Nie przerywając łagodnej pieszczoty, rozwiązał pasek szlafroka i zsunął śliski jedwab z jej ramion. Westchnęła z rozkoszy, gdy objął dłońmi jej piersi. Zapomniała o całym świecie. Myślała tylko o tym, jak bardzo go pragnie. Chciała dotknąć obnażonego torsu, poczuć pod palcami ciepło śniadej skóry. Objęła Markusa, wyciągnęła mu zza paska koszulę i pogłaskała muskularne plecy.

Oboje szeptali swoje imiona.

– Markusie…

– Beth… – Wiedziała, że jej pożąda, lecz mimo to wahał się i czekał. – Beth, jeśli nie chcesz, powiedz mi teraz…

Spojrzała mu prosto w oczy i odparła szczerze:

– Chcę być twoja. Pragnę tego całym sercem.

Przez moment stali nieruchomo i patrzyli na siebie w milczeniu. Potem Markus wziął Beth na ręce i położył na łóżku. Pieścił ją długo i delikatnie, zasypywał pocałunkami całe jej ciało, szeptał do ucha czułe słowa. Oszołomiona i rozpalona, pragnęła oddać mu się całkowicie, bez reszty, natychmiast.

Poczuła, że wsunął dłoń między jej uda. Pocałował ją namiętnie i w tej samej chwili stali się jednością. Porwana falą niewyobrażalnej rozkoszy powtarzała coraz głośniej jego imię. W chwilę później podążył za nią i dotknął nieba. Rajem zatracili się w otchłani cudownych doznań.

Beth się obudziła, gdy zapadł zmierzch. Obok niej leżał Markus, pogrążony w głębokim śnie. Przyglądała mu się z czułością, podziwiając długie rzęsy, cień zarostu na gładkich policzkach, wyraziste rysy, które łagodniały, kiedy spał. Dziś odkryła, jak przyjemnie jest go dotykać, czuć jego bliskość. Serce miała przepełnione miłością. Uśmiechnęła się smutno, wstała z łóżka i włożyła szlafrok. Podeszła do okna i usiadła na wyściełanym parapecie, wsłuchana w szum morza.

– Beth?

Markus także się obudził i patrzył na nią, opierając się na łokciu. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Podeszła do łóżka, usiadła na brzegu posłania i długo patrzyła na niego bez słowa.

– Dobrze się czujesz, miłości moja?

Odwróciła wzrok. Przyjemnie jest usłyszeć takie słowa. Być może oznaczały, że Markus naprawdę jest w niej zakochany. Milczała przez chwilę, czekając na upragnione wyznanie. Na próżno.

– Dobrze. Wszystko w porządku – odparła wstydliwie.

– O czym myślałaś? – szepnął, zaglądając jej w oczy. – Żałujesz tego, co się między nami stało?

Bez słowa wślizgnęła się pod kołdrę.

– Nie – odparła bez namysłu, trochę zakłopotana własną szczerością. – Pragnęłam tego, więc nie mogę żałować. Markusie… Nie sądzisz, że jestem… rozwiązła? Lady Salome i Charlotte tak właśnie by powiedziały.

Wyciągnął wolno rękę i delikatnie pogłaskał Beth po policzku.

– Dla mnie jesteś najcudowniejsza na świecie. Wkrótce się pobierzemy. Cudze opinie nic mnie nie obchodzą.

Uspokojona takim zapewnieniem, poczuła się znowu pewnie i bezpiecznie.

– Chcesz się wykąpać? – zapytał niespodziewanie. – W łodzi przemokłaś do suchej nitki. Dobrze by ci to zrobiło.

Obrzuciła go badawczym spojrzeniem. Był rozbawiony, wręcz swawolny, jakby układał w głowie jakiś plan i bardzo się z tego cieszył. Miała wrażenie, że szykuje dla niej miłą niespodziankę i gubiła się w domysłach.

– Skoro uważasz, że powinnam…

– Jestem tego pewny. – Postawił stopy na podłodze i sięgnął po koszulę. – Pod jednym warunkiem: kąpiemy się razem.

Oczy Beth zrobiły się wielkie jak spodki.

– Ale… czy tak można?

