– Tylko nie myśl, że udzieliło mi się twoje wariactwo.

– Charlotte oddała uścisk. – Podróż zajmie nam co najmniej sześć dni, bo o tej porze roku…

– Moim zdaniem za trzy dni dotrzemy na miejsce, a pogoda wcale nie jest taka zła.

– Zajazdy będą podłe, morze wzburzone, a u kresu podróży trafimy do więzienia. Kochanie…

– Wszystko pójdzie jak z płatka – przerwała Beth, nadrabiając miną. Postanowiła zataić na razie przed kuzynką, że lord Trevithick również wybierał się na Fairhaven, więc następna konfrontacja jest nieunikniona. – Mam już plan działania. Najpierw dopilnuję, żeby Gough oficjalnie zgłosił darowiznę. Wtedy nie będzie żadnych wątpliwości, do kogo należy wyspa. On wie, jak się do tego zabrać, i wszystkiego dopilnuje.

– Moim zdaniem jesteś zbytnią optymistką. Nadal mam sporo wątpliwości, ale jednego możemy być pewne: Gough niewątpliwie stanie na wysokości zadania i od strony prawnej zadba o wszystkie szczegóły. – Charlotte trochę się rozchmurzyła. – Skoro musimy poczekać, aż dopełni formalności…

Beth pokręciła głową. Wiedziała, że Charlotte ma rację. Bezpieczniej byłoby wyruszyć w drogę po oficjalnym załatwieniu sprawy. Wiedziała, że Trevithick nie zaniedba żadnej sposobności, żeby jej utrudnić życie, a walka o przejęcie nowej posiadłości może trwać miesiącami. Przyznała w duchu, że potwierdzone prawo własności to dziewięćdziesiąt procent sukcesu, ale…

– To nie dla mnie, Lottie. Urzędy działają opieszale. Będziemy czekać wieki!

Charlotte westchnęła ciężko, godząc się z tym, co nieuniknione.

– No dobrze, ale w drodze spróbuję jeszcze przemówić ci do rozsądku. Może zmienisz decyzję.

– Wszystko zaplanowałam – odparła z uśmiechem Beth. – Kit może zatrzymać dom, póki nie zakończy w Londynie swoich interesów. Wyślę do Mostyn Hall list z prośbą o wyprawienie kilku służących na Fairhaven. Zaraz po przybyciu ogłosimy mieszkańcom nowinę, że wyspa zmieniła właściciela. Kiedy to nastąpi, zyskam te same prawa co oficjalny nabywca.

– Niezupełnie – odparła kpiąco Charlotte. – Kwestionowana darowizna to jednak co innego niż umowa kupna – - sprzedaży, ale widzę, że w tej kwestii trudno ci będzie przemówić do rozumu. Twój plan jest bardzo pokrętny i nic dobrego z niego nie wyniknie. Zapamiętaj sobie moje słowa.

Na pierwszy nocleg zatrzymały się w bardzo przyzwoitej gospodzie „Pod pałacem i piłką” w Marlborough, którą nawet wymagająca Charlotte uznała za całkiem przyjemne miejsce. Panie miały własny salonik z dala od głównej sali oraz cichą sypialnię, żeby mogły wypocząć od hałasów gościńca i stajni.

Charlotte radziła zatrzymać się w Newbury i upierała się, że nie ma powodu, żeby pędzić na złamanie karku aż do Marlborough, lecz uparta Beth zdecydowała, że pierwszego dnia powinny zajechać jak najdalej. I tak opóźniły wyjazd o dwa dni, bo przygotowania do podróży bardzo się przeciągnęły. Najpierw trzeba się było rozmówić z prawnikiem, który narzeka, że akt własności potwierdzający darowiznę z prawniczego punktu widzenia da się podważyć na wiele różnych sposobów. Następnie Beth musiała wyprawić posłańca do Mostyn Hall z poleceniami dla tamtejszego zarządcy, który zgodnie z jej zamierzeniem miał wysłać grupę służących na Fairhaven. Wyobrażała sobie, jakie zdziwienie wzbudzi w domu Mostynów jej list. Po załatwieniu tych wszystkich spraw wzięła się do pakowania, które potrwało dwa razy dłużej, niż sądziła. Kiedy obie panie były już gotowe do podróży, Kit zaczął nagle zgłaszać poważne zastrzeżenia. Niewiele brakowało, by udaremnił im tę wyprawę. Doszło do kłótni. W końcu Beth usłyszała od niego, że jest uparta jak osioł, wręcz szalona, a Charlotte skarciła oboje, mówiąc śmiało, że są siebie warci. Podróż zaczęła się pechowo, co źle wróżyło na przyszłość.

