Już miała opuścić wozownię, gdy z powozu dobiegły jakieś hałasy. Znieruchomiała, wpatrzona w ciemne wnętrze. Nikt się tam nie poruszył, lecz odgłos rozległ się ponownie. Ktoś był w powozie.

W pierwszym odruchu chciała wziąć nogi za pas, lecz po chwili doszła do wniosku, że to zmęczony pracą Fowler zdrzemnął się lub za dużo wypił i teraz odsypia swoje wybryki. Podeszła do opuszczonych schodków i zajrzała przez otwarte drzwi.

– Fowler! Obudź się natychmiast. Ośmielasz się spać, gdy ciebie potrzebuję? Bierz się do roboty i…

Nim dokończyła zdanie, silne ramiona wciągnęły ją do wnętrza. Zabrakło jej tchu, więc nie mogła krzyczeć, chociaż powinna. W ułamku sekundy znalazła się na wyściełanej aksamitem kanapie. Leżała bezradnie, przygwożdżona do poduszek ciężarem potężnego męskiego ciała. Daremnie próbowała wyrwać się z uścisku, który stawał się coraz mocniejszy. Po chwili została całkiem unieruchomiona. Podczas zażartej walki pukle włosów wysunęły się z luźno splecionego warkocza i opadły jej na twarz, wiec nie widziała napastnika. zaczerpnęła powietrza, żeby wrzasnąć na całe gardło albo przynajmniej jęknąć boleśnie, ale nie wydała żadnego dźwięku, bo nagle uświadomiła sobie, że jej prześladowcą jest Markus Trevithick.

Słyszała jego oddech i czuła charakterystyczny zapach zmieszany z wonią tytoniu i porto. Kiedy przylgnął do niej całym ciałem, uległa dziwnej słabości, która nie przystoi damie i może być dla niej kompromitująca.

– Lordzie Trevithick!

Mocny uścisk natychmiast zelżał. Usłyszała odgłos krzesania ognia, a potem ujrzała słaby płomyk, przechodzący w nikłą poświatę. Usiadła i rozejrzała się wokół.

Wnętrze niewielkiego powozu w blasku latarni wydawało się jeszcze mniejsze i bardziej przytulne. Markus poprawił knot lampy i usiadł w rogu. Z namysłem i rozbawieniem obserwował Beth.

– Intrygujące… Skąd pani wiedziała, lady Allerton, że to ja? Nie zmierzała się przyznać, że rozpoznała go wszystkimi zmysłami, bo z pewnością wykorzystałby tę informację przeciwko niej. Zwróciła się ku drzwiom, ale zatrzymał ją, chwytając za nadgarstek.

– Chwileczkę. Jeszcze nie teraz. Chyba jest mi pani winna wyjaśnienie.

– Ja? – Popatrzyła mu prosto w oczy. – To pan musi się przede mną tłumaczyć, milordzie! Ukrywa się pan w ciemnej wozowni, napada bezbronną kobietę…

– I to wszystko w środku nocy! – dokończył rzeczowo Markus. – Proszę mówić, lady Allerton. Mogę też zrobić to za panią, zgoda? – dodał sarkastycznym tonem – Kiedy się ostatnio widzieliśmy, sprawdzała pani, czy stangret ma zapewnione wszelkie wygody. Słusznie zakładam, że tym razem miała pani podobne intencje? O drugiej w nocy wstaje pani, żeby upewnić się, czy służba ma wszystko, czego potrzebuje. Moim zdaniem to przykład wyjątkowej troskliwości!

Beth sapała gniewnie.

– Przyszłam tu z innych powodów i pan jest tego świadomy.

Markus usiadł wygodniej. Nadal mocno trzymał ją za rękę. Była niemal pewna, że nie rozluźni palców dopóty, dopóki nie usłyszy zadowalającego wyjaśnienia.

– W takim razie co pani zamierzała? Dowiem się wreszcie?

Spłonęła rumieńcem, słysząc jego karcący ton. Czuła się okropnie z potarganymi włosami opadającymi na twarz.

Markus przyglądał się jej uważnie. Zbił ją z tropu tym badawczym spojrzeniem. – Jakim prawem wypytuje mnie pan, milordzie? Nikt parni nie upoważnił do oceniania moich postępków. Zapadło krępujące milczenie. Markus wzruszył ramionami. – Owszem, lady Allerton, ale tak się składa, że znam powód, który panią skłonił, żeby tutaj przyjść. O tej porze stangret miał być gotowy do wyjazdu. Chciała nas pani wyprzedzić – ciągnął z uprzejmym uśmiechem. – Przykro mi, że nie udało się zrealizować tego planu. Uznałem, że Fowler po całym dniu ciężkiej harówki zasłużył na szklaneczkę brandy. Na jednej się nie skończyło. Niestety… – Znowu wzruszył ramionami. – Lepiej, żeby I po pijanemu nie powoził w ciemnościach. Beth była wściekła.

