– Słuchaj, zrobisz jak zechcesz, ale zanim podejmiesz decyzję, przypomnij sobie, jak było poprzednio. Z tą zgodą. Dopóki Marta była tylko z tobą, było dobrze. Gdy na horyzoncie pojawiały się Magda z Izą, stawałaś się jej wrogiem. Taka zgoda to żadna zgoda, a taka przyjaźń to oszustwo.

Wraca Amelka ze szkoły i mówi:

– Mamo, Marta znowu chciała się pogodzić. Ale powiedziałam, że jej przyjaźń to oszustwo.

No to pięknie. Propozycja przyjaźni przestała być ponawiana, jak i również przestała się do mnie odzywać sąsiadka – matka Marty. Z takim talentem mediacyjnym powinnam pracować w dyplomacji. Teraz się zastanawiam, czy dobrze zrobiłam. Przecież ludzie się zmieniają. Ale nie wszyscy. Nie dzieci matek, które za szczyt sukcesu i życiowej kariery uważają poślubienie cudzoziemca.

O cholera! Jakaś afera przed domem. Skradam się i podglądam. Amelka biegnie i woła już z daleka:

– Mamo, mamo! Marta złamała Ance palec.

– Który? – pytam, drąc się wniebogłosy, zupełnie tak, jakby to było istotne który.

– Mamo, nie wiem, jak on się nazywa – drze się Amelka do mnie.

– Serdeczny? Wskazujący? No, no ten, no… – niecierpliwi się moja córka.

– Złamała jej palec „fuck you”.

To nic. Zawsze możemy wyemigrować do Czech. Albo nie, Czechy już były? Rumunia? A swoją drogą to przerażające, że dziewięcioletnie dzieci potrafią być tak wyrachowane. Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy skończą 15 lat? Może wystąpią w superprogramie „Amazonki”.

Wymyślony, wchodząc dzisiaj do pokoju zapytał: „O, nowy zapach. Co to za perfumy?”.

Mam przykazane, żeby się zbytnio, a najlepiej wcale, nie perfumować przed randką bo już kilka razy jego żona podobno go obwąchiwała. Nie śmiałam więc mu powiedzieć, że to FEROMONY, które dopiero co nabyłam w sex-shopie. I albo tak się za mną stęsknił, bo mnie nie widział całe dwa dni, albo te feromony naprawdę działają!!! Kupiłam je sobie, bo za kilka dni mam ważne rozmowy handlowe, a że jestem przebiegła, to pomyślałam, że pomogę szczęściu i mojemu talentowi mediacyjnemu. I postanowiłam je wypróbować na Wymyślonym. O Jezuniu!!!

Jeżeli to one tak działają, to na spotkanie biznesowe powinnam wynająć ochroniarza. Chociaż chyba wolę myśleć, że to, co działo się dzisiaj, i dzieje się zawsze, nie jest zasługą feromonów za 108 złotych. Jestem oszołomiona i nieprzytomna. Trzy orgazmy potrafią zmęczyć. A mówią, że masturbacja jest niezdrowa!

Wczoraj wpadł do nas znajomy, który nagle odzyskał „wolność” po odejściu żony. Dodam, że nie należy do taktownych osobników. Na powitanie wytknie ci wszystkie twoje wady, zauważy najmniejszą plamkę na bluzce, a nawet potrafi namacalnie szukać dowodów wzrostu wagi.

Wszedł i jeszcze zanim zdążył powiesić płaszcz na wieszaku, wystrzelił ostrymi nabojami:

– Oj, kochana, jak ty wyglądasz! Strasznie się zaniedbałaś ostatnio! Przybyło ci ze trzy kilo.

„No jasne, mój drogi – mówię do siebie. – Gdyby twój mózg liczony był na kilogramy, mogłabym powiedzieć, że tobie ubyło ze trzy kilo. Ale w twoim wypadku jedyne, co mogę stwierdzić, to ubytek kilku gramów z całych kilkunastu”.

Przez tych kilka lat, jak go znam, nauczyłam się ripostować odpowiednio szybko. Zazwyczaj jego totalny brak taktu mnie przytykał i zanim coś Wymyśliłam, zwykle było już za późno. Tym razem wykazałam się refleksem i oczywiście złośliwością:

– Och, Boże mój, co też stało ci się z prawą ręką? Te odciski to pewnie od onanizmu?

