– Powinnam z tobą porozmawiać – powtórzyła cicho, otulając się ciaśniej szalem. – To, co dziś zrobiłam, Havardzie… nie powinnam…

Nie mogła dalej mówić i spojrzała na niego bezradnie. On wstał powoli, zsunął na podłogę ręcznik i koszulę i zrzucił buty. Podszedł do niej. To nie było światło księżyca, pomyślała, czując, jak mocno bije jej serce, jego oczy naprawdę iskrzą w półmroku!

– Havardzie, co robisz…

Położył palec na jej ustach. Zdjął z niej szal, mimo że usiłowała go przytrzymać. Ale była dziwnie słaba.

– Czy tańczyłaś kiedyś nago w świetle księżyca, Mali Stornes? – wyszeptał prosto w jej ucho, muskając ustami jej policzek.

Nie była w stanie odpowiedzieć, stała tylko i czuła serce bijące w gardle. Havard był inny niż zwykle, takiego go nie znała.

– Tańczyłaś? – powtórzył.

– Havardzie, ja chciałam…

– A ja chcę zatańczyć z tobą w świetle księżyca -przerwał jej z uśmiechem i objął ramionami.

Nie wiedziała, jak to się stało, ale zdjął z niej koszulę. Nie protestowała. Nie wiedziała nic poza tym, że czuła podniecenie, gdy przyciągnął ją nagą do siebie i zaczął się z nią obracać w powolnym walcu. Jego usta nakryły jej usta, a dłonie pieściły tak, że aż wzdychała z rozkoszy.

Przecież to nie tak miało być, pomyślała zmieszana, próbując się wyzwolić. Przyciągnął ją mocniej, jednocześnie zrzucił spodnie i przytulił ją mocno do swojego nagiego, ciepłego ciała. Pomyślała o tym, co chciała mu powiedzieć: że ani nie chce, ani może… Że to, co zdarzyło się w górach, nie może się powtórzyć. Że nie jest mężczyzną, który sprawia, że drży z pożądania. Tak myślała. Teraz stała na nogach tylko dlatego, że on ją trzymał.

Bez słowa podniósł ją i położył na łóżku. Jego usta muskały jej ciało niczym skrzydła motyla i sprawiły, że drżała z takiego podniecenia, jakiego doświadczyła wcześniej w nocy z Jo nad morzem. Jego język stawał się na zmianę twardy i miękki, bawił się jej sutkami, schodził w dół brzucha, dalej po wewnętrznej stronie ud… Gdy rozsunął jej nogi, poddała się z westchnieniem. Przyjęła go z niewysłowioną radością i pozwoliła na to, co chciał. Że też on tak umie, pomyślała oszołomiona i wplątała palce w jego włosy. Były nadal wilgotne po kąpieli w morzu, czuła smak soli, gdy lizała go po szyi i torsie.

Gdy wreszcie w nią wszedł, jęknęła z rozkoszy. Położył dłoń na jej usta i szepnął „cicho” do jej ucha. Poruszał się powoli i leniwie, pozwalał jej rozkoszować się każdym pchnięciem. Wreszcie ujął jej pośladki i wbijał się mocniej, aż stęknęła. Światło księżyca igrało na suficie. Mali zamknęła oczy i pozwoliła się porwać lawie dzikiego i zmysłowego pożądania. Nigdy nie sądziła, że to jej się jeszcze przydarzy…

Gdy odzyskała oddech, walc się skończył. Na wietrze szeleściły liście gruszy przytulonej do ściany domu. Chyba wiatr zmienił kierunek, pomyślała Mali leniwie.

– Mali… – Havard przyciągnął ją do siebie i zbliżył usta do jej czoła. – Mali, chcesz…

Nagle odzyskała jasność umysłu i zaczęła szukać czegoś do okrycia nagiego ciała. Boże jedyny, znów to zrobili! I tym razem nie wyniknęło to z potrzeby pocieszenia, lecz z dzikiej żądzy. Uwiódł ją tak, jak nigdy nie przypuszczała, że potrafi. Jej ciało ją zdradziło i przystało na szaleństwo. Jaką kobietą była naprawdę? Ladacznicą?

