– Z przyjemnością przyjmę pana kolejną wizytę, Sebastianie d'O1eron, tak samo jak ucieszą mnie wizyty Etienne'a i Guya. Jeśli jednak na koniec żaden z was nie będzie mi odpowiadał, odeślę was wszystkich. Rozumie mnie pan? Wolę raczej być szczęśliwą panną niż nieszczęśliwą mężatką.

Skinął głową z powagą.

– Rozumiem, chérie - rzekł, ale uśmiechnął się po chwili. – Gdy minie trochę czasu, zakochasz się we mnie i wyjdziesz za mnie – dodał, przycisnął palce do ust, posłał jej pocałunek i odjechał.

– Stanowczy dżentelmen – odezwał się Red Hugh, kiedy jechali w stronę zamku. – Wygląda na to, że trafiła pani na równego sobie, panienko.

Autumn zaśmiała się.

– Jest bystry i zabiega o mnie, przyznaję. Jest też równie uparty jak ja. Jeśli za niego wyjdę, będziemy się kłócić bez końca.

– Na początku rodzice panienki też się kłócili – przyznał Red Hugh. – To tylko umocniło ich małżeństwo. Miłość stała się głębsza, gdy nauczyli się delikatnej sztuki kompromisu, milady.

– Założę się, że to słowo nie istnieje w słowniku markiza – powiedziała Autumn.

Dotarli do zamku i Autumn weszła do salonu, by powiedzieć matce, że już wróciła.

– A gdzie jest markiz? – zapytała Jasmine.

– Kiedy zaczął być męczący, wysłałam go do domu – wyznała Autumn. – Nie martw się, mamo, na pewno wróci. Muszę się teraz wykąpać. Pachnę koniem, a nie mam ochoty spać z tym zapachem.

Kiedy wyszła, Jasmine odezwała się do Red Hugh:

– Co o tym sądzisz? Będzie z nich para?

– Jeśli zdamy się na markiza, na pewno. Jest szybki. Raz jej schlebia, a już po chwili toczy potyczkę słowną. Takie zachowanie ją intryguje. Będzie mu się opierała, albo póki jej się nie znudzi, albo póki nie zacznie go pożądać. Nie wiadomo jednak na pewno, co nastąpi.

– Spodobał ci się? – zapytała Jasmine.

– Tak, to prawdziwy mężczyzna, jak nasz książę, niech Bóg ma w opiece jego duszę. Nie bały się zakasać rękawów i zabrać do roboty. Dwaj pozostali są czarujący, ale w porównaniu z markizem wydają się bez wyrazu. Jej lordowską mość, jak jej siostry, potrzebuje prawdziwego mężczyzny, a nie tylko ładnego, sprytnego bawidamka, który będzie jej nadskakiwał. Szybko by się takim znudziła.

Autumn nie miała jednak czasu znudzić się swoimi zalotnikami. Nagle cała trójka zaczęła pojawiać się w Belle Fleurs codziennie i od początku rozbawiali ją, rywalizując między sobą o jej względy. Hrabia de Montroi rozśmieszał ją uwagami na temat swoich konkurentów. Miał cięty język, a błękitne oczy błyszczały mu czystą złośliwością, kiedy dowcipkował swobodnie. Najłatwiej było żartować z księcia, ponieważ Etienne St. Mihiel śmiertelnie poważnie podchodził do zadania, jakim było zdobycie ręki Autumn. Nie widział nic zabawnego w sytuacji, w jakiej się znalazł, i to zdecydowanie odróżniało go od pozostałych zalotników. Etienne przyzwyczaił się już do tego, że zawsze dostawał to, czego chciał, i sama myśl, że mógłby nie zdobyć ręki pięknej dziedziczki, bardzo go drażniła. Pewnego popołudnia Guy znów zaczął żartować z księcia de Belfort i obaj o mało się nie pobili.

– Obaj z Sebastianem jesteście zbyt blisko spokrewnieni z Autumn – zażartował.

– Nie rozumiem – odezwał się markiz.

