Wstałam rano z łóżka i chyba z tego zaspania jeszcze bezmyślnie stanęłam w oknie, ubrana jedynie w górę od piżamy i jeszcze bezmyślnie zaczęłam smarować twarz kremem, który jest ostatnio na topie. Robiłam to tak zapamiętale, że dopiero po kilku minutach uświadomiłam sobie, że sąsiad z naprzeciwka ma niezły ubaw.

Gdy nasze spojrzenia się spotkały, mogłabym się założyć, że dokładnie wiem, o czym wtedy myślał. Zastanawiał się, po co wklepuję w siebie jakieś gówno, jeśli i tak niewiele pomoże, bo tak czy siak czeka mnie operacja plastyczna, w najlepszym wypadku lifting. I tak zmarszczki, i tak. Ale niezupełnie, drogi, podglądający zaspane sąsiadki sąsiedzie: prawdopodobnie ja tych zmarszczek nie dożyję.

Rozmawiałam z Wirtualnym o wielu rzeczach, z których większości nie pamiętam, jako że byłam po kilku kieliszkach wina. Utkwiło mi natomiast, że coś mi tłumaczył, bardzo zawiłego, i w pewnej chwili zapytał, a raczej stwierdził: „Maks, bo wiesz oczywiście, co to jest trójmian kwadratowy?”. Oczywiście. Że nie wiem. W popłochu, po zakończonej rozmowie, Bogu dzięki telefonicznej, udałam się do domu i nerwowo wertowałam Małą Encyklopedię PWN. Wzór na trójmian kwadratowy, zwany też równaniem kwadratowym: ax2+bx+c=0. Amen.

Właśnie sobie uświadomiłam, że nie mam się w co ubrać, gdy już będę w tych górach. Obleciałam wszystkie lepsze sklepy w mieście, by stwierdzić, co następuje: żadna spódnica typu zimowa nie wchodzi raczej w grę, ponieważ, zgodnie z aktualnymi trendami, szyte jest prawie wszystko z flauszu lub polaru, a w przypadku okrycia mojego zadka ta tkanina nie nadaje się, bowiem wyglądam w tym jak ciężarny hipopotam. Mam wyglądać bowiem seksownie i ponętnie, a przypominając hipopotama, raczej nie zawrócę Wirtualnemu w głowie. W panice dzwoniłam do sprawcy mojej zakupowej gorączki, niechcący zwierzając mu się z moich kompleksów związanych z posiadaniem wielkiego odwłoka. Sprawca stwierdził, że przyglądał się odwłokowi długo i wnikliwie i uważa, że jest bardzo piękny, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Wprawdzie nie było to bliskie spotkanie trzeciego stopnia, ale przez tkaninę też prezentował się uroczo. Ciekawe, co można zobaczyć przez spódnicę?

Gdy wreszcie znalazłam to, czego histerycznie poszukiwałam, w przymierzami, z której wyjątkowo skorzystałam, okazało się, że niestety mój tył potrzebuje spódnicy o numer większej, co spowodowało u mnie gwałtowny szok, a tył urósł w mojej wyobraźni niczym balon napełniany helem. Wyszłam ze sklepu ze spódnicą, na którą dostałam trzy lata gwarancji, a po cichu powtarzałam sobie słowa Wirtualnego.

Pewnie myśli tak, bo nie widział białych placów wielkości spodków od herbaty – efektu solarium.

Po drodze do domu poszłam do solarium w celu zmniejszenia lub zwiększenia wyżej wspomnianych placów. Miałam się odchudzać. Gwałtownie tyję, choć pocieszam się, że jest to działanie mechanizmów obronnych organizmu związane z przygotowaniem do okresu zimowego. Sama w to nie wierzę.

Pocieszyłam się kilkoma łyżeczkami Nutelli, a o dziesiątej wieczorem przypomniało mi się, że garnku moczy się brukselka i fasolka strączkowa. W sam raz, żeby się odchudzić. Jeśli to zjem, a zjem zapewne, jutro będę miała brzuch wielkości pięciomiesięcznej ciąży i nie wiadomo, czy do środy mi spadnie.

