Właśnie byłam w trakcie sporu z moim mężem, dotyczącego klientów, z którymi obawiałam się sobie nie poradzić, gdy Amelka postanowiła stanąć w mojej obronie i powiedziała:

– Tato, mama ma rację. Nie da sobie z nimi rady, bo oni są zbyt UPOKORZENI.

Zielonego pojęcia nie mam, co faktycznie chciała powiedzieć, ale tamto też mi się podobało. Chyba chodziło jej o to, że są upierdliwi, bo upokorzeni to dopiero będą jak trafią na moje trudne dni.

Rany, ja to mam sny. Śniło mi się, że Wymyślony zostawił dla mnie rodzinę, powiedział mi o tym przez telefon, a ja biegłam mu naprzeciw, boso, po rosie, w samej koszuli nocnej i, co najgorsze, bez makijażu. Płakał, a jak to zobaczyłam, to kazałam mu natychmiast wracać do żony. Był naprawdę nieszczęśliwy, tęsknił za dziećmi. Ten sen był pewnie wynikiem naszej rozmowy, której głównymi bohaterami byliśmy my oraz król Anglii, Edward VIII, który, jak powszechnie wiadomo, abdykował w imię miłości. Na co Wymyślony stwierdził, że gdyby on miał do stracenia tylko tron, to też by dla mnie abdykował. I to mnie chyba miało pocieszyć.

Na zakończenie zapytał, czy chcę być z nim kolejne 16 miesięcy i prosił, abym obiecała, że nie będę marudziła. Prawdopodobnie chciał się upewnić, czy będzie mnie mógł dalej bezpiecznie (i za darmochę) używać. Obiecałam, ale wynegocjowałam ustępstwa. Mogę pomarudzić dwa razy w miesiącu: raz jak będę miała te trudne dni, a raz tak sobie.

Postanowiłam dzisiaj odwiedzić swój samochód. Żeby mu nie było przykro. A przy okazji skontrolować pracę mechaników, których głównym zajęciem jest najwyraźniej jedzenie, ponieważ zawsze, kiedy przychodzę, akurat się obżerają. A to chińszczyzna, a to kiełbaski na grillku. A moje auto jak stało, tak stoi, choć ostatnio odnotowałam niemały postęp. Z jednego garażu przepchnęli je do drugiego.

A sobota zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nią minie termin odbioru mojego autka. Jeszcze, cholera, do niego nie wsiadłam, a już mam serdecznie dosyć. Powinnam pomyśleć o czymś przyjemnym. Na przykład o odchudzaniu.

Monotematyczna jestem. Monotematyka to moje drugie imię. Pewnego razu przeczytałam o najnowszej metodzie, która pozwala zrzucić w ciągu niecałej godziny nawet do pięciu kilogramów. Ten cud nazywa się hydrokolonoterapia, czyli płukanie jelit, czyU po prostu wewnętrzna lewatywa. Już się nawet zdecydowałam, omamiona wizją schudnięcia o te pięć kilogramów, ale po dokładniejszym zapoznaniu się z metodą stwierdziłam, że co jak co, ale nie wytrzymam 45 minut z rurką w tyłku. Wymyśliłam więc zastępczo, że się pozwolę odessać. To znaczy zafunduję sobie odsysanie tkanki tłuszczowej. Liposukcję. A tu pierwsza przeszkoda: cena za jeden punkt (chyba chodzi o jedno miejsce do odessania, np. jedno udo) – 1200 zł. Obliczyłam się na jakieś pięć tysięcy w przybliżeniu.

Druga przeszkoda: blizny. Więc chyba się nie odchudzę, za to poprawię sobie biust. Wyjdzie dużo taniej (nie chcę się szpikować silikonem, tylko podciągać) i jednocześnie odwróci uwagę od reszty. Jestem nienormalna.

Ewka mówi, że to, co wyczyniam ze swoim ciałem, to ciągłe gadanie o odchudzaniu, szukanie metod, to jej wygląda na ukrytą anoreksję. Głupia czy co? Czy ja wyglądam na anorektyczkę? Anoreksja to przekleństwo doskonałości. „Na anoreksję i bulimię najbardziej narażeni są ci z nas, którzy bardzo wcześnie w swoim życiu poczuli się w jakiś sposób zagrożeni fizycznym lub psychicznym unicestwieniem. Wtedy trudno nam uznać, że sami w sobie, tacy, jacy jesteśmy, mamy bezwarunkowe prawo do istnienia.”