– Ty i de Belfort jesteście spokrewnieni z jej ciotkami – powiedział hrabia. – Pewien jestem, że przez to skoligacenie żaden z was nie będzie mógł poślubić Autumn. Zatem ja wygrywam, bo wy musicie ustąpić – chichotał.

– Niemądry żartowniś! – rzuci! Etienne St. Mihiel.

– Za ciebie nie wyjdzie, póki ja żyję!

– To prawda, ponieważ wyjdzie za mnie – rzucił z uśmiechem markiz.

– Należałoby chyba zapytać o to ojca Bernarda – stwierdziła Autumn.

Młody ksiądz podszedł i wyjaśniono mu sporną kwestię. Na twarzy księdza zagościł wesoły uśmieszek, ale odparł:

– Nie wydaje mi się, by pokrewieństwo mademoiselle z dwoma dżentelmenami, o których wspomniano, było na tyle silne, by Kościół mógł sprzeciwić się związkowi z którymś z nich. Wszyscy trzej macie prawo ubiegać się o jej rękę. Z chęcią odprawię ceremonię ślubną, kiedy panna postanowi, kogo wybierze.

– Połączy nas biskup Tours, a nie jakiś wiejski klecha – rzucił dumnie Etienne St. Mihiel. – Biskup jest moim kuzynem.

– Ja jestem spokrewniony z arcybiskupem Gondi w Paryżu – pochwalił się hrabia. – Na pewno chętnie udzieli ślubu mnie i Autumn.

– A ja bardzo bym się ucieszył, gdyby ksiądz zgodził się udzielić nam ślubu – powiedział spokojnie do ojca Bernarda markiz.

– Merci monseigneur – odparł ksiądz.

– Skąd możecie wiedzieć, że wyjdę za któregokolwiek z was? – odezwała się poirytowanym tonem Autumn. – Nie jesteście jedynymi godnymi uwagi kawalerami we Francji. Zaczyna mnie to już męczyć. Nie chcę was tu już widzieć wszystkich razem. Możecie odwiedzać mnie pojedynczo, panowie. Inaczej nie uda mi się was dobrze poznać i zdecydować, za którego z was chcę wyjść. Jak często mam wam powtarzać, że decyzja należy do mnie, a nie do któregokolwiek z was. Będziecie odwiedzać mnie na zmianę, w kolejności według ważności waszych tytułów. Etienne, zapraszam jutro, następnego dnia przyjedzie markiz, a potem hrabia. Nie pomylcie kolejności, bo jeśli mnie rozzłościcie, oddalę was wszystkich. A teraz wracajcie do domów!

Odwróciła się i wyszła z salonu, zostawiając swoich zalotników z ustami otwartymi ze zdziwienia. Bardzo starała się nie roześmiać, kiedy patrzyła na ich zaskoczone twarze. Nawet Sebastian nie wiedział, co ma powiedzieć.

– To oburzające! – rzucił z wściekłością książę. – Poproszę jej matkę o jej rękę i zakończę tę niedorzeczną szaradę.

– Jesteś głupcem, de Belfort – rzekł markiz. – Madame Jasmine sama powiedziała nam, że decyzja należy tylko do jej córki. Nie możesz ubiegać się o rękę Autumn bez jej zgody. Jest bogata, a jej krew jest równie błękitna jak każdego z nas, a może nawet bardziej, jeśli uwzględnić fakt, że jej dziad był z królewskiego rodu. Ani nasze tytuły, ani bogactwo jej nie imponują. Wyjdzie tylko za tego, kogo pokocha, mon brave. Ani bogactwo, ani tytuły nic tu nie pomogą.

– Więc sprawię, że mnie pokocha – rzeki z determinacją.

– Ha! – zakrzyknął hrabia, usłyszawszy tę uwagę. – Czy ty chociaż wiesz, co to miłość, Etienne?

– Swego czasu kochałem wiele kobiet – odparł.

– Kochałeś się z wieloma kobietami – poprawił go Guy d'Auray. – To różnica. Jeśli tego nie wiesz, to już przegrałeś.

