Wezwała stangreta i kazała zaprzęgać.

Wkrótce po raz pierwszy w życiu sama jedna przemierzała eleganckim powozem ulice Londynu. Cierpiała na agora – fobię; lękała się otwartych przestrzeni, obcych ludzi i nowych znajomości. Zawsze ktoś jej towarzyszył, ale tym razem sama musiała stawić czoło wyzwaniu.

W holu Trevithick House przyjął ją dystyngowany kamerdyner, który potraktował ją lekceważąco i na pytanie o lorda Markusa oznajmił, że jaśnie pana nie ma w domu.

Charlotte drżała jak liść i czuła palące łzy pod powiekami, ale wzięła się w garść.

– Czyżby? – powiedziała lodowatym tonem. – Dobry człowieku, idź natychmiast do lorda Trevithicka i powiedz mu, że pani Cavendish chce z nim rozmawiać. Chodzi o sprawę wielkiej wagi.

W tej samej chwili w głębi holu otworzyły się drzwi i stanął w nich Markus. Rozmawiał z mężczyzną w średnim wieku. Twarz miał zasępioną. Najwyraźniej był w kiepskim nastroju. Charlotte miała złe przeczucia. Na pewno nie zechce jej przyjąć!

– Szukamy w londyńskim porcie, wysłaliśmy też ludzi do Southampton – powiedział rozmówca Markusa. Obaj umilkli na widok zgnębionej Charlotte. Markus zaraz się rozpromienił, więc odetchnęła z ulgą.

– Pani Cavendish! Proszę wybaczyć, że musiała pani czekać. Gower – zwrócił się uprzejmie do swego pełnomocnika, – Wrócimy do tej rozmowy. Dzięki za pomoc.

Zaprosił Charlotte do swego gabinetu i przepuścił ją w drzwiach. Zdenerwowana i pełna obaw, weszła do środka. Ręce jej się trzęsły. Markus wiedział o jej przypadłości. Wskazał jej fotel i usiadł po drugiej stronie biurka.

– Widzę, że jest pani bardzo poruszona – odezwał się łagodnym głosem. – Każę służbie przynieść kieliszek wina. To panią wzmocni. Zadała pani sobie tyle trudu. Czemu zawdzięczam tę wizytę? Są jakieś wiadomości o bracie?

Charlotte uśmiechnęła się przez łzy.

– Niestety. Żadnych śladów. Przyszłam tu w innej, równie ważnej sprawie. Chodzi o moją kuzynkę Beth Allerton.

Markus spochmurniał i uniósł się w fotelu, jakby zamierzał wstać i zakończyć rozmowę.

– Bardzo proszę… – zaczęła błagalnym tonem i wyciągnęła do niego rękę.

Po chwili Markus usiadł, a rysy mu złagodniały.

– Przepraszam, jeśli znów poczuła się pani zaniepokojona. O czym mamy rozmawiać?

Gdy Beth obudziła się ze snu, do którego ukołysało ją rozpaczliwe łkanie, w domu było dziwnie cicho. Otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz. Na podłodze stał talerz z suchymi grzankami. Zjadła je z apetytem, nabrała sił i ożywiła się nieco. Postanowiła spakować rzeczy i jutro z samego rana wyruszyć w drogę.

Gdy z holu dobiegły ją stłumione głosy, początkowo nie zwracała na nie uwagi, bo uznała, że to Gough jak co dzień przyszedł naradzić się z Charlotte. Nagle usłyszała krzyk i odgłosy gwałtownej szarpaniny.

– Co ty gadasz, kretynie? – Natychmiast rozpoznała głęboki głos Markusa. – Lady Allerton jest w domu i zaraz mnie przyjmie!

Ktoś szedł po schodach na piętro. Nagłe drzwi się otworzyły i stanął w nich Markus.

– Znowu uciekasz, moja droga? – spytał z przesadną kurtuazją. – Weszło ci to w krew.

– Dzień dobry, milordzie. Trafił pan w sedno. Jadę do Devon.

– Znowu? – Markus stał w drzwiach, blokując przejście, jakby chciał jej dać do zrozumienia, żeby wybiła sobie z głowy wszelkie podróżowanie. – Włóczy się pani po kraju niczym domokrążca. Najwyższy czas się ustatkować. – Wszedł do pokoju. – Nie zgadzam się na ten wyjazd. W błogosławionym stanie? To niebezpieczne!

Zaskoczona Beth upuściła rzeczy, które zamierzała schować do kufra. Ramiona opadły jej bezwładnie.

– Już wiesz – szepnęła i zbladła.

– Wiem – przytaknął. – Nie od ciebie. Twoja kuzynka mi powiedziała.

– Nie miała prawa – odparła cicho Beth.

– Gdyby nie ona, dowiedziałbym się, że mam z tobą dziecko, od salonowych plotkarzy, tak?

– Nie chciałam ci mówić z obawy, że zmusisz mnie do małżeństwa. Ja się nie liczę, ale twoje dziecko nie może być bękartem, prawda? – odparła z goryczą i wybuchnęła płaczem. – Na Fairhaven powiedziałeś, że nie możemy się pobrać.

– Nieprawda!

– Tak mówiłeś!

– Chodziło mi o to, że trzeba odłożyć ślub, ale zaraz po przyjeździe do Londynu zebrałem wszystkie niezbędne dokumenty. Wziąłem je ze sobą. Możesz sprawdzić daty. Mam je od miesiąca. Beth, ja cię kocham! Z wzajemnością. Tego jestem pewny. – Rozpromienił się, gdy energicznie pokiwała głową. – Marsz do łóżka! Musisz wypocząć – powiedział. – I żebyś mi pięknie wyglądała na ślubie! Gdzie się podziały twoje rumieńce? Przestań się martwić. Teraz wszystko jest na mojej głowie. Ty masz dbać o siebie i o nasze dziecko. – Uśmiechnął się kpiąco i zajrzał jej w oczy. – A Fairhavea wniesiesz mi w posagu.

Nicola Cornick

  • 1
  • 41
  • 42
  • 43
  • 44
  • 45