Beth westchnęła. Zegar wybił siódmą. Panie wyruszyły o ósmej rano i jechały prawie dziewięć i pół godziny z króciutką przerwą na skromny posiłek i łyk ciepłego napoju w czasie, gdy zmieniano konie. Charlotte boczyła się, że Beth tak pędzi. Im dłużej jechały, tym bardziej czuły się znużone i rozdrażnione, ale kiedy stanęły w Marlborough, wystarczyło, że umyły się w gorącej wodzie i zmieniły ubrania, żeby nastrój im się poprawił. Zapowiedź smacznej kolacji także zrobiła swoje. Beth miała nadzieję, że po dobrze przespanej nocy nazajutrz będą w pełni sił. Charlotte zajrzała do sypialni.

– Schodzimy na kolację? Jesteś gotowa? Służąca mówi, że podano do stołu.

W korytarzu unosiła się miła woń pieczonej jagnięciny. Beth poczuła wilczy głód. Weszły do saloniku, gdzie usługiwał im właściciel gospody. Stół był już nakryty, świece zapalone. Pokój wyglądał bardzo przytulnie. Beth bardzo się ucieszyła, bo Charlotte sprawiała wrażenie pogodnej i zadowolonej z warunków, w których przyszło im odpoczywać i spożywać posiłek. Miały wszystko, czego potrzeba zdrożonym damom.

Przez dziesięć minut jadły i piły w milczeniu. Charlotte z wdzięcznością przyjęła drugi kieliszek wina i dokładkę pieczeni. Uśmiechnęła się wreszcie do kuzynki.

– Dzięki Bogu! Znowu czuję się jak istota ludzka. Ten zajazd jest naprawdę przyzwoity. Bardzo przyjemne miejsce. Obawiałam się, że potraktują nas lekceważąco, bo podróżujemy same, bez mężczyzn, którzy mogliby załatwić wszystko w naszym imieniu.

Beth wierciła się na krześle. Podobnie jak kuzynka miała świadomość, że ich przybycie wywołało sporą ciekawość, bo w podróży towarzyszyła im tylko służba. Zdawała sobie sprawę, że Charlotte czuje się dość niezręcznie i wolałaby podróżować z Kitem. Podczas wspólnych wypraw to on rozmawiał o pokojach, posiłkach i rachunkach. Beth nie czuła się kobietą – powojem, która zdaje się we wszystkim na panów sprawujących nad nią opiekę, ale nie była doświadczoną podróżniczką, więc musiała improwizować. Na szczęście gospoda, w której stanęły na nocleg, cieszyła się dobrą sławą, a poza tym arystokratyczny tytuł lady Allerton i jej widoczne bogactwo stanowiły dodatkowe ułatwienie. Obie panie traktowano z należnym respektem. Beth nie przewidywała żadnych kłopotów.

Służba zabrała naczynia i podała deser. Beth zastanawiała się, czy poprosić o drugi kieliszek wina, ale z żalem doszła do wniosku, że lepiej tego nie robić, bo zaśnie przy stole. Charlotte ziewnęła uroczo.

– Możemy jutro wyjechać trochę później? – spytała błagalnie. – Po dzisiejszej podróży ledwie żyję, choć powóz jest bardzo wygodny. Mogłybyśmy przenocować w Trowbridge albo Frome. Nie ma powodu, żebyśmy pędziły jak szalone.

Beth w milczeniu bawiła się widelczykiem do ciasta. Charlotte nie wiedziała jeszcze, że lord Trevithick także wybiera się na Fairhaven i zamierza dotrzeć tam pierwszy. Beth postawiła sobie za główny cel nie dać się wyprzedzić. Przed wyjazdem z Londynu upewniła się, że Trevithick nadal bawi w stolicy. Poprzedniego wieczoru Kit spotkał go na balu. Zadawała sobie pytanie, czy lord rzeczywiście planuje wyjazd i odwiedziny na wyspie. Do tej pory w ogóle się nią nie zajmował, a obecne zainteresowanie wynikało głównie z przekory. Nie chciał, żeby Beth postawiła na swoim. Doszła do wniosku, że oponent mnoży przeszkody, bo gdyby przegrał z kobietą, ucierpiałaby na tym męska duma. Może jednak sprawa jest na tyle błaha, że nie będzie mu się chciało pędzić za konkurentką. Czas pokaże. Na razie Beth zdana była na domysły.