Ratują tylko ziółka. Na przeczyszczenie oczywiście. Od jutra piję tylko niegazowaną wodę mineralną na zmianę z herbatką Figura 1. Albo Figura 2.

Czuję, jak z dołu dochodzi zgubny zapach gotowanej brukselki. Jeśli nie mogę oprzeć się zwykłej, małej brukselce, to jakże mogę nie ulec facetowi z przepięknym intelektem? Bunt na pokładzie. Jakoś i Nijak się zbuntowały. Nie jedzą, nie śpią ze mną i ukrywają się od dwóch dni. To reakcja na nowe zwierzęta. A nowe zwierzęta kupkają, sikają w odstępie dwóch godzin, z tym że na zmianę. Jedno skończy, zacznie drugie. Amelka biega z nimi na spacery, ja próbuję załagodzić sytuację, przemawiając do Jakosia i Nijaka, a one na mnie warczą i syczą. To szok. Ale podobno minie. Jedynie pies, z racji chyba podeszłego wieku, a co się z tym wiąże, życiowej mądrości, zareagował bardzo spokojnie, całkowicie ignorując nowych domowników. Tyle że łakomy się strasznie zrobił. Je z czterech misek naraz.

Teraz mój mąż będzie miał wspaniałą wymówkę do wychodzenia wieczorami z domu. Duży pies wymaga długich spacerów. A zatoczka niedaleko. Na piechotkę można dojść w 20 minut. Piesek na siusiu, a pan na numerek.

Najbardziej z moich zwierząt ucieszyła się Ewka. Gdy je zobaczyła w samochodzie, z radości i zaaferowania walnęła się w głowę, nabawiając się natychmiast guza wielkości śliwy. Wieczorem zaś przysłała mi miłosnego sesemesa, w którym napisała, że: – właśnie okradli jej koleżankę, – widziała się z kolegą, z którym „mają się ku sobie”, – idą na koncert, – po koncercie idą do kina, – dobry ze mnie człowiek, – kocha mnie bardzo, – była ze swoim kotem u lekarza, – psu już lepiej, – jej też.

Naprawdę nie wiem, która informacja powinna ucieszyć mnie najbardziej.

Załamałam się. Przymierzyłam skórzany płaszcz z zeszłego roku i niestety nie dopinam się. Nie mogę powiedzieć, że się skurczył. Od wiszenia na wieszaku. Mogę jedynie nie zjeść tej cholernie dobrze pachnącej brukselki. I chyba muszę zrobić coś wielkiego. Może jakąś rewolucję rozpętam albo przelecę balonem Atlantyk, a może zostanę radną, bo Nobla to już raczej nie zdążą mi przyznać. Nie wiem, Де mam czasu, ale powinnam coś zrobić ze swoim życiem. Zdecydowanie. Pozbyć się wszystkiego, co mnie męczy i ogranicza. Jak by nie patrzeć, i tak wychodzi, że idzie o facetów. A gdy już będę wolną, niezależną kobietą, która wyszła z toksycznych związków, będę mogła spokojnie umrzeć w samotności.

Jezuniu, nie jadę w góry. Nie będę spacerowała po Dolinie Kościeliskiej. Właśnie do mnie dotarło, co wyczyniałam przez ostatnich kilku dni. „Zgrzeszyłam myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Moja wina”. Nie potrafię. Nie pojadę, bo kocham Wymyślonego. Nie mogłabym go skrzywdzić. A już sama moja podróż w góry świadczyłaby o tym, że nasz związek nie jest doskonały, że czegoś w nim brakuje. Nie mogę mu tego zrobić. Ani sobie.

Teraz z rozpaczy, załamana własną głupotą, wcinam trzeciego kokosowego wafelka w przepysznej, przetuczącej białej czekoladzie i zaraz mnie zemdli. Gdyby głupota umiała latać, fruwałabym jak ta gołębica. Tak mawia mój ojciec.

Efektem bezmyślnego łakomstwa jest picie hektolitrami ziół odchudzających produkcji chińskiej, o wiele obiecującym haśle reklamowym: chińska tajemnica walki z nadwagą. Aby ta tajemnica nie pozostała tylko tajemnicą. Niestety, z powodu niepohamowanego obżarstwa, moje dzisiejsze próby zakupienia sobie aktualnie arcymodnego kożuszka zakończyły się fiaskiem.

