Nadchodził przypływ. Fala porywała kamienie i muszle, sięgając niemal brzegu sukni. Beth rozejrzała się odruchowo jakby chciała sprawdzić, czy wszyscy są bezpieczni. Marta odeszła z dziećmi dość daleko. Wszyscy oglądali teraz muszle znalezione na piasku przez jedną z dziewczynek. Niesione wiatrem radosne okrzyki mieszały się z głosami morskich ptaków. Ktoś płakał. Beth nadstawiła ucha. Słabe, piskliwe kwilenie gdzieś w pobliżu… Popatrzyła na wysokie skały odległe o dwadzieścia metrów. Marta postawiła na nich wiklinowy koszyk, w którym spał malutki Jamie. Przez granitowy grzbiet przelewała się morska woda. Zaabsorbowana poszukiwaniami Marta zapomniała o maleństwie.

Beth ruszyła pędem w stronę potężnych głazów. Kiedy tam dobiegła, ujrzała porwany przez fale koszyk z niemowlęciem. Kątem oka dostrzegła łódź z wiosłami zacumowaną. obok skał i podskakującą rytmicznie na falach. Skoczyła do wody. Nim dopadła łodzi, była mokra do pasa. Nie bez trudu wgramoliła się do środka, odcumowała i natychmiast zaczęła wiosłować, raz po raz oglądając się przez ramię, żeby nie stracić z oczu koszyka. Mały Jamie darł się wniebogłosy.

Beth po raz pierwszy w życiu wiosłowała i płynęła łodzią. Fale same niosły ją we właściwą stronę, ale miała trudności z manewrowaniem. Tymczasem dzieci biegające po plaży, tknięte przeczuciem, zaczęły krzyczeć i ciągnąć Martę za spódnicę. Jedna z dziewczynek, bardziej rezolutna niż pozostałe maluchy, co sił w nogach pobiegła do portu, żeby sprowadzić pomoc.

Beth dzieliło od koszyka zaledwie kilka metrów. Widziała skrzywioną twarzyczkę niemowlaka i szeroko otwarte usta, słyszała donośny płacz zagłuszany szumem fal. Podpłynęła jeszcze bliżej i wychyliła, usiłując chwycić koszyk. Przy pierwszej próbie omal nie wywróciła rozkołysanej łodzi. Wysoka fala chlusnęła jej w oczy słoną wodą, ale rozczapierzone palce dotknęły wiklinowych prętów i zacisnęły się na nich kurczowo. Przemoknięta do suchej nitki Beth wciągnęła koszyk do łodzi i położyła na kolanach. Jamie ociekał wodą i płakał żałośnie. Dopiero teraz popatrzyła na brzeg. Do plaży miała teraz ponad sto metrów. Musiała zawrócić i pokonując opór fal, co sił w ramionach wiosłować ku brzegowi. Obleciał ją strach. Zwątpiła, czy zdoła uratować z opresji siebie i Jamiego.

– Uwaga!

Obejrzała się i zobaczyła niewielką łódź z Colinem McCrae przy wiosłach. Za sterem siedział mężczyzna odwrócony do niej plecami. Błyskawicznie zrównali się z nią. Łodzie uderzyły burtą o burtę, a Colin przechylił się, chwycił za brzeg i ustawił je równolegle. Beth wyjęła Jamiego z koszyka i podała ojcu.

W chwilę później silne ramiona przeniosły ją niczym piórko do drugiej łodzi. Zamknięta w uścisku Markusa – wiedziała, że to on, choć oczy miała zamknięte – przytuliła twarz do smukłej szyi, wdychając znajomą woń jego skóry. Dopiero wtedy wybuchnęła płaczem. Markus przycisnął usta do jej słonego, zimnego policzka. Słyszała powtarzane szeptem swoje imię. Tulił ją tak mocno, jakby nadal była w niebezpieczeństwie.

Szybko dopłynęli do brzegu. Colin podał Jamiego zapłakanej Marcie i zapewnił, że synek ma się nieźle, choć jest mokry, zziębnięty i okropnie wystraszony.

