Ogień na kominku dawno zgasł. Beth szykowała się do snu przy marnej świeczce. Pościel była przybrudzona. Beth przewróciła ją na drugą stronę. Gdy zdejmowała prześcieradło, miała wrażenie, że z siennika wyskoczyła pchła. Położyła się w ubraniu, lecz mimo to drżała z zimna. Przez te wszystkie niewygody drzemała tylko, a nie spała głębokim snem, więc gdy Markus wszedł do pokoju, natychmiast się ocknęła.

– Lady Allerton? Pani już śpi?

Otworzyła oczy i próbowała ocenić, czy jest pijany, czy trzeźwy. Biła od niego mocna woń alkoholu, lecz gdy w migotliwym blasku świecy zerknęła na ponurą twarz, wyglądał dość przytomnie. Jego głos był równie donośny, dźwięczny i… opryskliwy jak parę godzin temu. Zrobiło jej się ciężko na sercu, gdy uświadomiła sobie, że złość mu jeszcze nie przeszła. Z trudem usiadła na łóżku. Markus opadł ciężko na brzeg posłania i zaczął zdejmować buty.

– Co… Co pan robi? Popatrzył na nią jak na idiotkę.

– A jak pani myśli? Kładę się do łóżka.

– Tutaj? – Beth zacisnęła dłonie na pościeli. – Co ludzie powiedzą?

Tym razem twarz Markusa przybrała wyraz pobłażliwego rozbawienia.

Proszę mi wierzyć, lady Allerton, nikt z bywalców tego lokalu nie dałby złamanego grosza za pani reputację. Są głęboko przekonani, że wziąłem panią jak swoją, i domagali się, żeby im opowiedzieć, jak było. – Rzucił buty w kąt pokoju rozpiął płaszcz. – Poza tym trochę za późno na takie skrupuły! Awanturnica podróżująca po kraju bez należytej opieki, która w środku nocy ucieka towarzyszom podróży, zamyka dżentelmena w piwnicy i o zmierzchu sama jedna przechadza się portowym nabrzeżem, nie ma pojęcia, czym są konwenanse i dobre maniery. – Markus znowu spochmurniał. – Jedno chciałbym wiedzieć. Czy pani nieufność wobec mnie jest tak głęboka, że nakazuje kwestionować wszystkie moje słowa i obietnice? Łudziłem się, że zaczynamy wierzyć sobie nawzajem.

Beth przyglądała mu się w blasku świecy. Minę miał zaciętą, twarz skurczoną ze złości, ale w jego spojrzeniu malowały się też inne uczucia, których nie potrafiła dokładnie określić: Może cierpienie? Albo poczucie zawodu? Było jej teraz podwójnie przykro, bo sprawiła mu ból i niesprawiedliwie go oceniła. Długo patrzyli sobie w oczy. Markus pierwszy odwrócił wzrok i westchnął ciężko.

– Dlaczego położyła się pani do łóżka w ubraniu i czemu leży pani pod narzutą, a nie pod kołdrą?

Beth również westchnęła. Markus tak bardzo się do niej uprzedził, że każdy drobiazg był dla niego pretekstem do surowej krytyki.

– Okropnie zmarzłam. Na domiar złego w sienniku są pchły. Ale proszę się tym nie przejmować. Niech pan sobie poszuka lepszej kwatery. Proszę przenocować na statku. Ma pan tam zapewne wygodną kajutę, milordzie. Markus roześmiał się głośno.

– Chce pani zostać tu na noc bez opieki? To mniejsze zło? Beth pokazała mu plecy.

– Skoro postanowił pan spać w gospodzie, proszę usadowić się wygodnie w fotelu.

Oburzony Markus prychnął głośno.

– Niech pani nie będzie śmieszna! Proszę łaskawie posunąć się trochę. Zagarnęła pani dla siebie całe łóżko.

Beth pisnęła nerwowo i odskoczyła, gdy siennik ugiął się pod ciężarem Markusa, który położył się obok niej w spodniach i koszuli. To mu się chwaliło, ale dlaczego był taki zwalisty i czemu przysunął się tak blisko? Niepotrzebnie wyciągnął ramię i gwałtownym ruchem obrócił ją tak, że przylgnęła plecami do jego boku. Zdradliwy siennik ugiął się jeszcze bardziej, a Beth wylądowała w objęciach Markusa.