Gratulowałam sobie w duchu. Z nim trzeba ostro. Inaczej wdepcze cię w ziemię.

Jestem rozczarowana. Treścią artykułu o orgazmach. Podobno, kiedy „to” już nadchodzi, to wszystkie mięśnie są tak napięte (coś się zamyka, a coś otwiera), że nie można wydać z siebie żadnego dźwięku, ERGO: kobiety, które krzyczą podczas orgazmu, UDAJĄ. Natomiast moje doświadczenia dowodzą, że nie jest to prawdą. Zawsze po TYM nabożnie się posilamy kanapkami. Mniej więcej przy szesnastej, przedostatniej, Wymyślony pyta: „Tobie też zostawić?”. Pyta, bo przecież ja się wiecznie odchudzam, więc nie wie. Dzielnie odmawiam, choć język mi ucieka. Jak już się najemy, mówi: „A teraz spróbuję się doczołgać do łazienki”.

Siedzę i kombinuję. Jak by tu urozmaicić nasze życie erotyczne. Jeśli mu zaserwuję podstępnie hiszpańską muchę, to mogę tego nie przeżyć.

Kurczę, ale to myślenie jest męczące. Potężny wysiłek psychiczny, jak Bozię kocham.

No dobra. Myślę: pokojówka. Zgrabny przezroczysty fartuszek, wstążka na szyi i we włosach to, no, jak to się nazywa. Takie coś co przypomina trochę pielęgniarski czepek. I jak już to włożę, to postawię przed Wymyślonym jogurt firmy Danone i zalotnie powiem: „Kremowy, łi. Waniliowy, łi?” A on: „Kremowy, łi. Śmietankowy, łi”.

A potem zaczniemy tarzać się nieprzytomnie ze śmiechu po podłodze i z seksu nici.

Myślę dalej: króliczek z Playboya. Może być, ale jest problem z uszami.

Nieosiągalne!!!

Myślę: Lolita. Fajnie, bo wykonanie najprostsze. Biała bluzka, czarna spódniczka, tenisówki. Obowiązkowo białe podkolanówki. Włosy związane w dwie kitki z kokardami. Kiedyś się tak ubrałam w domu. I nawet wyglądałam jak starsza siostra mojej Amelki. W półmroku, rzecz jasna.

Amelka pobiła dzisiaj rekord w jedzeniu ogórków kiszonych. Zjadła dwa słoiki, jeden po drugim, a następnie popiła to mlekiem. Po tym wtrąbiła talerz zalewajki, paczkę serowych chipsów i popiła woda mineralną. I przegryzła to wszystko ciastem kokosowym. Dwie godziny później, wpadła do mojego pokoju z dzikim okrzykiem. Nie rozumiem, jak można tak głodzić własne dziecko. Daj mi coś do żarcia.

Niestety, nie zadowoliła się „cosiem”. Miała mocno skonkretyzowane żądania. Mianowicie chodziło o potrawkę z kurczaka.

W związku z ogórkami przypomniała mi się pewna historia. To było tuż przed feriami zimowymi. Amelka, leżąc w łóżku, pyta (jedno oko mi się zamknęło):

– Co to jest za choroba, ta STRZELBA?

Ona wprost uwielbia mnie tak męczyć, akurat gdy zaczynam odlatywać. Natychmiast się ocknęłam i nawet dość przytomnie skojarzyłam:

– A może nie strzelba, tylko WIATRÓWKA?

– O, no, no, no. Właśnie.

Więc jej wytłumaczyłam i dowiedziałam się, że aktualnie połowa klasy ma strzelbę. A później były ferie i Amelka wyjechała do babci. Rano budzi mnie dźwięk SMS-a: „I have got wysypka. Wstałaś już?”. Kupienie jej komórki było kolejnym błędem mojego życia. Tknięta złym przeczuciem, wsiadłam w samochód i pojechałam przyjrzeć się tej wstrętnej wysypce. Tylko podniosłam Amelce bluzkę, a już wszystko było jasne.

– No Amelka, gratuluję. Pozwolenie na broń jest? Bo dostałaś strzelbę. I przedłużone ferie o jakieś trzy tygodnie. I tak oto spędziłam prawie miesiąc z uzbrojoną po pas sześciolatką.

Ale nie mogę narzekać. Wiatrówka, zwana strzelbą, była na tyle miła, że szybko sobie poszła, nie zostawiając przykrych dowodów swojego pobytu. I chwała jej za to.