Beth przestała płakać, ale gdy próbowała o własnych siłach wyjść na brzeg, nogi się pod nią ugięły. Markus wziął ją na ręce, a mieszkańcy Fairhaven, którzy przybiegli na ratunek, zaczęli ochoczo wiwatować na cześć odważnej lady Allerton. Uszczęśliwiona Marta całowała w uniesieniu jej dłoń, a Colin ze łzami w oczach dziękował za uratowanie synka. Markus nie bez trudu utorował sobie drogę w tłumie podnieconych wyspiarzy i wsiadł do powozu czekającego u stóp urwiska. Nie zważając na konwenanse, posadził sobie Beth na kolanach. Zabrał także Martę i Colina oraz ich dzieci. W miarę jak zbliżali się do zamku, coraz bardziej pochmurniał i zamykał się w sobie. Beth zrobiło się ciężko na sercu. Dlaczego znowu się gniewał? Czy żałował, że przed chwilą okazał jej tyle czułości? Żeby tylko nie próbował wyładowywać na niej złości. Całkiem opadła z sił i nie miała ochoty znosić jego zmiennych humorów.

Wkrótce powóz zatrzymał się przed wrotami zamku. Weszli do sieni, gdzie zgromadziła się służba, już powiadomiona, co się wydarzyło.

– Gorąca ziołowa kąpiel, świeży kleik i mikstury – zarządziła Marta, która szybko doszła do siebie, gdy przekonała się, że Jamie jest zdrów i cały. Zaufana służąca natychmiast zajęła się maleństwem, bo ochmistrzyni musiała wrócić do swoich zajęć. – Lady Allerton, jak mam pani dziękować? Jest pani niesamowicie odważna.

– Raczej niesamowicie głupia! – burknął opryskliwie Markus. Ochmistrzyni spiorunowała go wzrokiem i już miała odpowiedzieć, ale mąż dal jej znak, żeby się nie wtrącała.

Niech jaśnie państwo sami dojdą do porozumienia. W sieni Markus rozluźnił uścisk i pozwolił Beth stanąć na własnych nogach. Odzyskała siły, ale peszyła ją świadomość, że wygląda jak zmokła kura. Przemoczone ubranie przylgnęło do skóry, a wilgotne włosy oblepiały głowę. Ociekała wodą, zostawiając mokre ślady na kamiennej posadzce. Marta rwała się do pomocy, jednak Beth zdecydowanie ją odprawiła.

– Proszę iść do dziecinnego pokoju i zająć się synkiem. Wystarczy mi gorąca kąpiel i drzemka. Na szczęście wyszłam z tego bez szwanku.

– A szkoda, bo miałaby pani nauczkę – wtrącił bezlitosny Markus. – Odprowadzę panią do sypialni. Nie można pani na chwilę spuścić z oka. Boję się, że znów popełni pani jakieś głupstwo.

Nie uszło uwagi Beth, że Marta i Colin wstrzymali oddech, zdumieni ostrym tonem lorda. Po chwili uświadomiła sobie, że Markus najbardziej się awanturuje, gdy nie ma już powodu do obaw. Mimo to poczuła się urażona i nie zamierzała tego ukrywać.

– Nie życzę sobie, żeby pan mnie odprowadzał, milordzie – oznajmiła zdecydowanie i poczłapała ku schodom. – Dość mam krytycznych uwag na mój temat. Proszę je zachować dla siebie. Uczyniłam to, co uważałam za słuszne.

– I niewiele brakowało, żeby się pani utopiła – wpadł jej w słowo. – Kiedy pani wreszcie zrozumie, lady Allerton, że działanie pod wpływem impulsu powoduje zwykle opłakane skutki? W porcie znalazłaby pani co najmniej kilku silnych i doświadczonych wioślarzy. Wystarczyło ich zaalarmować.

– Milordzie… – zaczął McCrae, ale Markus nie dopuścił go do słowa.

– Wiem, co mówię, Colinie – powiedział łagodniejszym tonem. – Nie zrozum mnie źle. Jestem szczęśliwy, że udało się uratować Jamiego. Gotów byłbym ryzykować życie, aby go ocalić. – Odwrócił się ku schodom i popatrzył na Beth, która starała się wyglądać godnie, choć ociekała wodą. – Stanowczo protestuję, gdy osoby nie posiadające stosownych umiejętności biorą się do działania, narażając na niebezpieczeństwo siebie i innych.

