A ludzie, którzy spacerują po Ciechocinku zdają się to wiedzieć. Są uśmiechnięci, zadowoleni. Może dlatego, że swoje już przeżyli i teraz każdy dzień traktują jak prezent od losu? We mnie jest wiele złości, a w nich radość. Śmieję się, że Ciechocinek pachnie geriavitem. Niektórzy śmieją się ze starszych osób szalejących na dancingach. A z siebie śmiać się powinniśmy. Tak naprawdę Ciechocinek pachnie… życiem.

Ja natomiast jestem psychicznie dużo starsza od tym emerytów. W nich więcej jest życia niż we mnie. Mają światło na twarzach i słońce w oczach. U mnie zbyt często jest mglisto i ponuro. Lekarstwo? Nie wiem jeszcze, ale cały czas pracuję nad recepturą.

Wracałam ze szpitala z wynikami badania histopatologicznego w torebce. W głowie dudniły mi słowa, wydrukowane na kawałku papieru, który był moją przyszłością wytyczał mi drogę na najbliższe miesiące, bo nie wiem, czy lata. „Carcinoma Mammae” – zmiana złośliwa.

– Wytłumacz mi to – poprosiłam Pawła. – Po polsku do mnie mów, nie znam łaciny. I mów tak, żebym zrozumiała każde słowo. Powiedział. Ale nie wiem, czy zrozumiałam. Tu mammae (czyli: Tumor mammae) oznacza guz piersi, bez podania bliższego, o jaki typ guza chodzi (stwierdzenie faktu istnienia zmiany o typie guza). Ca mammae (czyli: Carcinoma mammae) oznacza rak piersi, czyli sprecyzowanie (na podstawie badań, np. biopsji), że guz piersi jest rakiem.

Rozpoznanie na karcie wypisowej: Carcinoma mammae dextrae – C50.4 Wynik badania hispat: badanie śródoperacyjne:

1. sutek prawy – guz śr. 2 cm szaroróżowy twardy w części centralnej brunatny, torbielowaty – intra 2. parafina, rozpoznanie: badanie doraźne: 1. carcinoma invasium badanie parafinowe: 2. carcinoma ductale invasium bloom III. Diameter tumoris 2 cm.

Kolejny wynik badania hispat: Sutek prawy trudny do zorientowania anatomicznego 14x11x6 cm ze śladem po badaniu śródoperacyjnym na granicy kwadrantów dolnych. 1. wycinek z loży po badaniu śródoperacyjnym 2. margines głęboki 3. marginesy góra dół 4. kwadrant przyśrodkowy z ogniskami włóknienia 5. kwadrant górny przyśrodkowy z litym sprężystym szarym ogniskiem 6. kwadrant dolny przyśrodkowy. 7. kwadrant dolny zewnętrzny z ogniskami włóknienia. Rozpoznanie: 1 Fibrosclerosis 2-3 Tela neoplasmatica absenta 4-7 Fibrosclerosos tela neoplasmatica absenta i kolejne badanie to: 1. brodawka 2-4.: niewielka ilość tkanki tłuszczowej, węzły chłonne śr. do 0,8 cm 5. węzeł chłonny piersiowo-grzbietowy szary śr. 0,9 cm, rozpoznanie:

1. status normalis 2. nodi lymphatici (2) sine metastasibus 3. nodi lymphatici (6) sine metastasibus 4. nodi lymphatici (3) sine metastasibus 5. nodus lymphoticus sine metastasibus Na zakończenie dodał:

– W rozpoznaniu histopatologicznym nowotwór piersi znajduje się tylko w guzie, a węzły chłonne są wolne od nowotworu, co daje ci dobre rokowania. Proponuję ci chemioterapię. Ale jeszcze nie teraz. Rana musi się zagoić. Chemioterapia działa głównie na komórki ulegające podziałom (do nich należą komórki nowotworowe), ale nie tylko – w obrębie rany operacyjnej również dochodzi do podziałów komórkowych (komórki tkanki łącznej, pączkujące naczynia krwionośne). W związku z tym nie powinno się podawać chemioterapii, jeśli rana jest nie wygojona. Także w przypadku infekcji rany operacyjnej chemioterapia nie jest wskazana ze względu na możliwość dalszego obniżenia odporności i rozszerzenia infekcji.

Chemioterapię stosuje się według ustalonego cyklu podawania poszczególnych cytostatyków – tylko wówczas jest szansa uzyskania tego odsetka odpowiedzi na leczenie, jaki związany jest z danym schematem chemioterapii. Badania krwi należy wykonywać, gdyż często dochodzi do uszkodzenia szpiku (chemioterapia działa głównie na komórki dzielące się, takie jak komórki raka, ale też i komórki szpiku). „Węzły chłonne nie zmienione”. Lekki podmuch nadziei.