– Spoił mi pan stangreta, a na domiar złego rzucił się pan na mnie jak szaleniec! Jak pan śmiał dotykać damy! Słuchając tych oskarżeń, Markus zachował spokój i irytująco pogodną twarz.

– Użyłem siły dla pani dobra, lady Allerton. Jazda powozem w środku nocy to fatalny pomysł. Pewna katastrofa! Sta – ram się panią od niej uchronić. Mamy dziś przymrozek, więc drogi są śliskie. A jeśli chodzi o rzekome dotykanie… – Zmierzył ją taksującym spojrzeniem. – Myśl jest kusząca… Beth próbowała się od niego odsunąć.

– Źle mnie pan zrozumiał.

– Doskonale wiem, o co pani chodzi. – Wydawał się zawiedziony. – Dała mi pani do myślenia…

Znowu odsunęła się nieco. Na samą myśl, że Markus wypełni zawoalowaną obietnicę, ogarnęło ją przyjemne podniecenie, ale starała się je zdusić w zarodku.

– Mówi pan głupstwa, milordzie. To przecież wozownia, środek nocy. Siedzimy w powozie…

– Racja – odparł z westchnieniem. – Musimy być rozsądni. Trzeba wrócić do gospody.

Puścił dłoń Beth, którą ogarnęło rozczarowanie, a jednocześnie złość na samą siebie. Wziął latarnię, wyskoczył z powozu i szarmancko wyciągnął rękę, żeby jej pomóc przy wysiadaniu.

– Proszę uważać. Ciemno tu, a schodki są wąskie. Beth nie miała pojęcia, czy sama się potknęła, czy Markus zbyt mocno pociągnął ją za rękę, dość, że ledwie wypowiedział te słowa, zachwiała się i padła mu w ramiona. Znakomicie sobie poradził, chwytając ją w objęcia. Przez kilka chwil znowu czuła siłę muskularnych ramion. Potem rozluźnił uścisk, pozwalając jej zsunąć się po swoim ciele i dotknąć stopami kamiennej podłogi. Stali nadal bardzo blisko siebie. Beth cofnęła się o krok, ale przybliżył się znowu. Za plecami miała bok powozu. Markus oparł na nim obie dłonie. Była unieruchomiona.

– Milordzie! – pisnęła nerwowo.

– Tak, pani? – odparł głosem zniżonym do szeptu i pocałował ją za uchem, gdzie skóra była ciepła i wrażliwa.

– Obiecał pan zostawić mnie w spokoju. – Daremnie próbowała skarcić go surowo. Łamiący się głos zdradzał oszołomienie. – Miał pan mnie nie dotykać.

Markus cofnął się, rozłożył ramiona i uniósł je do góry, jakby ogłaszał kapitulację.

– Ręce trzymam przy sobie. Zafrasowana lekko, zmarszczyła brwi.

– A zatem…

Markus pochylił głowę i dotknął ustami jej warg.

Równie dobrze mógłby dolać oliwy do ognia. Beth odruchowo rozchyliła wargi i oddała pocałunek. Łagodne, zachęcające dotknięcie ustąpiło miejsca namiętnej pieszczocie. Beth zarzuciła mu ramiona na szyję, więc bez wahania wziął ją w objęcia. Westchnęła, oszołomiona rozkoszą, a wtedy natychmiast skorzystał z okazji. Jego pocałunki stały się bardziej zaborcze i zmysłowe. Beth zapomniała o wstydzie, poddała się nowym odczuciom.

Ale nie była to ostateczna kapitulacja. Beth nadal opierała się urokowi Markusa. Instynktownie odrzuciła zachętę do całkowitego zatracenia się w otchłani pragnień i pożądań, która się przed nią otworzyła. Mimo wszystko niewiele brakowało, żeby zapomniała, gdzie się znajduje.

W środku nocy przyszła do stajni, lecz nie po to, żeby od – dać się Markusowi na wiązce siana, choć bez wątpienia za jej przyzwoleniem doprowadziłby sprawę do takiego końca. Wysunęła się z jego objęć. Niechętnie opuścił ramiona.