– Mali… – poczuła jego głos niczym powiew w uchu. – Kocham cię, wiesz o tym. I teraz… Chcesz…

Położyła dłoń na jego ustach i przyciągnęła jego głowę do swoich piersi.

Skrzypce znów zaczęły grać. Muzyka wpadła przez otwarte okno razem z zapachem morza i wodorostów.

– Nie pytaj mnie, Havardzie – wyszeptała Mali. – Nie pytaj…

ROZDZIAŁ 8

Lipiec przeszedł w sierpień. Dni były ciepłe i pełne letnich zapachów, a pola zboża zaczęły przebłyskiwać złotem, mimo że do żniw pozostał jeszcze miesiąc.

Pewnego popołudnia Mali farbowała wełnę w pralni. Nagle dostrzegła cień, który padł na podłogę przez otwarte drzwi. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała prosto w oczy Havarda. Rumieniec zalał jej twarz i spuściła wzrok.

Od czasu szalonej nocy w jego sypialni obchodzili się z dala jak dwa kocury. Zachowywali się normalnie, ale często czuła na sobie jego spojrzenie. Nigdy jednak o nic nie pytał ani niepotrzebnie nie dotykał. Po prostu był taki jak zawsze: uśmiechnięty, pracowity i miły dla wszystkich.

Przynajmniej Sivert kochał go na pewno, pomyślała Mali z goryczą. Ale rozumiała, że jest to łatwe, o ile się przed tym nie broni.

Bała się, że on odejdzie ze Stornes, skoro mu znów odmówiła. Jednak pozostał. Płynęły dni, a żadne z nich ani słowem nie wspomniało tej nocy. Ale czasami, gdy ich dłonie się zetknęły przy podawaniu półmiska przy stole, Mali zalewała się rumieńcem. Jak jakaś płocha dziewczyna, upominała się w myślach, usiłując ukryć drżenie rąk.

– Strasznie gorący dzień na farbowanie wełny – powiedział Havard, wchodząc do pralni.

Miał mokre włosy, a krople wody lśniły jeszcze na jego twarzy. Otaczał go zapach słonej wody. Na pewno kąpał się w morzu, pomyślała Mali.

– Już dawno to postanowiłam – rzuciła Mali. – Muszę robić takie rzeczy w dni, kiedy nie mam więcej zajęć. No i poza tym dobrze dziś wyschnie.

– Lepiej poszłabyś ze mną się wykąpać – uśmiechnął się.

Odwróciła się i zaczęła mieszać w garze, w którym farbowała się wełna. Nie chciała patrzeć mu w oczy. Nagle poczuła jego dłoń na karku i zesztywniała.

– Co robisz? – spytała, gdy obrócił ją ku sobie. – Nie powinieneś…

– Chcę tylko zobaczyć, jak dziś wyglądasz – powiedział, odgarniając jej włosy ze spoconego czoła. – Unikasz mnie, jakbym zarażał dziwną chorobą. Przecież nie możesz się mnie bać – dodał, zaglądając jej w oczy.

– Nie boję się ciebie – rzuciła Mali dziwnie zdyszana i wzięła go za rękę, by się uwolnić. – Dlaczego miałabym się ciebie bać? – Serce biło jej jak oszalałe, czuła się osłabiona. – Przecież powiedziałam, że nie chcę… nie chcę wychodzić za mąż.

– Ja o to nie pytałem, prawda?

Jego błękitne oczy iskrzyły.

– Nie… – Mali nie udało się uwolnić od jego dłoni i stali nadal blisko siebie. – Nie, nie pytałeś, ale sądziłam, że…

– Że znów się oświadczę – dokończył za nią. – Nie, coś ty? Ja dostałem już odpowiedź na to pytanie.

Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Zamknęła oczy, zanim jego usta dotknęły jej ust. Wiedziała, że to nastąpi, i wiedziała, że nie będzie w stanie temu zapobiec. I nie będzie chciała…

Jego usta zsunęły się na jej szyję, ku rozpiętej bluzce. Powoli rozsunął bluzkę na boki i dotknął jej piersi. Mali gwałtownie nabrała powietrza i spróbowała się uwolnić.