Zmiana złośliwa. Czułam, że coś zatrzymuje den w moich płucach. Chciałam być już w domu. I wtedy zobaczyłam jego. Mojego męża. Jak siedział w zaparkowanym w zatoczce samochodzie. Rozmawiał z dziewczyną. W tej zatoczce zatrzymują się kierowcy spragnieni francuskiego seksu lub pełnego stosunku. W tej zatoczce codziennie od 11:00 rano do 23:00 wieczorem czekają dziewczyny, brzydkie jak noc listopadowa, z których najstarsza ma może 20 lat.

Więc on tam siedział, ona nachylała się do niego przez szybę i rozmawiali. Pewnie omawiali warunki oraz cenę. Bo raczej nie pytał jej ani o drogę, ani o godzinę. Zdziwiło mnie to? Chyba nie powinnam być zaskoczona. Tyle że moment nie był najlepszy. Potrzebowałam ciepła i wsparcia, a nie widoku mojego męża w ramionach prostytutki. Minęłam ich i pojechałam dalej. Nie wiem, co bardziej bolało: guz w piersi, pierś, której niedługo nie będę miała, łzy, piekące moj policzki, czy serce skaleczone tym, co zobaczyło. Zatrzymałam się, ledwo zdążyłam otworzyć drzwi samochodu i zwymiotowałam na ulicę. Dobrze, że było ciemno. Noc często pomaga ukryć nasze słabości, żal i rozpacz. Po drodze do domu zatrzymywałam się jeszcze dwa razy. Chciałam umrzeć. Właśnie wtedy, od razu, na tej ulicy. Najszybciej, najprościej. Jak zwykły tchórz. Kolejny facet na literkę W do mojej kolekcji. W jak Wiarołomny.

Będę się uczyła, bawiła z dzieckiem, biegała na jogę, co ułatwi mi w przyszłości obwąchiwanie potencjalnie zasikanych spódnic, czytała piękne książki, uczyła się Leśmiana na pamięć. I skoczę ze spadochronem.

Czekałam na niego. Wrócił dość szybko. Fakt, numerek z przydrożną prostytutką zazwyczaj nie zabiera dużo czasu. Leżałam w łóżku i udawałam, że śpię. Miałam nadzieję, że nie wejdzie. A on, nawet nie zahaczając o łazienkę, rozebrał się i położył obok mnie. Blisko. I położył swoją rękę na mojej piersi. Na TEJ piersi. Ale on o tym nie wiedział. Nikt nie wie. A później zsunął ją niżej. Przysunął się tak blisko, że czułam jego erekcję. To było obrzydliwe. Do mnie, we mnie, zaraz po wyjściu z dziwki? Zwymiotowałam znowu, ledwo zdążył się uchylić. Swoją drogą, szkoda, że zdążył. Cóż takiego strasznego musiałam zrobić w poprzednim życiu, że teraz spotyka mnie to wszystko? Niech mnie ktoś ocali, proszę.

Zaczęłam chodzić na jogę. Myślałam, że jak pójdę, to pomedytuję w pozycji kwiatu lotosu i będzie mi lepiej. Odpocznie ciało i dusza. Co za rozczarowanie. Ciało po dziesięciu minutach ćwiczeń wyło z bólu i chciało uciekać, dusza płakała ze śmiechu, a ja nerwowo szukałam wzrokiem zegara w celu ustalenia przypuszczalnej godziny zejścia Maks z tego świata. Po godzinie marzyłam, aby budynek, w którym odbywały się zajęcia, zaatakowali terroryści z Al Kaidy. To miał być relaks, a nie męki piekielne. Po godzinie nie mogłam dojść w moich butach na obcasie do samochodu. Czułam się jak po zderzeniu czołowym z ciężarówką, choć wtedy to się już raczej nic nie czuje. Więc miałam gorzej, bo ja czułam. Wchodząc i schodząc ze schodów, jęczałam żałośnie, a rano, aby wstać z łóżka, potrzebowałam dźwigu.

Zamiast obiecanego spokoju i wewnętrznej równowagi miałam stres i złość, spowodowaną ubolewaniem nad tragicznym stanem moich mięśni, ścięgien, rzepek w kolanach oraz lędźwi. Jeśli mam umierać, to chociaż w dobrej kondycji.

Gdybym nie chciała być pośmiertnie skremowana, zażyczyłabym sobie by pochowali mnie w pozycji siedzącej – kwiat lotosu. Wtedy, zamiast trumny, musieliby dla mnie wystrugać jakąś skrzynię w kształcie prostokąta, chyba że na przykład postawiliby trumnę pionowo. Bylebym nie wyleciała.

