Ogarnięta przerażeniem Beth zerwała się na równe nogi. Wykluczone! Nie mogła teraz stanąć twarzą w twarz z Justynem. Na pewno będzie mówił o Markusie, co dla niej byłoby ponad siły. Popatrzyła na Charlotte, która rozpromieniła się natychmiast, a jej twarz przybrała wyraz ekstatycznej radości. Beth podejrzewała, że w tym momencie stanowi przeciwieństwo kuzynki. Na pewno zbladła i sprawiała wrażenie, jakby miała lada chwila osunąć się bezwładnie na podłogę. I rzeczywiście była bliska omdlenia.

– Wybacz, Charlotte, ale jestem zmęczona podróżą i marzę o odpoczynku. Przeproś w moim imieniu pana Trevithicka, że nie mogę się z nim zobaczyć.

Gdy w pośpiechu opuszczała salon, czuła na sobie wzrok zdumionej Charlotte. W ostatniej chwili uciekła przed gościem. Gdy zamykała za sobą drzwi, słyszała niewyraźnie, jak wita się z ukochaną. Pobiegła do sypialni i rzuciła się na łóżko. Drżała na całym ciele i daremnie próbowała się uspokoić. Charlotte wspomniała, że Justyn odwiedzają codziennie, co dla Beth stanowiło poważne utrudnienie. Zapewne w tej chwili słuchał właśnie nowiny o jej powrocie z Fairhaven i wkrótce doniesie o tym Markusowi.

Wtuliła głowę w poduszkę. W czasie podróży złożyła samej sobie uroczystą obietnicę, że nigdy więcej się z nim nie zobaczy.

Miała dziesiątki powodów, żeby podjąć taką decyzję.

Przede wszystkim postępek Kita, który bezpowrotnie zniweczył wszelkie szanse na pojednanie skłóconych rodzin.

w przeciwieństwie do Justyna, który niewiele znaczył wśród krewnych i dlatego mógł robić, co mu się podobało, Markus był głową rodziny i musiał bronić jej honoru. Z tego powodu wszelka zażyłość z Mostynami była nie do przyjęcia. Kiedy Beth uświadomiła sobie tę prawdę, straciła nadzieję na ślub.

Wystarczyło, że przypomniała sobie, co powiedział, kiedy żegnali się na Fairhaven, aby pojąć, że nie mogą być razem.

Jak na ironię z ważnego powodu marzyła teraz o małżeństwie z Markusem.

Przymknęła oczy. Tak bardzo go kochała, że w tych okolicznościach kolejne spotkanie byłoby dla niej prawdziwą torturą. Nie do zniesienia wydawała się myśl o tym, że mieliby stanąć twarzą w twarz, rozmawiać o swoich sprawach, zdecydować wspólnie o nieuchronnym rozstaniu. Postanowiła, że najpierw włączy się w poszukiwanie Kita i pomoże Scharlotte przetrwać zamieszanie poprzedzające oficjalne zaręczyny i ślub, a potem usunie się do Mostyn Hall. Czekała ją smutna i samotna zima. Będzie się musiała obyć bez towarzystwa kuzynów. Na szczęście Charlotte ma teraz Justyna, który się nią zaopiekuje. Beth pospiesznie otarła łzę spływającą po policzku. Nie miała zwyczaju użalać się nad sobą i mimo życiowych zawirowań nie zamierzała tego zmieniać.

Następnego ranka po dobrze przespanej nocy wcale nie czuła się lepiej. Była tak osłabiona, że nie miała siły podnieść głowy z poduszki. Zatroskana Charlotte przyszła do sypialni Beth, która złościła się na siebie, bo przysparzała kuzynce zmartwień.

– Nic mi nie jest – mruknęła zachrypnięta, gdy pełna obaw Charlotte zasypała ją pytaniami. – Poleżę w łóżku i wkrótce odzyskam wigor. To pewne jak deszcz po południu.

Charlotte miała na sobie elegancką suknię odpowiednią na przedpołudniowy spacer. Z pomocą Justyna z wolna przełamywała instynktowną niechęć do opuszczania domu i pod jego opieką coraz chętniej wyruszała na krótkie przechadzki. Londyn opustoszał, ulice były wyludnione i spokojne, więc mogła stopniowo oswajać się z dużym miastem. Beth popatrzyła na kuzynkę z zadowoleniem i odrobiną zazdrości. Położyła się na boku i natychmiast zasnęła.

