– W takim razie w pani nastawieniu zaszła zmiana. – Nerwowo przeganiał palcami gęstą czuprynę. Wydawał się zagubiony i całkiem zbity z tropu. Nagle zmienił ton. – Beth, masz prawo irytować się na mnie z powodu zmian wywołanych zaistniałą sytuacją, ale pozwól, żebyśmy to spokojnie omówili. O nic więcej nie proszę.

Spodziewała usłyszeć takie słowa, lecz gdy te obawy się potwierdziły, odniosła wrażenie, że Markus zadał jej cios w samo serce. Niczego już od niej nie chciał. Tłumaczyła sobie, że jego decyzja nie jest dla niej zaskoczeniem. Od pamiętnej rozmowy na Fairhaven wiedziała, że Markus zmienił zdanie i już nie chce jej poślubić. Mimo to była wstrząśnięta i zrozpaczona.

– Moim zdaniem nie powinniśmy wdawać się w żadne rozmowy, milordzie – odparła z całą stanowczością, na jaką potrafiła się zdobyć. Unikała jego wzroku. – To byłoby niewłaściwe.

Doprowadzony do furii jej uporem, patrzył zmrużonymi oczyma.

– Czyżby? Co za bzdura! Skąd te skrupuły? Może powinienem pani przypomnieć, że w mojej obecności pozwalała sobie pani na dużo większą swobodę?

Beth cofnęła się w głąb powozu.

– Byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan zostawić mnie samą. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.

Markus długo się jej przyglądał. Wydawało się, że minęły wieki, nim usłyszała znowu jego głos.

– Dobrze. Od początku była pani bardzo przywiązana do legend o rodowej waśni, prawda? Skoro tak bardzo zależy pani na jej podtrzymywaniu, nie będę się sprzeciwiać. Życzę pani dobrego dnia, milady.

Zatrzasnął drzwi, a Beth opadła na poduszki i zamknęła oczy, lecz mimo to łzy spłynęły spod zaciśniętych powiek. Spaliła za sobą mosty. Zdawała sobie sprawę, że to nieuniknione, a jednak czuła się przeraźliwie samotna, jakby nie miała na tym świecie nikogo bliskiego.

Następnego dnia Beth zeszła rano do jadalni w porze śniadania, bo zamierzała poinformować Charlotte, że wkrótce jedzie do Mostyn Hall. Zaczął się drugi tydzień stycznia. Doskonały moment, aby rozpocząć nowe życie. Problem w tym, że nie zawsze można odciąć się całkowicie od przeszłości. Beth doskonale wiedziała, że wydarzenia ostatnich miesięcy odcisną trwałe piętno na jej dalszej egzystencji.

Charlotte siedziała już przy stole. Wyglądała ślicznie i świeżo w pasiastej biało – żółtej sukni. Fryzurę ozdobiła wstążkami w tych samych kolorach. Ładna twarz promieniała radością. Beth czuła się przy niej jak zgrzybiała staruszka. Opadła na krzesło stojące po drugiej stronie stołu.

– Charlotte – zaczęła smutno. – Podjęłam decyzję. Jutro wracam do Mostyn. – Umilkła, gdy kuzynka podniosła wieko jednej z waz i odłożyła je na blat kredensu. Zapach duszonych nerek przyprawił ją o mdłości. Z jawną odrazą przyglądała się apetycznej potrawie.

– Ulubione danie Kita – przypomniała Charlotte. – Nie mam serca powiedzieć kucharce, że nie będę tego jeść. To pewne, że służba tak samo jak my zamartwia się o niego.

Beth poczuła nadchodzące mdłości.

– Przepraszam, Charlotte! – zawołała, zasłaniając usta rękami. Wstała od stołu i wybiegła z jadalni.

Ledwie zdążyła schronić się w swoim pokoju. Gdy nudności ustały, przemyła twarz i usta, a następnie popatrzyła w lustro. Wyglądała okropnie: ziemista cera, sińce pod oczami, włosy zwisające smętnymi kosmykami. Po ataku mdłości była wyczerpana, kręciło jej się w głowie. Podeszła do łóżka i wślizgnęła się pod kołdrę.

Usłyszała pukanie do drzwi.

– Beth?