Beth nie miała zamiaru dłużej tego słuchać. Weszła po schodach, plaskając mokrymi butami. Zostawiała za sobą szeroki wilgotny ślad.

Czuła się podle, trzęsła się z zimna. Marzyła jedynie o tym, żeby zdjąć mokre ubranie i wytrzeć się do sucha Łudziła się nadzieją, że Markus wylał już całą żółć i nareszcie zostawi ją w spokoju. Nie miała ochoty wysłuchiwać jego połajanek. Zziębnięta i przerażona, drżała na całym ciele. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z ogromu niebezpieczeństwa. Weszła do sypialni i trzasnęła drzwiami. Jak śmiał mówić do niej takim tonem? Jak mógł ją krytykować, skoro uczyniła wszystko, co w jej mocy, żeby ratować Jamiego? Owszem, miał rację, mówiąc, że w porcie znalazłaby wielu silnych wioślarzy, ale musiała działać. Nie była w stanie czekać bezczynnie i patrzeć, jak fale unoszą koszyk z niemowlęciem na pełne morze.

Pospiesznie zrzuciła ubranie. Zostawiła je na podłodze i naga pobiegła do szafy po ręcznik. Wytarła starannie całe ciało i od razu poczuła się znacznie lepiej, chociaż włosy miała potargane. Włożyła szlafrok z jedwabiu przetykanego złotą nitką, wzięła grzebień z toaletki, usiadła w fotelu przed kominkiem i zaczęła rozczesywać splątane kosmyki. Po chwili usłyszała pukanie.

– Proszę! – zawołała, przekonana, że to pokojówka. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, gdy w drzwiach stanął Markus. Zdążył się przebrać, ale włosy miał jeszcze wilgotne. Popatrzyła na niego pytająco.

– Milordzie… Wydaje mi się… Nie powinien pan tu przychodzić, bo…

– Chcę z tobą porozmawiać – przerwał bezceremonialnie, wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.

– Nie mam ochoty! – krzyknęła rozzłoszczona. – Jak śmiałeś mnie krytykować? Chciałam tylko pomóc…

– Jestem tego świadomy – odparł chłodno. Dłonie zacisnął w pięści i przycisnął do boków. – Próbuję ci tylko uświadomić, że morze wokół wyspy jest zdradliwe, więc sama byłaś w niebezpieczeństwie. Mogłaś utonąć! Czasami podejrzewam, że brak ci zdrowego rozsądku.

Beth miała łzy w oczach. Dzisiejsze przeżycie było dla niej autentycznym wstrząsem, na domiar złego przeżyła bolesne upokorzenie.

– Mnie brak rozsądku, a panu elementarnej wrażliwości, milordzie – oznajmiła wyniośle. Gestykulowała energicznie ręką, w której ściskała grzebień. – To szczyt okrucieństwa robić mi awanturę, kiedy jestem taka zdenerwowana i… – Nagle umilkła, bo Markus zamiast patrzeć na jej pobladłą twarz skierował wzrok niżej. Zorientowała się, że poły jedwabnego szlafroka rozchyliły się, kiedy gwałtownie wymachiwała ramieniem. Uświadomiła sobie, że pod sfałdowaną tkaniną jest zupełnie naga. Zamilkła, otuliła się szlafrokiem od stóp do głów i mocno zaciągnęła pasek. Markus zmierzył ją taksującym spojrzeniem, popatrzył na zarumienioną twarz i kpiąco uniósł brwi.

– Masz racje, Beth – przyznał zmienionym głosem i podszedł bliżej. – Popełniłem błąd, robiąc ci wymówki. Byłem zdenerwowany, bo okropnie się o ciebie bałem. Wydawało mi się, że całkiem bezmyślnie narażałaś własne życie.

Beth miała wrażenie, że dopiero teraz grozi jej prawdziwe niebezpieczeństwo. Zamierzała poprosić go, żeby natychmiast opuścił sypialnię, ale nie odezwała się i bez słowa patrzyła na niego, gdy szedł w jej stronę. Oczy mu pociemniały, a twarz nieoczekiwanie przybrała wyraz bezbrzeżnej czułości. Ujął ją za ramiona, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. Oddała pocałunek i przytuliła się do niego.