– O co chodzi, kochanie?

– Nie wypada, milordzie. – Zmarszczyła brwi i spiorunowała go wzrokiem. – Uchodzimy za oponentów… jesteśmy stronami w sporze o Fairhaven, więc nie jest rzeczą właściwą, żeby… – Zamilkła, daremnie szukając odpowiednich słów.

W przyćmionym świetle latarni spojrzała na jego usta. ich kąciki uniosły się lekko do góry. Tajemniczy uśmiech sprawił, że zapomniała, co chce powiedzieć.

– Chodzi o pocałunek?

– Tak! Nie wolno nam pozwalać sobie na taką poufałość. Ja nie powinnam się tak… zapominać.

– To znaczy?

– Muszę być nieustannie świadoma tego, co pan o mnie wygadywał, i pamiętać, że z tego powodu jestem na pana bardzo zagniewana. A poza tym dzieli nas spór o Fairhavena.

– Ach, tak – odparł pogrążony w zadumie Markus. – Sądzę, że powinniśmy machnąć na to ręką.

– Nie podzielam pańskiego zdania. Teraz nie mogę sobie przypomnieć… – Beth daremnie próbowała zebrać oporne myśli. – Gdy sobie to wszystko poukładam w głowie…

– Beth? Na miłość boską! Co się dzieje? – usłyszeli płaczliwy głos Charlotte, która stała w drzwiach wozowni. – Obudziłam się, a ciebie nie było w pokoju, więc… – Na widok Markusa umilkła. Po chwili dodała niepewnie: – Och! Lord Trevithick! Co pan tutaj robi?

– Lady Allerton wszystko pani wyjaśni – odparł skwapliwie i wyprowadził damy na dziedziniec. Gdy podeszli do tylnych drzwi zajazdu, uprzejmie otworzył je przed nimi. – Moim zdaniem powinniśmy teraz wrócić do pokoi i natychmiast zasnąć. Nie ma mowy o wczesnym śniadaniu. Zresztą pośpiech wcale nie jest konieczny. Będziemy podróżować wolno i spokojnie. Dobranoc… raz jeszcze, lady Allerton.

Gdy panie zamknęły za sobą drzwi pokoju, Charlotte zapytała natarczywym szeptem:

– Co się stało? Strasznie zmarzłaś, drżysz jak osika. Dlaczego byłaś w wozowni… i to z lordem Trevithickiem? Nie do wiary!

Beth krótko i rzeczowo opowiedziała o niedawnych wydarzeniach. Milkła jedynie wówczas, gdy Charlotte wydawała okrzyki niedowierzania.

– Fowler dzięki hojności lorda był kompletnie pijany – oznajmiła z goryczą Beth, zbliżając się do końca opowieści. – Domyślasz się, kto czekał na mnie w powozie.

Zdumiona Charlotte wstrzymała oddech i zasłoniła usta ręką.

– Och, kochanie! Co zaszło między wami?

– Nic – skłamała Beth. – Niech to diabli! Miałam taki dobry plan.

– Jestem innego zdania – odparła stanowczo Charlotte – i cieszę się, że spalił na panewce. Do czego to podobne? Jak można wyjeżdżać w środku nocy? Ciekawe, co jeszcze wymyślisz? – Twarz Charlotte złagodniała. – Nie pora na rozmowy, obie jesteśmy zmęczone i zdenerwowane. Jutro wrócimy do tej sprawy.

Dziesięć minut później smacznie spała, natomiast Beth długo leżała, nie mogąc zasnąć. Była wściekła, bo nie udało jej się wyjechać zgodnie z planem, a nie miała pojęcia, kiedy znów nadarzy się sposobność, żeby umknąć. Przede wszystkim jednak myślała o Markusie, który zrobił na niej piorunujące wrażenie. Była pod jego urokiem, więc tym bardziej powinna jak najszybciej znaleźć sposób, by się od niego uwolnić. Nie miała do niego zaufania; nie ufała też samej sobie. Gdy leżała z szeroko otwartymi oczami, niemal czuła ciepło jego rąk. Wzbudzał w niej pragnienia, których już nie potrafiła stłumić. Jęknęła cicho, położyła się na boku i zwinęła w kłębek. Nie przywykła leżeć bezsennie w środku nocy i cierpieć z powodu niezaspokojonej żądzy. Te doznania były dla niej nowością, lecz wcale nie czuła się przez to bogatsza i chętnie by się bez nich obyła.