– Naprawdę pani zmarzła – mruknął łagodniej, gdy dotknął lodowatych dłoni i stóp. Przytulił ją mocniej i okrył ich oboje kołdrą. – Zaraz się rozgrzejemy. Pora spać.

Beth od razu zrobiło się gorąco. Jej głowa spoczywała na muskularnym ramieniu. Dłoń leżąca na szerokim torsie przez cienki materiał koszuli chłonęła przyjemne ciepło smagłej skóry. Regularny oddech owiewał jej szyję. Zapomniała o senności i zmęczeniu, kiedy Markus przylgnął do niej całym ciałem. Słyszała mocne bicie jego serca. Po raz pierwszy w życiu leżała wtulona w zasypiającego obok mężczyznę. Gdy była żoną Franka, mieli oddzielne sypialnie i rzadko dzielili łoże. Mąż przychodził do niej czasami, aby wypełnić obowiązek małżeński, ale szybko wracał do siebie, ledwie Uczynił zadość nużącej powinności.

Beth leżała nieruchomo. Czuła wzbierające pożądanie i przyjemne zadowolenie. Markus obejmował ją ramieniem, dłoń umieścił pod piersią. Świadomość jego bliskości nie pozwalała zasnąć. Wkrótce jednak przyjemnie rozgrzana Beth zaczęła stopniowo poddawała się senności i rozleniwieniu.

Markus lekko uniósł głowę i mruknął kpiąco:

– Radziłbym od czasu do czasu zaczerpnąć powietrza i swobodnie odetchnąć, bo znów wpakuje się pani w kłopoty. A może suknia jest zbyt ciasna? – spytał nieco zmienionym głosem. – Czy dlatego nie może pani oddychać? W takim razie trzeba ją zdjąć…

Beth prychnęła głośno, oburzona tą sugestią, i próbowała się odsunąć. Daremnie, ponieważ objął ją mocniej.

– Proszę się nie obawiać. Żartowałem. Radzę teraz zasnąć t dobrze wypocząć przed jutrzejszą przeprawą. Będziemy płynąć niemal cały dzień.

Beth otworzyła szeroko oczy.

– Naprawdę dotrzemy jutro na wyspę?

– Oczywiście – przytaknął Markus sennym głosem. – Obiecałem i dotrzymam słowa.

– Ale…

– Żadnych ale. – Poruszył się lekko, żeby głowa Beth spoczywała wygodniej na jego barku. – Dość gadania. W przeciwieństwie do pani jestem wykończony. Porozmawiamy jutro.

Po chwili zaczął oddychać coraz wolniej i bardziej regularnie, co oznaczało, że zapadł w głęboki sen. Jakiś wewnętrzny głos przekonywał Beth, że powinna się na niego obrazić, bo tak łatwo zasnął, choć trzymał ją w objęciach. Zapewne przywykł sypiać w damskim towarzystwie, ale dla niej mężczyzna w łóżku był prawdziwą nowością, a bliskość Markusa zmysłową torturą.

Myślała również o przeprawie na Fairhaven. Jutro mieli tam razem popłynąć. Próbowała to sobie wyobrazić, ale po trudach minionego dnia poczuła się znużona. Najpierw trochę drzemała. Po pewnym czasie ciepło, wygoda i poczucie bezpieczeństwa sprawiły, że zapadła w głęboki sen.

Markus obudził się, gdy pierwszy brzask rozświetlił okno. Z pobliskiego nabrzeża dochodziły odgłosy porannej krzątaniny. Otworzył oczy i uświadomił sobie, że w nocy ułożyli się inaczej niż przed zaśnięciem. Leżał teraz mocno przytulony do pleców Beth. Przypominali srebrne łyżeczki umieszczone jedna przy drugiej w ciasnym etui. Długie, ciemne włosy lady Allerton rozsypały się na poduszce, a twarzyczka była łagodna i spokojna jak u dziecka. Uśmiechnął się i przyznał w duchu, że wczoraj odnosił się do niej okropnie.