Muszę się pozbierać. Powinnam może gdzieś wyjechać, daleko, żebym nie mogła tak łatwo i szybko wrócić. Nie mogę się tak bezgranicznie zatracać dla faceta. Tracę do samej siebie szacunek i źle mi z tym. Czuję się taka słaba. Chyba w ramach relaksu i dowartościowywania zaprzyjaźnię się z kochanką mojego męża. Domniemaną. Ja tak domniemuję, bo może jest mi łatwiej myśleć o niej jak o jego kochance. Sądzę również, że nie jestem daleka od prawdy. Myślę, że chętnie wskoczyłaby mu do łóżka. Aż mi się w żyłach krew zagotowała, gdy zobaczyłam, jak ona z nim rozmawia, a w dodatku są po imieniu. Zaproponowała mu to niezwłocznie po tym, jak za mną zamknęły się drzwi. Szkoda, że nie mam pewności, że z nią spał. Pokochałabym ją natychmiast szczerą, prawdziwą miłością. Ostatnio okazywałam, jak bardzo ją lubię, więc przestała się pojawiać, ale i tak wiem, że za moimi plecami i wbrew mojemu wyraźnemu sprzeciwowi, nadal mój mąż robił z nią interesy. 1 wyszedł na tym jak Zabłocki. Gwiazdeczka wzięła towar i się zdematerializowała. Ale miałam satysfakcję, znowu wyszło na moje. Wyczułam cwaniarę. Rozwódka. Niebezpieczna. I w dodatku po czterdziestce. Co znaczy jedynie, że łatwo nie zrezygnuje. Ale za to szczęśliwa u boku nowego narzeczonego, jak mnie była uprzejma poinformować, wyczuwając pewnie jad, który spływał z moich ust w jej kierunku. Ciekawa jestem, czy tym narzeczonym nie jest aby przypadkiem mój mąż. Bronił jej jak Sobieski Wiednia.

No więc DOMNIEMANA postanowiła wypłakać mi się w mankiet, którego rolę zastępczo pełnił telefon. Jaka to ona nieszczęśliwa przez eksmęża, jaki to on cham i prostak, bo kulturalnie rozstać się nie potrafi, jaki głupi, bo sobie znalazł kochankę o 10 lat starszą od niej i jaka tamta brzydka i wredna. Odezwała się ta niewredna. I proszę bardzo, krokodyle łzy zaczęły mi niemal kapać ze słuchawki. Odruchowo chwyciłam chusteczkę. Żal mi się zrobiło kobitki, mimo że chętnie pozwoliłaby się poużywać mojemu mężowi i wykazałam się pełnym profesjonalizmem w zakresie porad pt. „Kącik złamanych serc i zranionych żon”. Powiedziałam mianowicie: – No i czego pani ryczy? Przecież żaden facet na świecie nie jest wart tego, żeby przez niego płakać. Wszyscy są tacy sami – szowinistyczne męskie świnie i toksyczne dupki (usłyszałam to chyba ostatnio w „Rozmowach w t(ł)oku”). Czułam się w pełni predysponowana do udzielania tego typu porad, jako że należę do tej wąskiej grupy kobiet, które nigdy, ale to nigdy w życiu nie uroniły ani jednej łzy – przez faceta, oczywiście.

Ale jestem perfidna. Ale ja naprawdę tak myślę, tylko trochę mi nie wychodzi zamiana słów na czyny. I z konsekwencją u mnie na bakier. Jestem konsekwentnie niekonsekwentna. Ale wracając do kochanki. Chyba pomogło, bo przestała płakać. Musiałam być bardzo przekonująca. Przez moment nawet popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze z niekłamanym podziwem. No, no, no, Maks, jaka ty jesteś mądra i twarda. Na koniec rozmowy Domniemana powiedziała, że musimy się umówić na dłuższą pogawędkę, to mi wtedy wszystko opowie. Ciekawe, czy znajdzie się tam kawałek o romansie z moim mężem. Koniecznie musi przyjść. Koniecznie. Już nie mogę się doczekać.