Sięgnęła po naczynie z bitą śmietaną i nałożyła trochę na ostatni kęs ciasta.

– Chciałabym jutro stanąć w Bridgwater, więc…

– Jak to? – Nienagannie uprzejma Charlotte rzadko przerywała rozmówcom, ale tym razem była tak wytrącona z równowagi, że zapomniała o dobrych manierach. Z niedowierzaniem wpatrywała się w kuzynkę. – Zamierzasz przejechać ponad sto dwadzieścia kilometrów? Na miłość boską, po co ten pośpiech?

Beth westchnęła głęboko.

– Chcę po prostu jak najszybciej dotrzeć na Fairhaven. Podczas naszej ostatniej rozmowy lord Trevithick zapowiedział, że również się tam wybiera, a zatem…

– Trevithick chce odwiedzić Fairhaven? – przerwała znowu Charlotte. Przestała jeść i wolno odłożyła widelczyk. – Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?

Beth machinalnie przesuwała na talerzyku kawałek ciasta.

– Nie chciałam cię martwić. Wygląda na to, że zamiast spokojnie podróżować, uczestniczymy w szalonym wyścigu. Wolałam nie pogarszać sytuacji.

– Rozumiem, ale obecność Trevithicka na Fairhawen znacznie upraszcza sprawę.

Beth nieufnie zerknęła na kuzynkę. Przez moment podejrzewała, że wino uderzyło jej do głowy, ale trudno uznać różowe policzki oraz błyszczące oczy za objaw upojenia alkoholowego. Charlotte sprawiała wrażenie zupełnie trzeźwej.

– Co ty wygadujesz, Lottie? Dlaczego uważasz, że byłoby dla nas dobrze, gdybyśmy się wszyscy spotkali na wyspie? Jestem innego zdania. Po dziesięciu minutach dojdzie do kolejnej awantury.

– Jeśli lord tam będzie albo zjawi się razem z tobą, nasz przyjazd nie zostanie odebrany jak bezprawne wtargnięcie na cudze terytorium. Można powiedzieć, że złożymy kurtuazyjną. wizytę. – Charlotte wróciła do jedzenia.

– Też coś! Jak ty to sobie wyobrażasz? Moim zdaniem obecność Trevithicka jedynie pogorszy sprawę.

– Ależ nie! Jeśli usiądziemy przy jednym stole i spokojnie omówimy wszystkie aspekty tej sprawy, wkrótce dojdziemy do rozsądnych wniosków.

Beth wpatrywała się w kuzynkę z niedowierzaniem. Ciekawe, która z nich jest bardziej szalona.

– Lottie, sama widziałaś, jak zachowywał się lord, kiedy przyszedł do naszego domu w Londynie. Naprawdę sądzisz, że potrafi spokojnie dyskutować?

Zafrasowana Charlotte zmarszczyła brwi.

– Zauważyłam, że był wtedy mocno poruszony. Zapewne z natury jest porywczy, ale w normalnych okolicznościach niewątpliwie panuje nad sobą.

Beth skwitowała te słowa, robiąc kwaśną minę. Według niej cała ta sytuacja była daleka od normalności, a Charlotte niepotrzebnie łudziła się, że dzięki rzeczowej i spokojnej rozmowie można ją uporządkować. Zważywszy na okoliczności, byłoby co najmniej dziwne, gdyby lord szukał teraz porozumienia. Gdyby nawet do tego doszło, traktowałaby go dość podejrzliwie. W głębi ducha miała nadzieję, że nie będzie mu się chciało opuszczać stolicy i przy marnej pogodzie gnać do Devon, podczas gdy w Londynie bawiono się na całego. Nastała pełnia jesiennego sezonu, a nadchodzące Boże Narodzenie absorbowało uwagę i mogło zniechęcić lorda do uciążliwych podróży.