Gdy ujrzał tę uroczą wariatkę na portowym nabrzeżu, był tak rozwścieczony, że nie dbał, czy zrani jej uczucia. Jako oszustka i uciekinierka nie zasługiwała na żadne względy. Jasno i wyraźnie powiedział jej przecież, że spór o Fairhaven uważa za niebyły i że godzi się oddać wyspę, a nawet pomóc w jej przejęciu. Beth mu nie uwierzyła. Uciekła, żeby postawić na swoim. Omal nie osiwiał ze zmartwienia, wyobrażając sobie najgorsze. Doskonale wiedział, że samotna kobieta podróżująca bez opieki narażona jest na tysięczne niebezpieczeństwa.

Opuszkami palców odsunął ciemne kosmyki zasłaniające zarumienioną twarz. Wtulona w niego, poruszyła głową, układając się wygodniej w zagłębieniu jego barku. Odruchowo przesunął ramię, dostosowując się do nowych wymagań. Miał świadomość, że po dzisiejszej nocy zaszarganą reputację Beth można uratować tylko w jeden sposób. Nie martwił się tym, bo myśl o małżeństwie rozważał niemal od pierwszego spotkania. Problem w tym, jak ona zareaguje na oświadczyny. Z ponurą miną zastanawiał się, czy go przyjmie. Nadal miała obsesję na punkcie rodzinnych legend osnutych wokół historii Fairhaven. Bohaterowie tych opowieści byli dla niego groźnymi rywalami… przeciwnikami nie do pokonania. Pozostawało tylko jedno wyjście. Musiał zabrać Beth na Fairhaven, żeby z pierwszej ręki dowiedziała się, kim był naprawdę jej straszny dziadunio. Markus żywił nadzieję, że po takiej lekcji Beth przestanie żyć wspomnieniami o antenatach, że skupi się na sobie i zwróci się ku przyszłości. Gdy przejrzy na oczy, zrozumie, że z nim powinna iść przez życie. Westchnął ciężko. Mogłoby się wydawać się, że łatwo ją będzie przekonać do takiej wizji, ale to jedynie pozory. Czekała go trudna walka z cieniami przeszłości. Stawką w tej grze było jej serce. Nie wiedział, czy je zdobędzie. Kto ma do czynienia z Beth Allerton, niczego nie może być pewny.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Beth siedziała pod ścianą sterówki. Nogi miała okryte pledem. Markus namawiał ją, żeby została w jednej z kajut po pokładem, więc usłuchała, ale gdy odbili od brzegu, łódź zaczęła się mocno kołysać. Beth natychmiast dostała mdłości i postanowiła wyjść na świeże powietrze. Jeden z marynarzy zlitował się nad pasażerką. Drewniane skrzynki oraz koce posłużyły mu do wykonania prowizorycznego siedziska. Statek nadal unosił się w górę i opadał w dół z nużącą regularnością, a linia horyzontu zdawała się rytmicznie podskakiwać przed oczyma Beth, lecz wilgotna bryza i przesycone solą morskie powietrze odświeżały przyjemnie i dawały ukojenie.

Nie uszło jej uwagi, że Markus nie odczuwa żadnych przykrych dolegliwości. Sporo czasu przesiedział w sterówce, rozmawiając ze sternikiem. Wykonywał również wszelkie prace, które w danym momencie były najpilniejsze: zwijał cumy, stawiał żagle albo pomagał zwykłym marynarzom, którzy doceniali jego wysiłki. Jeden z nich z wielką atencją wyrażał się o żeglarskich umiejętnościach pryncypała, inni zerkali z aprobatą. Beth nie znała dotąd Markusa od tej strony.

Niestety, choć z marynarzami był w doskonałej komitywie, wobec niej zachowywał się niemal wrogo. Od rana się do niej nie odzywał, jeśli nie liczyć zdawkowej rozmowy podczas nędznego śniadania w gospodzie, na które składała się wodnista owsianka oraz stęchły chleb. Beth poprosiła, żeby odwiózł ją do Ashlyn. Popatrzył na nią surowo i oznajmił, że jeśli ma ochotę, może tam wrócić. Dodał natychmiast, że postanowił odwiedzić Fairhaven, więc skoro zadała sobie tyle trudu, żeby tam dotrzeć, mogłaby równie dobrze dotrzymać mu towarzystwa.