Nie mam pojęcia, po co mi kożuch w środku lata? Wyglądałam jak słoń morski, mimo wyszczuplających luster. I zupełnie nie wiem, dlaczego mam strasznie sterczący brzuch, czego nie mogę powiedzieć o moim biuście, co go jeszcze chwHowo mam.

Kobieta jest jak małpa. Nie puści się jednej gałęzi, zanim nie złapie się następnej. Patrzę w lustro i dostrzegam znaczne podobieństwa. Fizyczne i psychiczne.

Robi się zimno. Ziąb przeszywa mnie na wylot i coś czuję, że to coś więcej niż spadek temperatury. Wyciągnęłam dzisiaj Ewkę na zakupy.

Okazało się, że Terranova, Vero Moda, Kirchof i Adler nie są przygotowani na przyjęcie Maks, a już z pewnością nie na ubranie. Myślałam, że mnie ze złości udusi. Wszystko „ciepłe”, co przymierzałam, owszem, było śliczne, ale nie na mnie. Wkurzyłam się na poważnie, bo wprawdzie nie mam figury Kate Moss, ale i nie wyglądam jak serialowa Roseanne. A we wszystkim, co wkładałam, niestety wyglądałam jak Roseanne. Ewka stwierdziła, że ona widzi mnie w czymś długim w kolorze piasku. A dlaczego nie czarne? Wyszczupla przecież.

W Terranovie odważnie przywdziałam takich właśnie beżowy kożuszek. A gdy go zdjęłam, mój czarny sweter i czarna spódnica były białe. Cala byłam w spodzie od kożuszka. Następne pół godziny Ewka czyściła mnie na przemian to na sucho, to na mokro. Gdy już wyglądałam jakoś takoś, udałyśmy się dalej w celu poszukiwania „ciepłego”.

W piętnastym sklepie, po setnej przymiarce, Ewka pokiwała głową z aprobatą, choć mnie się wydawało, że raczej z politowaniem, i powiedziała: – OK. Może być.

Gdy wróciłam do domu i przymierzyłam to „może być”, załamałam się. I nabrałam pewności, że wyjście w tym może okazać się niebezpieczne. Zwłaszcza w górach. Bo może mnie zgarnąć GOPR, myśląc, że to Yeti. Kożuszek sam w sobie jest śliczny. Szkoda tylko, że w sklepie na wieszaku wyglądał lepiej niż na mnie.

Umarł mój mały kot oraz moja znajoma. Kot umarł, bo zeżarły go robaki, a koleżanka zginęła w wypadku samochodowym, bo nie zauważyła, że kierowca był pijany.

Koleżanka była kosmetyczką. Moja Amelka, gdy się dowiedziała co się stało, zapytała, nie zdając sobie sprawy z sytuacji, w jakiej mnie stawia: – Mamo, dlaczego Pan Bóg jej potrzebował? Żeby mu zrobiła manicure? Zamurowało mnie. Przecież nie mogłam się roześmiać, choć pytanie było zabawne. Czasami stwierdzam, że nie powinnam nigdy mieć dzieci. Bo są mądrzejsze ode mnie.

Z powodu mojej niemal absolutnej abstynencji, a zasadzie z żalu, że niestety nie mogę sobie wypić, choćbym chciała, albowiem spędzam później upojną noc w objęciach muszli klozetowej, postanowiłam nazwać mojego nowego psa Tequila. Nowy kot, którego Amelka przytaszczyła pod kurtką zwie się Brandy. Tak więc w kwestii napojów wyskokowych jestem zabezpieczona.

Rozwijam się. Zanim się zwinę na dobre, muszę zostawić jej coś sensownego. Zabrzmiało dość melodramatycznie. Kupiłam obiekt przemysłowy w centrum miasta, na dużej działce i przenoszę tam firmę. Mam wszystko w głowie. Plan, projekt. Już niemal widzę efekt końcowy. Pracy jest mnóstwo, bo z tego, co jest, zostawiam tylko cztery zewnętrzne ściany, ale nie zraża mnie to. Uwielbiam takie wyzwania. Żeby tylko zdążyć…