– Oczywiście! Komu to przeszkadza? Podszedł do kominka i zadzwonił na służbę.

– Markusie! Co ludzie powiedzą? – krzyknęła piskliwym głosem.

Podszedł bliżej, uśmiechając się czule, objął ją ramieniem i cmoknął w usta.

– Wstydzisz się, kochana? Obawiam się, że trochę za późno.

Udało jej się przekonać Markusa, że mimo wszystko lepiej wystrzegać się niepotrzebnej ostentacji. Zgodził się poczekać w swoim pokoju, aż służba przygotuje kąpiel.

Marta McCrae osobiście wszystkiego dopilnowała. Dwie młodziutkie pokojówki noszące wodę udawały, że nie mają pojęcia, co się dzieje, lecz tak nieudolnie ukrywały zaciekawienie, że Beth omal nie wybuchnęła śmiechem. Marta nie pytała o jej samopoczucie. Raz tylko spojrzała znacząco na zmiętą pościel i ruszyła ku drzwiom. Beth zatrzymała ją na chwilę, żeby dowiedzieć się o zdrowie Jamiego i usłyszała, że malec szybko dochodzi do siebie.

– Mam nadzieję, że i pani nic już nie dolega – dodała Marta na odchodnym, uśmiechnęła się porozumiewawczo i wyszła.

Beth pobiegła do łazienki, zdjęła szlafrok i wskoczyła do ogromnej wanny napełnionej gorącą wodą o cudownym zapachu lawendy. Zanurzyła się i przymknęła oczy.

Nagle poczuła, że powierzchnia faluje. Natychmiast uniosła powieki i pisnęła zaskoczona. Markus był tuż obok w pachnącej kąpieli. Odczekał chwilę, a potem wsunął się za nią i gestem zachęcił, żeby oparła się o jego tors. Omal nie krzyknęła znowu, gdy zamknął ją w mocnym uścisku. Próbowała wyswobodzić się z jego objęć, a woda omal nie przelała się przez brzeg wanny. – Nie wierć się, kochanie – skarcił ją czule Markus. – Chcesz, żebyśmy się oboje potopili? Wanna jest duża, w sam raz dla dwojga.

Beth zaniechała oporu. Nie protestowała również, kiedy masował jej ramiona, całował kark i dotykał piersi. Zmysłowe pieszczoty sprawiły, że z wolna narastało w nich pożądanie. Gdy oboje zapragnęli silniejszych podniet, Markus wziął ją na ręce, starannie otulił wielkim ręcznikiem i zaniósł do sypialni. Opadli na posłanie i całowali się zachłannie. Wśród namiętnych pieszczot zapomnieli o rzeczywistości i zatonęli w czystej rozkoszy.

Beth obudziła się o świcie. Leżała nieruchomo, patrząc, jak szara poświata sączy się przez zasłony, i słuchała szumu fal, które rozbijały się o skaliste wybrzeże. Gdy poruszyła się lekko, Markus przytulił ją i dotknął ustami ciemnych włosów.

– Dlaczego nie śpisz, kochanie?

– Rozmyślam. – Położyła się na brzuchu i spojrzała mu w oczy. – Miałeś rację. Doszłam do wniosku, że moje marzenia o Fairhaven były całkowicie oderwane od rzeczywistości.

Po jego minie poznała, że jest całkiem rozbudzony. Uśmiechnął się smutno.

– Tak trudno było ci przyjąć do wiadomości prawdę o twoim dziadku?

– Owszem. – Pochyliła głowę, tuląc się do niego. – Ale tylko na początku. Teraz spokojniej myślę o tych sprawach. Martwi mnie inny problem. Co się z nami stanie, gdy stąd wyjedziemy? Niedługo przyjdzie list od wielebnego Johna i twojej ciotki. Niezależnie od tego, co postanowią, na jakiś czas trzeba się będzie rozstać. Wrócimy w nasze rodzinne strony.

Markus objął ją ramieniem.

– Nie lękaj się, kochanie. To dla nas dopiero początek wspólnego życia. – Zamilkł na chwilę i pogłaskał ją po plecach. – Mam pomysł! Weźmy ślub po zaraz świętach, najlepiej w Mostyn Hall. Nie sądzisz, że to dobre rozwiązanie?