Obudziła się po południu. Nie miała pojęcia, co ją wybiło ze snu, aż usłyszała dobiegający z holu znajomy głos.

– Mówiono mi, że lady Allerton wróciła do miasta. Czy to prawda?

Markus! Usiadła z trudem, ale zmieniła zdanie, opadła na poduszkę i leżała nieruchomo, jakby w ten sposób chciała uprawdopodobnić kłamstwo, że nie ma jej w domu. Zdawała sobie sprawę, że zdesperowany Markus, nie zważając na konwenanse, może przyjść do jej sypialni. Dawniej często tam zachodził… na Fairhaven, nie w Londynie. Wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź kamerdynera.

– Lady Allerton odpoczywa po podróży i nikogo nie przyjmuje. Prosiła, żeby jej nie przeszkadzać. Kiedy się obudzi, powiem, że pan o nią pytał, milordzie.

– Będę wdzięczny – oparł krótko Markus. Beth słyszała cień zniecierpliwienia w jego głosie. – Proszę przekazać lady Allerton, że jutro przyjdę z wizytą.

Odetchnęła z ulgą, kiedy drzwi zamknęły się za nim. Drżąc na całym ciele, długo leżała bez ruchu okryta ciepłą kołdrą. Markus przyszedł się z nią zobaczyć. Powinna się domyślić, że złoży wizytę, i przygotować się do niej. Wiedziała, że nie miał zwyczaju unikać trudnych sytuacji. Zamiast czekać, aż sytuacja zmieni się na lepsze, wolał stawić jej czoło. Tak mu nakazywało poczucie honoru. Uważał za swój obowiązek spotkać się z kochanką i narzeczoną w jednej osobie, aby oznajmić, że między nimi wszystko skończone. Musiał zerwać zaręczyny. Ta sprawa dotyczyła tylko ich dwojga. Nigdzie poza wyspą nowina nie została ogłoszona. Beth zdecydowała, że powierzy ją pieczy Markusa, do lady Salome napisze list z wyjaśnieniem, że waśń rodowa wyklucza jej ślub z Markusem, a potem usunie się do Mostyn Hall i spróbuje zapomnieć o nieszczęśliwej miłości. Problem w tym, że ostatni punkt jej planu był nie do urzeczywistnienia. Po pierwsze, o Markusie nie da się łatwo zapomnieć, a po drugie, zostawił jej po sobie pamiątkę, która wkrótce przestanie być dla innych tajemnicą.

Jęknęła boleśnie, zwijając się w kłębek. Wiedziała, że nie może w nieskończoność unikać spotkania z Markusem, ale postanowiła je odwlec do czasu, aż poczuje się na tyle silna, żeby stanąć z nim twarzą w twarz, a także kłamać w żywe oczy.

Wieczorem zwlokła się z łóżka, przebrała do kolacji i zeszła na dół, żeby dotrzymać towarzystwa kuzynce. Usiadła z nią do stołu, lecz wkrótce stało się jasne, że nie zdoła przełknąć ani kęsa, więc odetchnęła z ulgą, gdy przeszły do salonu. Charlotte opowiedziała jej o poszukiwaniach prowadzonych przez pana Gough, który imał się wszelkich sposobów, żeby znaleźć Kita. Daremnie! Młody człowiek przepadł jak kamień w wodę. Nie widziano go w żadnym porcie, więc zapewne nie wyjechał z kraju. Nie odzywał się do przyjaciół. Krótko mówiąc, rozpłynął się w powietrzu.

– Justyn powiedział, że jego kuzyn pilnie chce się z tobą zobaczyć – oznajmiła Charlotte, gdy zakończyła półgodzinną opowieść dotyczącą bezowocnych poszukiwań. – Zajrzał! tutaj po południu.

– Słyszałam go – odparła pospiesznie Beth. – Problem w tym, że nie czułam się na siłach, aby przyjmować gości.

– Może jutro. – Charlotte zmierzyła ją badawczym spojrzeniem. – Byłoby dobrze, gdyby nasze rodziny wymieniły. się informacjami. Może coś z tego wyniknie.