Z wielkim bólem oderwałam się dzisiaj od telewizora, bo właśnie puszczali „Gladiatorów”. Fascynujący program, fascynujący. І ilе wnosi do naszego szarego codziennego, nudnego życia. Przepełniony dowcipnymi, inteligentnymi uwagami, wymianami poglądów na dręczące obywateli problemy. I to wysublimowane poczucie humoru uczestników. No i jeszcze wysoka kultura i ambitne plany na przyszłość:

„Najbardziej chciałabym, żeby na świecie zapanował pokój i nie było głodnych dzieci w Afryce”. Co to? Wybory Miss Świata?

„Przyszłem (!) do programu, bo jestem przystojny i może mnie ktoś zauważy. Mogie (!) zostać modelem albo zagrać w filmie” Ja cię zauważyłam, przystojmaczku – całe twoje 155 centymetrów. Zagraj w filmie, najlepiej niemym.

„Na zachodzie łatwiej zrobić karierę, bo jest tam większe uprzemysłowienie i konsumizm”.

„Może być wszystko, tylko nie mięso – może być kurczak”.

„Ja się nie rozdwoję na pięknych i na mądrych”.

„I tak wciąż nie wiem, dlaczego miałam wiedzieć”.

No cóż. Ja też wciąż nie wiem, dlaczego miałam wiedzieć. Pociąć się można. Z rozpaczy, jak się to ogląda. I kto to ogląda? Chyba psychosocjologowie, po to, aby rozszerzyć swoją wiedzę o ciężkich zjawiskach społecznych. Bo nie pytam; po co ktoś produkuje taki chłam. Wiadomo, że dla kasy. Katastrofa. Katastrofa. Żenada. Kompromitacja. No ale może ja się nie znam.

Wieczorem była w telewizji Amelka. Chociaż „była” to może za dużo powiedziane. Konkretnie to był jej lewy profil, a cała reszta Amelki wisiała na Ani, która z wielkim przejęciem odpowiadała na pytanie:

„Dlaczego dzieci powinny czytać książki?”.

Dlatego, żeby nie były wtórnymi analfabetami, ofiarami komputera, Internetu, telewizji, wideo, DVD. Aby miały duży zasób słów i potrafiły się pięknie wypowiadać. Aby ortografia nie miała przed nimi tajemnic. Aby umiały samodzielnie myśleć i miały własne zdanie. Aby były mądre i potrafiły nas tą mądrością zadziwiać. I wreszcie po to, by nigdy nie przyszło im do głowy wystąpić w takim programie jak „Amazonki” czy „Gladiatorzy”. Alleluja!

Rany Julek! Znowu dostałam kwiaty. Zacznę chyba podejrzewać, że mam cichego adoratora. To cudowne uczucie dostać kosz z kwiatami od nieznajomego. Takie… romantyczne. Tajemnicze i podniecające. Bożka pęka z zazdrości. Pewnie myśli, że sama sobie wysyłam te bukiety, żeby ją wkurzyć. Tak po prawdzie, to gdybym była w nieco gorszej kondycji psychicznej, sama bym się zaczęła o to podejrzewać. Ale na szczęście, mimo wszystko to jeszcze nie ten stan. Póki co. A od Wymyślonego przyszedł e-mail: „Mam nadzieję, że spokojnie śpisz, zawieszam nad Tobą moje ciepłe, spokojne myśli, żeby czuwały.”

Jestem dobra w udzielaniu porad. Amelka mnie ostatnio informowała, że jej koleżanka z klasy, z którą się trzy lata temu przyjaźniła, a później nastąpiło gwałtowne ochłodzenie stosunków, spowodowane zmianą koleżeńskich zainteresowań koleżanki wspomnianej, teraz chce wypalić fajkę pokoju. Czyli, w gwarze mojej córki: zrobić zgodę.

Zmroziło mnie aż, bo doskonale pamiętam, jak po takich zgodach Amelka przychodziła do domu z oczami zapuchniętymi od płaczu. Bo gwiazdy, trzy psiapsiółki, zabawiały się jej kosztem. Jak miały dobry humor i wstały prawą nogą, było: Amelka, zgoda? Muchy w nosie, lewa noga: Amelka w odstawkę. I tak sześć razy w ciągu dnia. Amelka jak piłeczka pingpongowa. Mało mi psychicznie dziecka nie wykończyły. Więc mówię do córki: