Następnego dnia zasiedli razem do kolacji. To był udany wieczór. Gdy Beth zeszła do imponującej zamkowej jadalni, gdzie Markus i jego ciotka już na nią czekali, była wypoczęta i w pełni sił, bo leniuchowała niemal cały dzień. Lady Salome wyglądała zachwycająco w sukni z czerwonej satyny, pomarańczowym turbanie i biżuterii wysadzanej perłami. Beth, ubrana w prostą szarą suknię, czuła się przy niej jak uboga krewna z prowincji. Siedziała cicho, póki Markus plotkował z ciotką o rodzinie. Gdy wyczerpali temat i Salome zasypała ją pytaniami o londyńską modę, skandale i rozrywki, poczuła się całkiem swobodnie. Obie panie mówiły jedna przez drugą. Podczas deseru lady Salome opowiadała pikantne anegdotki z czasów swojej bujnej młodości. Mniej i więcej trzydzieści lat temu sama brylowała w londyńskich salonach.

– Nie złapałam męża, bo najbardziej podobały się wówczas pulchne dziewczątka z jasnymi loczkami podobne do ulubionych piesków lady Caroline Lamb *. – Lśniącymi piwnymi oczyma wodziła od Markusa do Beth. – Moja uroda nie pasowała do tego wzorca i tak zostałam starą panną. Straciłam nadzieję, że przygrucham sobie bogatego amanta. W ostatecznej desperacji zastanawiałam się nawet, czy nie uciec z nauczycielem muzyki, ale czuć go było naftaliną, co nie sprzyjało wybuchom namiętności! – Włożyła do ust kandyzowaną śliwkę i podsunęła Beth talerz ze słodyczami. – O czym to ja mówiłam? Ach, tak. Mój tata był w gorącej wodzie kąpany. Gdy po kilku miesiącach spędzonych w Londynie wciąż nie miałam adoratora, wywiózł mnie na Fairhaven. John mieszkał wtedy sam jak palec, bo jego gosposia zginęła w tajemniczych okolicznościach. Podobno spadła biedaczka z urwiska do morza. Tata uznał, że oszczędzi trochę grosza, jeśli podeśle mnie bratu na jej miejsce. – I od tamtej pory mieszka pani tutaj, łady Salome? – spytała z uśmiechem Beth. – Kawał czasu!

– Słuszna uwaga, kochanie, ale tu jest mój dom. Tam dom twój, gdzie serce twoje. Marek czy Księga Przysłów?

– Ani jedno, ani drugie – roześmiał się Markus i wstał. Panie wybaczą. Idę wypić porto. Wkrótce spotkamy się w salonie.

– Nie spiesz się, drogi chłopcze – powiedziała z roztargnieniem Salome. – Lady Allerton i ja mamy o czym rozmawiać. O słodka przyjaźni! – Popatrzyła na niego z tryumfem.

– To musi być Księga Przysłów!

Markus skłonił się z błyskiem w oku i wyszedł, a Beth westchnęła mimo woli. Podczas kolacji wszystkim dopisywał humor, bo lady Salome ze swadą bawiła gości, wczorajsza awantura nie została jednak zapomniana, a Beth nadal była w niełasce. Markus prawie się do niej nie odzywał. Raz jeden zagadnął ją, pytając, czy jest zadowolona ze swego pokoju i służby. W jego obecności czuła się nieswojo. Kilkakrotnie złapała go na tym, że się jej przygląda, ale twarz miał wtedy nieprzeniknioną, surową. Gdy podnosiła głowę i spoglądała na niego, wcale się nie uśmiechał. Tyle rzeczy powinni sobie wyjaśnić, ale nie miała pojęcia, od czego zacząć. Wczoraj była po temu okazja, ale Markus wściekał się na nią i nie chciał słuchać. Teraz sytuacja dodatkowo się skomplikowała. A jeśli potwierdzą się jej obawy, że trudni się przemytem?

– Dlaczego posmutniałaś, kochanie? – zapytała współczująco lady Salome, gdy usiadły przed kominkiem w salonie z filiżankami herbaty. – Domyślam się, że nadal jesteś zmęczona po podróży. Do tego dochodzi ogromne wzruszenie. Tak długo marzyłaś, żeby się tu znaleźć. Markus opowiadał mi o tobie i twoim pragnieniu odzyskania utraconej przez dziadka wyspy.

– Owszem, to prawda – przytaknęła z westchnieniem. Gdy patrzyła w lśniące oczy lady Salome, wszelkie starania o powrót Mostynów na Fairhaven i odzyskanie posiadłości nagle straciły dla niej na znaczeniu. – Od dziecka chciałam tu przypłynąć, ale… – Zawahała się, targana sprzecznymi uczuciami. – Nie przyszło mi do głowy… Gdyby trzeba było stąd odejść, czym by się pani zajęła?

– Szukałabym mocnych wrażeń! W Exeter nie brakuje ekscytujących miejsc – odparła rezolutnie Salome, wsypując do herbaty trzy łyżeczki cukru. – Mogłabym także wybrać się do Londynu. Przecież to istna Sodoma i Gomora! Pławiłabym się w luksusie, zakosztowałabym zdrożnych przyjemności. Fairhaven to zabita deskami prowincja. Nie masz pojęcia; kochanie, jakie to irytujące, gdy żurnale przychodzą z półrocznym opóźnieniem. I jak tu nadążyć za modą? Od czasu do czasu bywam przecież w towarzystwie, wiec muszę dobrze wyglądać. Z żywnością też u nas nie najlepiej: wszystko solone albo kwaszone. Rzadko jadamy świeże produkty. Pod dostatkiem jest tylko rzepy, ale ja w niej nie gustuję. Szczerze mówiąc, kiedy myślę o ucieczce z tej dziury, je suis aux anges *.

Beth skwitowała jej słowa uśmiechem, ale nie dała im wiary. Wiedziała, że lady Salome uważa zamczysko na Fairhaven za swój dom i podejrzewała, że dzielna i pełna uroku stara panna robi dobrą minę do złej gry. Należało również wziąć pod uwagę wielebnego Johna. Czy w jego wieku można zaczynać wszystko od początku? Jak sobie poradzi w nowej parafii, skoro przywykł do wyspiarzy, a ci uważają go za swego?

– Poza tym, kochanie, jesteś bardzo bogata. – Lady Salome pochyliła się z trudem, sięgając po kawałek drewna, żeby dołożyć do ognia. Beth natychmiast rzuciła się na pomoc, bo podejrzewała, że jej rozmówczyni ma reumatyzm. – Stać cię na rozmaite udogodnienia dla poddanych. Wyspa na tym skorzysta.

– Owszem, ale tylko z materialnego punktu widzenia – i odparła Beth i uśmiechnęła się do lady Salome. – Są przecież rzeczy, których nie można kupić. Czy to w liście do Tymoteusza czytamy, że umiłowanie mamony jest źródłem wszelkiego zła?

– Znakomicie! – Starsza pani klaskała w ręce. – Jak mówią, łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne… i tak dalej. Mateusz, rozdział dziewiętnasty, wers dwudziesty czwarty. – Uradowana, dodała swój cytat do sentencji Beth, a potem bystro spojrzała na nią ciemnymi oczyma. – Proszę, mi odpowiedzieć na jedno pytanie: czy lubi pani Markusa?

Nagła zmiana tematu zaskoczyła Beth. W innych okolicznościach odpowiedziałaby wykrętnie, zwłaszcza gdyby słabo znała rozmówców, ale otwartość i serdeczność lady Salome sprawiły, że mówiła z nią całkiem szczerze.

– Tak. Oczywiście. Bardzo polubiłam lorda Trevithicka, ale… – Umilkła nagle i spochmurniała.

– Aha! Zawsze jest jakieś ale! Beth wybuchnęła śmiechem.

– Droga lady Salome, kłopotów nie brakuje. Lord i ja krótko się znamy.

– W Księgach Królewskich powiedziane jest, że miłość wszystko zwycięża – przypomniała uroczyście lady Salome.

– Zapewne – odparła Beth, choć w to nie wierzyła. Na widok Markusa, który właśnie stanął w drzwiach, pospiesznie zmieniła temat. – Czy to prawda, że na tych wodach grasują przemytnicy?

Lady Salome zmierzyła ją badawczym spojrzeniem.

– Ten proceder kwitł tutaj za czasów twojego dziadka, kochanie. Dawniej przemytnicy zarabiali krocie, ale to już przeszłość, więc i zainteresowanie nielegalnym handlem spadło.