– Nie spotkam się z lordem Markusem, moja droga – oznajmiła stanowczo Beth. – Nie mam na to ochoty. Już zapowiedziałam służbie, że dla niego nie ma mnie w domu.

– Ale dlaczego? – Charlotte nie wierzyła własnym uszom.

– Proszę, nie pytaj. – Przerażona Beth czuła, że lada chwila wybuchnie płaczem. – Po prostu nie chcę z nim rozmawiać.

Uciekła na górę, nim Charlotte zaczęła ją namawiać do zmiany zdania.

Następnego dnia wszyscy domownicy mieli okazję przekonać się, że Beth nie rzuca słów na wiatr. Gdy Markus przyszedł z wizytą, nie chciała go przyjąć. Zamknięta w swoim pokoju, słyszała, jak wypadł z domu i trzasnął drzwiami. Zdawała sobie sprawę, że unikając go, postępuje jak tchórz.

Gdy Charlotte w towarzystwie Justyna wróciła ze spaceru, natychmiast poszła na górę i nie przebierając w słowach, powiedziała jej to samo.

– Dlaczego pogarszasz sprawę? Nasza sytuacja i bez tego jest bardzo trudna – beształa kuzynkę. – Odpowiedz mi szczerze, Beth. Pokłóciłaś się z Trevithickiem? Jeśli tak… – Błagam, Charlotte! – jęknęła Beth. – Zostaw mnie w spokoju!

Zdesperowana, włożyła płaszcz, kapelusz i rękawiczki. Kazała stangretowi zaprzęgać. Pojechała do kancelarii pana Gough w nadziei, że usłyszy jakieś nowiny, ale srodze się zawiodła. Prawnik niechętnie przyznał, że jego wysiłki nie dają żadnych rezultatów. Mimo wszystko była zadowolona ze swojej wyprawy, bo zrobiła wreszcie coś konkretnego i uwolniła się na pewien czas od przenikliwych oczu Charlotte.

Gdy opuszczała kancelarię, po drugiej stronie ulicy spostrzegła Markusa idącego z Eleonorą. Na jego widok serce uderzyło jej mocniej. Wystarczyło, że go zobaczyła, i już kolana się pod nią ugięły. Wydawał się zmęczony i smutny. Beth najchętniej przebiegłaby na drugą stronę ulicy i rzuciła mu się w ramiona.

Markus i Eleonora żegnali się z jakimś mężczyzną. Beth poznała Gowera, który był ich pełnomocnikiem. Zapomniała, że obaj z Gough mają biura niemal drzwi w drzwi. Odwróciła się i szybkim krokiem zmierzała do powozu, ale Markus od razu ją zauważył. Pospiesznie zamienił z Eleonorą kilka słów, przebiegł przez ulicę i ruszył w stronę Beth. Wskoczyła do powozu, nie czekając, aż usłużny Gough poda jej rękę. Prawnik na równi z Markusem był zdumiony takim zachowaniem. Na twarzy tego ostatniego oprócz zdumienia malowała się także złość. Otworzył szeroko drzwi powozu, nim zdążyła zastukać na stangreta.

– Lady Allerton!

– Milordzie? – Beth przybrała swój najbardziej wyniosły ton. Nie miała innego wyjścia. To jedyny sposób, żeby uniknąć drżenia głosu. Markus był zdumiony i mocno zirytowany. Beth omal się nie rozpłakała.

– Proszę o chwilę rozmowy. Czy wysiądzie pani na moment?

– Wykluczone – burknęła wrogo. – Nie mam na to ochoty, milordzie.

Markus skrzywił się, jakby poczuł fizyczny ból. Zdumienie wciąż górowało u niego nad złością. Beth czuła się winna, że traktuje go tak podle.

– Zapewne z powodu tych wszystkich niefortunnych zdarzeń, które ostatnio miały miejsce, prawda? – spytał mocno zdenerwowany. – Postępek kuzyna pani…

– To nie ma nic do rzeczy – odparła z kamienną twarzą. Błagała go w duchu, żeby przerwał tę indagację, bo lękała się, że lada chwila wybuchnie płaczem.