– Doskonałe! – przytaknęła rozpromieniona. – Lepiej być nie może.

Wbrew temu, co powiedziała, nadal odczuwała lęk, którego przyczyn nie umiała nazwać. Poruszyła się niespokojnie, bo pieszczoty Markusa stawały się coraz bardziej zmysłowe. Po raz kolejny budziły się w niej ukryte pragnienia.

Zapomniała o melancholii. Kiedy Markus jej dotykał, świat przestawał istnieć. Miała zamęt w głowie. Tym razem kochali się bez pośpiechu, wolno i czule, jakby chcieli zatrzymać czas. Razem osiągnęli szczyt rozkoszy, a doznania były tak silne, że oboje jeszcze długo dygotali jak w gorączce. Odpoczywali spleceni mocnym uściskiem. Beth już zasypiała, gdy Markus wypowiedział słowa, na które czekała tak długo.

– Najdroższa moja, kocham cię.

Poczuła radość i uśmiechnęła się łagodnie, ale w głębi ducha nadal wątpiła w siłę jego uczuć, choć nie rozumiała, skąd się biorą te niepokoje.

Kiedy obudziła się po raz drugi, Markusa nie było już w sypialni. Nic dziwnego, miał przecież mnóstwo zajęć. Mimo to poczuła się samotna i opuszczona.

Ledwie skończyła się ubierać, do pokoju zajrzała Marta McCrae.

– Milady, proszę wybaczyć, że przeszkadzam, ale jego lordowska mość otrzymał list z Londynu i lada chwila wyjeżdża…

Beth natychmiast spochmurniała.

– Na miłość boską! Cóż to za pilne sprawy wzywają go do powrotu?

Gdy zbiegła na dół, Markus był w gabinecie z Colinem McCrae. Miał na sobie strój podróżny. Na widok Beth uśmiechnął się i zaraz spoważniał. Colin przez moment wodził spojrzeniem po ich twarzach, a potem wycofał się dyskretnie.

– Beth… – Markus obszedł biurko i chwycił jej ręce. – Bardzo mi przykro, ale muszę natychmiast jechać do Londynu. Złe nowiny. Sama przeczytaj. – Wskazał biurko i leżący na nim list. – Moja matka jest w rozpaczy. Pisze, że Eleonora została uwiedziona i porzucona. Błaga, żebym przyjechał i pomógł jej w nieszczęściu.

– Dobry Boże! Ależ to okropne! Kto się ośmielił… – Nie była pewna, czy sama odgadła, o kogo chodzi, czy też wyczytała odpowiedź ze smutnej twarzy Markusa. – Kit?

– Zapewne. – Markus sposępniał. – Nie znam wszystkich szczegółów. Matka pisze chaotycznie. Muszę jechać, Beth. Chyba rozumiesz…

– Naturalnie. – Wpatrywała się w feralny list porzucony na blacie biurka. Wiedziała, że Kit kocha się w Eleonorze Trevithick. Obserwowała, jak rozkwita ich uczucie, niekiedy dobrodusznie żartowała z kuzyna, ale w głowie jej nie postało, że jest zdolny do takiej nikczemności.

– Nie wierzę! To do niego niepodobne! – wybuchnęła. Trzeba ustalić, co się wydarzyło.

– Z pewnością tak uczynię. Wybacz mi, Beth, ale na mnie już czas. – Podszedł do niej i dodał: – Jedź do Mostyn Hall.

Pokręciła głową.

– Nie mamy czasu na długie rozmowy. Statek czeka, Trzeba wypłynąć, póki pogoda sprzyja żegludze. Obawiam się, że musimy zmienić plany. Ślub się nie odbędzie, radzę ci jednak wrócić do Mostyn. – Ścisnął mocno jej dłonie. – Wszystko miało być inaczej – powiedział z gniewną miną. – Nie udało się… – Urwał w pół słowa, pocałował ją w usta i cofnął się natychmiast. Znieruchomiał na chwilę. Beth odniosła wrażenie, że chce coś dodać, ale zmienił zdanie i wyszedł. Stała, wsłuchując się w cichnący odgłos kroków.