– Adieu, monsieurs - rzekł markiz. – Zobaczymy się pewnie na moim ślubie, o ile nie wcześniej.

Skłonił się i odszedł. Autumn patrzyła na niego przez okno sypialni swojej matki.

– Co zrobiłaś? – zapytała Jasmine, która położyła się z powodu lekkiej migreny.

– Rozdzieliłam ich – odparła. – Byli jak trójka szczeniąt walczących o kość. Czyli o mnie! To mi wcale nie pochlebia, tylko mnie drażni. Teraz będą mnie odwiedzali po kolei, póki któregoś nie wybiorę, albo im się znudzi przyjeżdżanie. Jak inaczej mam ich poznać?

Wyjaśniła matce, co im zaproponowała.

– Bardzo mądrze, ma bébé.

– Nie jestem pewna, czy to rozwiązanie na dłuższą metę nie okaże się jeszcze bardziej denerwujące – przyznała.

Matka roześmiała się.

– Nie, miałaś rację. Poznasz ich w ten sposób szybciej i będziesz mogła zdecydować, których odprawisz. O ile jeszcze nie zdecydowałaś.

– Wiesz, że tak, mamo – przyznała. – Nie chcę, jednak, żeby sądził, że wygrał tak łatwo. – Uśmiechnęła się. – Jest bardzo pewny siebie.

– To część jego uroku.

– No i nie pocałowałam jeszcze ani Etienne'a, ani Guya.

– Powinnaś to uczynić, dla porównania – zgodziła się Jasmine.

Autumn zachichotała.

– Indii i Fortune też to doradzałaś? – zapytała. Jasmine roześmiała się.

– Nie, ma bébé, oczywiście że nie. India była przekonana, że pozjadała wszystkie rozumy, a Fortune zawsze była rozsądna, więc nie było takiej potrzeby. Przynajmniej do czasu, kiedy wybrała Kierana. Potem już było za późno, bo zakochała się na zabój. – Jasmme usiadła i poklepała dłonią łóżko, pokazując córce, by usiadła. – Urodziłaś się w październiku, kilka tygodni po ślubie Fortune i Kierana. Jesteś moim ostatnim dzieckiem. Byłaś wielkim zaskoczeniem dla mnie i ojca, bo sądziliśmy, że Bóg nie da nam już więcej dzieci. Ale bardzo się cieszyliśmy! Och, tak, Autumn Rose Leslie, tak bardzo się cieszyliśmy, że się urodziłaś! Nigdy nie mówiłam o tym twoim siostrom i braciom, ale wydaje mi się, że byłaś moim ukochanym dzieckiem po prostu dlatego, że tak późno się urodziłaś. Dałaś mnie i ojcu szansę znów stać się rodzicami, a twoi bracia i siostry byli już dorośli albo prawie dorośli. Oni już nas nie potrzebowali, za to ty, owszem, i bardzo nas to cieszyło. Nie czuliśmy się starzy, choć przyszły już na świat nasze wnuki, bo przecież mieliśmy do wychowania jeszcze jedno dziecko.

Poklepała dłoń Autumn.

– Co zrobisz, kiedy ja wyjdę za mąż, mamo?

– Nie będziesz przecież daleko, ma bébé - odparła Jasmine. – Będę sobie żyła wygodnie tutaj, w Belle Fleurs. Pewnego dnia może nawet udam się do mojego wdowiego domu w Cadby z wizytą, albo do Glenkirk, gdy rana w moim sercu nieco się zagoi. O ile to w ogóle kiedyś nastąpi.

– Nie wiem, czy to możliwe, mamo.

– Wciąż w głębi serca opłakuję ich wszystkich. Janial Khan, był pierwszy, potem Rowan Lindley, Henry Stuart, a potem twój ojciec. – Jasmine uśmiechnęła się. – Ależ miałam cudowne życie, ma bébé!

– Mówisz, jakby się już skończyło – zauważyła z niepokojem Autumn.

Matka zaśmiała się.

– Nie, jeszcze nie. To tylko początek nowej drogi, ale jeszcze nie wiem, dokąd ona wiedzie, Autumn.