A tak było miło u moich rodziców. Dopóki ojciec nie zapytał, czy zamierzam do końca życia być ze swoim mężem (aktualnie są w stanie wojny, choć właściwie wojna trwa dziesięć lat, przerywane chwilowymi rozejmami). Kurde, a już naprawdę było miło. Nie zastanawiałam się nad przyszłością. Potrafiłam zapomnieć. Jasne, że o tym myślę. I wcale nie z powodu Wymyślonego. Wiem, że nie powinnam dalej tak żyć. Nie mam prawa fundować Amelce takiej samej przyszłości jak moja teraźniejszość i przeszłość. Najprawdopodobniej powtórzy schemat – znajdzie sobie faceta, który będzie ją tłukł i znieważał. A ja będę patrzyła, jak cierpi moje dziecko. Po jaką cholerę ojciec wyjechał z takim egzystencjalnym tekstem, teraz mam zepsuty cały weekend. Wiem doskonale, że gdy uciekłyśmy od niego w zeszłym roku, nigdy nie powinnyśmy były wracać. Dostałam tak, że połamały mi się na twarzy okulary przeciwsłoneczne, cud, że mi oka nie wybiły. Bo głupio bym wyglądała z jednym. A jak się schyliłam, żeby je podnieść, oberwałam kopniaka w klatkę piersiową. Założyłam okulary, a dopiero później Amelka powiedziała mi, że nie mam jednego szkła. Wyszłam, tak jak stałam, ciągnąc za sobą płaczącą Amelkę. Ale ból i łzy nie odebrały mi zdolności jasnego myślenia.

Zamiast do hotelu, pierwsze kroki skierowałam do banku i wypłaciłam nasze oszczędności. Zmieniłam bank, konto, numer komórki i dopiero zameldowałyśmy się w hotelu. To zadziwiające, czego zdesperowana kobieta potrafi dokonać w ciągu godziny. Te pieniądze wypłaciłam nie po to, by go puścić z torbami, ale po to, by uchronić dorobek naszego życia. I tak błąkałyśmy się trochę po hotelach, trochę po rodzinie. A on płakał, prosił, błagał, obiecywał. Wróciłyśmy, chociaż Wymyślony mówił, że nic się nie zmieni. Że nadal będzie bił, może nie od razu, ale będzie.

Podobno należy dać szansę każdemu człowiekowi. Trzeba wierzyć w ludzi. Wytrzymał dwa miesiące. Następnie złamał na mnie kij od szczotki.

Teraz jest spokój. Czasami przerywany małym trzęsieniem ziemi. Połamane żebra nie bolą. Nie ciało mnie boli, lecz dusza. Ale mam Wymyślonego. Jest przy mnie. Wyimaginowany, bo wyimaginowany, ale jest. Wspiera mnie, choć nie rozumie, dlaczego nie chcę się rozwieść. Ja też nie. Dziwne jest to życie. Czasami zastanawiam się, czy nie cierpię na rozdwojenie jaźni. Jesteś długo z kimś i jesteś szczęśliwa, ale tak naprawdę nigdy nie będziecie mogli być ze sobą i jesteś z kimś, z kim nie powinnaś być, a prawdopodobnie będziecie ze sobą do końca życia. Pytanie tylko – czyjego.

Myślę, że w życiu nie ma przypadków. Wszystko dzieje się z określonego, choć nie całkiem znanego nam powodu. Dlaczego, gdy jesteś w dołku, gdy jest ci już tak wszystko jedno, że świat mógłby się skończyć w jednej chwili, nagle na twojej drodze pojawia się ktoś, kto jednym słowem, gestem, zdaniem, spojrzeniem pełnym ciepła potrafi przywrócić ci wiarę w sens istnienia. Sprawi, że poczujesz się piękna. Mądra. Potrzebna. I od tego dnia nie czujesz już bólu, i zaczynasz wierzyć w siebie. I nagle słońce świeci jeszcze jaśniej, niebo jest bardziej błękitne, a łzy wcale nie są słone. I nawet zaczynasz patrzeć na wszystko inaczej – nawet na swojego męża. Bo to przecież nie jego wina, że jest słaby – znęcanie się nad innymi to przejaw własnej bezsilności. I trzeba mu pomóc. I pomagasz. Ale szkodzisz sobie. I tak bez końca. Dopóki jest ON, jest łatwiej. Ale co dalej?