Podejrzewam u siebie chorobę psychiczną. Zaawansowane stadium. Jakąś nową, niespotykaną dotąd odmianę. Bo gdybym była normalna, jak potrafiłabym zachowywać się tak, jak do tej pory? Jestem pogodna, aktywna (seksualnie mniej, prawie wcale), błyszczą mi oczy, mam skrzydła u ramion. A wiem, to co wiem. To chyba rodzaj buntu mojej podświadomości przeciw świadomości. Nie znam się na tym. Trzeba by zapytać Freuda. Albo Junga. Ale najpierw należy go wykopać.

O rany. Skoczyłam ze spadochronem. Oczywiście nie sama, ale z instruktorem. Przyczepiona byłam do niego i frunęłam jak ptak. Myślałam, że oczy mi wpadną do środka głowy. Te gogle to nie taki zły pomysł. Rozważałam wszelkie katastroficzne możliwości zakończenia tego skoku.

Gdyby się żaden spadochron nie otworzył, nie musiałabym stawiać się za kilka dni na chemioterapię. Choć z drugiej strony, rozpłaszczona jak naleśnik, nie prezentowałabym się zbyt interesująco. Do diabła z tym. Góry, zachód słońca. Szum wiatru. Giewont otulony białą kołdrą śniegu. Nie będę się rozczulać nad sobą. Udam, że to nie 0 mnie chodzi. Bo nie o mnie. Nie. Nie. Nie o mnie.

Postanowiłam zbawić świat. Nie ludzki, lecz zwierzęcy. Udałam się do schroniska, zażywszy uprzednio dwie porcje melisy. Niestety, podziałała na mnie rozczulająco, miast uspokajająco.

1 w tym rozczuleniu przygarnęłam piękną, kremową sunie marki labrador oraz kotkę, która mieści się Amelce w kieszeni. Teraz mam kota (trzeciego), który wygląda jakby miał zespół Downa oraz nie był kotem, lecz jeżozwierzem. Udałam się następnie do sklepu zoologicznego w celu zakupienia żywności dla juniorów, ręce wyciągnęły mi się do kolan (już wkrótce będę mogła zawiązywać sznurowadła bez schylania), gdy taszczyłam torby z karmą, gumowymi kośćmi oraz kiełbasami, które bardzo przypominają penisa. Czego ja nie kupiłam: ciastka dla zwierzaczków w kształcie kostki, ciasteczka z pasztecikami, kabanoski miski na wodę w pełnej gamie kolorystycznej (teraz moja kuchnia zmniejszy się o jakieś dwa metry). Po czym rano przy śniadaniu okazało się, że wszystkie te smakowitości zostały zignorowane w obliczu jajecznicy z kiełbasą. I będę chyba musiała sama to wszystko zjeść. Pół wypłaty zostało w zoologicznym. Jak i również spać na zakupionych posłaniach, ponieważ także Zostały absolutnie zignorowane, bowiem zwierzęta zdecydowanie wolą moje wielkie łóżko. Zbawianie świata zwierząt odbije się na mnie artretyzmem, reumatyzmem oraz zapaleniem pęcherza.

5:30 rano. Nie może być inaczej. Zawsze o tej samej porze budzi mnie Tequila namiętnym pocałunkiem, zlizując ze mnie resztki superkremu z retinolem. Za grosz wyczucia nie ma ten pies. I jakie to uparte. Po pierwszym pocałunku chowam się całkowicie pod kołdrę. A ta cwaniara nurkuje w dolne partie i łaskocze mnie po łydkach. Ma taki fajniutki, mokry nosek. Zwlekam się z łóżka, po omacku szukam smyczy, zakładam adidasy na bose stopy, na piżamę zarzucam grupy bezrękawnik, wciągam spodnie i wychodzę. Ziewając jeszcze na schodach odpowiadam na przyjacielskie „dzień dobry” szykującego się do pracy sąsiada. Nadal mam znacznie ograniczoną widoczność. Szparki zamiast oczu. Rozbudzam się po 150 metrach. Taki spacer powoduje, że krew w żyłach krąży mi lepiej i szybciej. Płuca jakby pracują na wyższych obrotach. Kiedy wracam o szóstej, z radością stwierdzam, że czuję się wyśmienicie. Włączam Norah Jones albo Rynkowskiego, zamiennie z Barbarą Straissand i Cohenem, wstawiam wodę na herbatkę owocową i jestem najszczęśliwszą najnieszczęśliwszą kobietą nie świecie.