– Nie chcę tego, Havardzie – wyszeptała. – Tak nie można, ja nie chcę…

Nie zwracał uwagi na jej słowa, tylko rozsunął bluzkę jeszcze szerzej. Gdy poczuła na sutkach jego ciepły oddech, z ust jej wyrwał się jęk. Nogi dziwnie osłabły i nie myśląc, co robi, splotła dłonie na jego karku.

– Havardzie, nie chcę – wyszeptała ochryple i przycisnęła się do niego z całej siły. – Nie chcę…

– Tak, tego właśnie chcesz – powiedział cicho. -Oboje tego chcemy.

Nie pamiętała, jak to się stało, ale w pralni zapadł półmrok. Chyba zamknął drzwi, pomyślała oszołomiona.

Wziął ją na ręce i zaniósł na ławę. Próbowała się podnieść, ale położył ją z powrotem. Nie gwałtownie, ale stanowczo. Leżała, patrząc na niego. Dłonie Havarda weszły pod jej spódnicę, wtedy położyła na nich swoją dłoń.

– Nie – wyszeptała cicho, unosząc się ku niemu.

– Dlaczego mówisz „nie", kiedy masz na myśli „tak"? – wyszeptał wprost do jej ucha.

Nie potrafiła odpowiedzieć. I nagle jakby puściła w niej tama. Poddała się całkowicie, i nawet pomagała ściągnąć mu ubranie. Nie mogła się doczekać, kiedy w nią wejdzie. Nigdy jeszcze nie czuła tak zwierzęcego pożądania, które nie potrzebowało słów ani uprzednich pieszczot. Była wilgotna i chętna, wygięła się ku niemu, gdy wreszcie w nią wszedł. Nigdy nie było lepiej, pomyślała, jęcząc z rozkoszy, nigdy…

Gdy on już opadł na nią, przejęła inicjatywę. Jej łono nadal było nienasycone i nie chciało zakończyć przyjemności. Jej usta odnalazły jego usta, a dłoń odszukała jego wiotką męskość. Efekt był taki, jakby dotknęła go żywym ogniem.

– Co robisz? – stęknął, zesztywniały od jej dotyku. – Mała wiedźmo! Czy to nie ty nie chciałaś?

– Chcę – wyszeptała Mali zdyszana. – Chcę więcej!

Zaśmiał się, pokazując mocne, białe zęby, i pochylił się nad nią. Z jego mokrych włosów kapała morska woda na jej twarz. Ugryzł ją lekko w szyję, w pełne piersi i sterczące sutki, aż traciła oddech z rozkoszy. Jego męskość w jej dłoni znów stała się twarda jak skała.

– Wpuść mnie – wyszeptał.

Mali cofnęła rękę i otworzyła się przed nim niczym kwiat ku wiosennemu słońcu.

Po wszystkim Havard zsunął się na kolana przy ławie i obejmował ją, dopóki nie odzyskali równego oddechu. Odwróciła głowę, znów zażenowana. Jaką kobietą była, że wyczyniała takie rzeczy? Albo wyjdzie za niego za mąż, albo będzie się trzymała od niego z daleka. Ale nie była w stanie trzymać się od niego z daleka, nie w takiej sytuacji. Jej własne pożądanie gubiło ją, gdy tylko on jej dotykał. No to w takim razie go kocha? Możliwe, że tak, ale niewystarczająco. Nie na tyle, by go poślubić i pożegnać marzenie…

Leżała, zastanawiając się, jak teraz będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. Co powie. Ale on nie czekał. Przelotnie musnął ustami jej policzek i zanim się zorientowała, zniknął. Drzwi pralni zostawił uchylone.

Mali unikała jego spojrzenia podczas kolacji. Była zawstydzona i zmieszana. Mimo to nie żałowała tego, co zdarzyło się w pralni. Sama myśl o Havardzie sprawiała, że zalewała się rumieńcem. Ale przecież to nie może trwać! A jeśli ktoś się dowie? Mimo że Beret i pewnie wszyscy inni uważają, że byłoby w porządku, gdyby wyszła za Havarda, to na pewno nie uznają za właściwe, jeśli ciągle będzie lądowała z nim w łóżku. To nie uchodziło, i Mali wiedziała o tym bardzo dobrze.