Ogarnięta rozpaczą, zacisnęła powieki. Zabrakło jej sił, żeby walczyć z dobrocią Charlotte, która czuła się w obowiązku natychmiast zajrzeć do chorej kuzynki. Beth wiele by dała, żeby nikt jej nie widział w tym stanie, ale stało się. Charlotte otworzyła drzwi, weszła do jej sypialni i z poważną miną zbliżyła się do łóżka. Usiadła na brzegu posłania. Satynowa pościel lekko szeleściła.

– Kiedy zaczęły się te mdłości? – zapytała spokojnie. Beth popatrzyła na nią i zaraz odwróciła wzrok. Po minie kuzynki poznała, że jej tajemnica została odkryta. Ze smutkiem przyznała w duchu, że przed Charlotte nic się nie ukryje. Jak mogła oszukiwać najlepszą przyjaciółkę? – Zaledwie kilka dni temu – odparła słabym głosem. – Czuję się podle. – Łzy spływały po bladych policzkach. Charlotte ścisnęła jej dłoń.

– Wkrótce poczujesz się lepiej – zapewniła rzeczowo. – Po trzecim miesiącu mdłości zwykle przestają dokuczać.

– Charlotte…

– Wiem, wiem. To prawda, że nie mam dzieci – wpadła jej w słowo kuzynka, pobłażliwie kręcąc głową – ale obserwowałam brzemienne żony oficerów i słuchałam ich zwierzeń. Sporo dowiedziałam się o ciąży i porodach. Znam również skuteczne sposoby na opanowanie porannych mdłości.

– Mnie jest niedobrze przez cały dzień – pożaliła się Beth.

– Tak bywa, niestety, ale znajdą się metody, które złagodzą twoje dolegliwości – odparła Charlotte z lekkim uśmiechem. Pochyliła się i czule uściskała kuzynkę. – Dzięki, że nie próbujesz mi niczego wmówić. Mogłabyś twierdzić, że twoje dolegliwości to przedłużająca się choroba morska albo zwykła niestrawność.

Beth zalała się łzami.

– Kochanie…

– Cicho, skarbie. Domyślam się, co czujesz. – Charlotte starała się uspokoić Beth.

– Jestem nieszczęśliwa i zagubiona. Ciągle płaczę i wściekam się na samą siebie.

Wzruszona Charlotte roześmiała się nerwowo.

– . Rzeczywiście nie jesteś sobą. Dlatego tak się martwiłam. Niepokoi mnie również twoja niechęć do rozmowy z lordem Trevithickiem. – Odsunęła się i popatrzyła na kuzynkę. – Co się stało?

Beth pociągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę.

– To chyba oczywiste! Nie jestem rozpustnicą. Markus nie uwiódł mnie podstępem. Po prostu stało się. Byłam jego kochanką. Nikt mnie nie zmuszał. Wręcz przeciwnie. Zaraz po Bożym Narodzeniu mieliśmy się pobrać, ale gdy przyszedł list od wicehrabiny… Sama rozumiesz, że w tej sytuacji o ślubie nie ma mowy. Markus dał mi to do zrozumienia, nim opuścił Fairhaven.

– Musisz powiedzieć mu, że spodziewasz się dziecka! Jest człowiekiem honoru i wie, co należy uczynić! – oznajmiła surowo Charlotte.

– Och, przestań! Nie chcę, żeby się ze mną ożenił tylko z powodu dziecka! Kocham go, ale bez wzajemności. Myślę, że po tym, jak podróżowaliśmy na Fairhaven tylko we dwoje, Markus uznał za swój obowiązek oświadczyć mi się, żeby ratować moją reputację. Nie chcę, żeby traktował małżeństwo jak obowiązek. Są też inne przeszkody. Sprawa Kita…

– A co to ma do rzeczy? – zdenerwowała się Charlotte.

– Nie rób z siebie męczennicy z powodu tego kretyna, mojego brata. Wybuchł skandal, ale to nie twoja wina.

– Mniejsza z tym. Już ci mówiłam, że przed opuszczeniem Fairhaven Markus praktycznie zerwał zaręczyny. Myślę, że w takiej sytuacji nie ma o czym dyskutować – upierała się Beth.