Beth miała wrażenie, że Markus obserwuje ją uważnie, więc uśmiechnęła się do niego.

– Właśnie pytałam pańską ciotkę o przemytników grasujących rzekomo w tej okolicy.

– Słyszałem – odparł, biorąc z rąk lady Salome filiżankę herbaty. – Ta profesja zanika, prawda, droga ciociu?

– Podobnie jak piractwo i rabunek zatopionych wraków – przytaknęła starsza pani. – Życie na Fairhaven nie jest ani w połowie tak ekscytujące, jak się niektórym wydaje, moja droga. Jesteśmy odcięci od świata i jego wydarzeń. Dam przykład: w Ameryce wojna, a do nas docierają tylko słabe echa wielkich bitew przesądzających o losach kraju.

– Aha, byłbym zapomniał! – wtrącił nagle Markus. – Lady Allerton, McCrae wspomniał mi o człowieku, który znał pani dziadka. Nazywa się Jack Cade albo coś w tym rodzaju. Mieszka w Halfway Cottage. Może jutro rano zechciałaby pani go odwiedzić?

– Dobra myśl – przyznała. – Dzięki, milordzie.

Nie miała pojęcia, dlaczego jest taka markotna. Skąd ten brak zapału? Bardzo dziwna sytuacja… Od lat marzyła o wyprawie na Fairhaven, a gdy wreszcie się tutaj znalazła, ogarnęło ją zagadkowe rozczarowanie. Czy należało ją zaliczyć do grona nudziarzy i snobów, którzy po osiągnięciu celu nagle tracą zainteresowanie obiektem swych dążeń? Miała nadzieję, że nie dzieli z nimi tej fatalnej przypadłości, Wstała z fotela i uśmiechnęła się do lady Salome. – Droga pani, milordzie… – Chłodno skinęła głową Markusowi. – Wybaczcie państwo, ale jestem zmęczona i chciałabym odpocząć. Proszę mnie nie odprowadzać – dodała pospiesznie, gdy Markus bez entuzjazmu podniósł się z fotela.

– Sama trafię do swojego pokoju. Dobranoc.

Idąc po schodach, uświadomiła sobie, jak obraźliwe były pozory kurtuazji zachowywane wobec niej przez Markusa wyłącznie przez wzgląd na lady Salome. Z rozpaczą myślała, że chłód, który wkradł się między nich, łatwo może się przerodzić w obojętność, a potem we wzajemną niechęć. Już teraz odnosiła wrażenie, że dzieli ją od Markusa szklana ściana. Niedawna bliskość i poczucie harmonii poszły w zapomnienie. Aż trudno uwierzyć, że trzymał ją w ramionach i całował, budząc odczucia, które były dla niej objawieniem, bo nie zdawała sobie sprawy z ich istnienia. Ale to przeszłość. Teraz wydawał się znudzony i zniecierpliwiony, jakby z trudem znosił jej towarzystwo. Na jego sympatię nie mogła już Uczyć.

Beth siedziała w sypialni na wyściełanej poduszkami ławie pod oknem i obserwowała księżyc odbijający się w morskiej toni. Wietrzna aura towarzysząca przeprawie ustąpiła miejsca pięknej pogodzie. Noc była bezchmurna, gwiazdy jasno lśniły na niebie. Gdzieś w zamkowych komnatach zegar wybił pierwszą. Echo zadźwięczało wśród kamiennych murów i ucichło. Beth zadrżała z przejęcia. Od czterech godzin czuwała. Było jej zimno, czuła się znużona, ale nie zamierzała rezygnować. Tej nocy musiała się dowiedzieć, co knuje Markus wraz ze swym zarządcą Colinem McCrae.

Usłyszała szmer, a potem chrzęst żwiru na podjeździe. Ktoś otworzył zamkowe wrota i szedł drogą w stronę plaży. Beth przycisnęła nos do zimnej szyby. Ze swego okna miała widok na zatokę i pełne morze. Wokół zamku był niezbyt duży trawnik urywający się na skraju stromej drogi, która wrzynała się w skalne urwisko. Beth nie słyszała kroków, ale dostrzegła migotliwe płomyki latarń sunące przez ciemność w stronę portu. Podniosła się z ławy, narzuciła płaszcz i podbiegła do drzwi.