poza tym mogła nazbierać jagód na przetwory, dobre do naleśników i na chleb w czasie zimy. Margrethe nie odmówiła.

Dzień był słoneczny i bezwietrzny, powietrze przejrzyste. W słońcu czuło się ciepło, ale w cieniu dawało się zauważyć, że nadchodzi jesień. Ale wkrótce Mali zaczynała być wdzięczna za każdy odcinek cienia, gdy tak szli wzdłuż łąk i pól. Rozpięła bluzkę i odgarnęła włosy z wilgotnego czoła.

– Jak ci idzie? – spytała, odwracając się do siostry. – Nie za ciężko?