– Rozmawiałaś z nim po przyjeździe do Londynu? O ile mi wiadomo, chciał się z tobą spotkać, ale nie raczyłaś go przyjąć – powiedziała z wyrzutem Charlotte.

– Spotkaliśmy się przypadkiem. Prosił o chwilę rozmowy, bo postanowił definitywnie ze mną zerwać. Powiedziałam, że nie chcę go więcej widzieć – ciągnęła Beth łamiącym się głosem. – Tak jest lepiej. Mój stan wkrótce będzie widoczny, dlatego muszę stąd zniknąć. Powinnam jak najszybciej wrócić do Devon. Jeśli będę się czuła dostatecznie silna, żeby podróżować, wyruszę jutro. Nie ma sensu, żebym siedziała w Londynie. Kitowi nie jestem w stanie pomóc, a nie mogę ryzykować, że Markus pozna moją tajemnicę.

– Beth, prędzej czy później i tak się dowie – tłumaczyła cierpliwie Charlotte. – Musisz być świadoma, że jeśli urodzisz nieślubne dziecko Markusa Trevithicka, wybuchnie skandal.

Beth pozostawała głucha na wszelkie argumenty i upierała się przy swoim.

– Jakoś się z tym uporam, kiedy będzie taka potrzeba.

– Zobaczymy. – Charlotte wstała i podeszła do drzwi. – Moim zdaniem wygadujesz same bzdury, ale teraz nie zamierzam się z tobą spierać. Zaraz ci przyniosę kilka suchych grzanek. Zapewniam, że kiedy je schrupiesz, od razu poczujesz się lepiej.

Pobiegła do kuchni i wkrótce stanęła pod drzwiami pokoju Beth z talerzem w ręku. Już miała zapukać, ale usłyszała stłumiony szloch i uznała, że grzanki mogą poczekać. Beth czuła się okropnie, więc lepiej zostawić ją samą. Niech się wypłacze.

Postawiła talerz na podłodze przed drzwiami i z ciężkim sercem poszła do salonu, żeby spokojnie przemyśleć to, czego się dziś dowiedziała.

Usiadła w fotelu i westchnęła głęboko. Nie miała wątpliwości, że Beth gorąco kocha Markusa. Przygodne romanse nigdy jej nie interesowały. Charlotte zawsze uważała, że kuzynka jest zbyt impulsywna, samowolna i uparta. Dlatego próbowała przemówić jej do rozumu, niestety, z miernym skutkiem. Widziała teraz jasno i wyraźnie, że Beth wprawdzie oddała serce Markusowi, lecz zarazem wmówiła sobie, że to miłość bez wzajemności, a ślubu nie będzie.

Charlotte znowu westchnęła. To pewne, że Beth postawi na swoim i ucieknie do Devon, żeby uniknąć poważnej rozmowy z Markusem. Ciekawe, co on by na to powiedział. Charlotte wiedziała od Justyna, że lordowi bardzo zależy na tym, aby nadal widywać Beth. Nie chodziło o jedno spotkanie. Markus z pewnością miał wobec Beth poważne zamiary. Nie wyglądał na człowieka, który chce jak najszybciej zerwać zaręczyny. Takie sprawy załatwia się listownie.

Głęboko zamyślona Charlotte nerwowo bębniła palcami o poręcz fotela. Według Beth Markus oznajmił, że ich ślub nie może się odbyć. Charlotte podejrzewała, że jego słowa zostały opacznie zrozumiane. Z kolei Markus usłyszał niedawno od Beth, że między nimi wszystko skończone. Tamci dwoje naprawdę byli siebie warci. Zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem, gadali głupstwa i w każdym zdaniu doszukiwali się ukrytych aluzji. Rozstali się i teraz oboje są nieszczęśliwi. Na własne życzenie! Dobrze im tak! Niech to będzie dla nich nauczką. Nie można jednak pozwolić, żeby nazbyt długo cierpieli.

Charlotte wstała, zadzwoniła na służącą i kazała przynieść swój płaszcz, kapelusz i rękawiczki. Miała wyrzuty sumienia. Dręczyło ją nieprzyjemne odczucie, że wtrąca się w cudze sprawy, ale nie widziała innego wyjścia. Chodziło przecież o szczęście Beth, o jej dobro.