– Milordzie, proszę wybaczyć, że zaprzątam panu głowę, ale sprawa jest pilna – mamrotał, wodząc spojrzeniem od Justyna do Markusa. – Nie zawracałbym panu głowy…

– Rozumiem, Gower – przerwał Markus. – Do rzeczy. W czym problem?

– Milordzie, oto dokumenty, z którymi powinien się pan zapoznać. Wyszły na jaw pewne fakty… – Gower wtulił głowę w ramiona.

– Dotyczące Fairhaven – wpadł mu w słowo zaciekawiony Justyn. Gower kiwnął głową, Markus spochmurniał.

– Chodzi o wyspę… i o lady Allerton.

– Nie będziemy dyskutować o tym na ulicy – burknął Markus. – Gower, pańska kancelaria lepiej niż Trevithick House nadaje się do takich rozmów. Chodźmy tam.

W milczeniu ruszyli na Chancery Lane. Wszyscy trzej czuli się mocno skrępowani. Gower wpuścił ich do środka. W głębi pomieszczenia aplikant pracował przy biurku, ale siedział daleko, więc nie mógł usłyszeć ani słowa. Gower poprzekładał ostrożnie leżące na krzesłach dokumenty i poprosił gości, żeby usiedli, ale Markus nie miał na to ochoty.

– Dzięki, wolę stać – odparł cierpko. – O co chodzi, Gower? Cóż to za ważne informacje?

Prawnik usiadł za wielkim mahoniowym biurkiem i zaczął nerwowo przekładać papiery. Markus był coraz bardziej zaniepokojony.

– Na miłość boską! Człowieku, mów nareszcie, o co chodzi!

Poczuł na sobie karcące spojrzenie Justyna, więc próbował zapanować nad nerwami. Sytuacja nie zmieni się na lepsze, jeśli będzie krzyczał na Gowera, który wykonywał tylko swoją pracę. Markus nie chciał go sobie zrazić, bo potrzebował skrupulatnego prawnika gotowego zatroszczyć się o wszystkie sprawy, którymi on sam nie lubił się zajmować. Z obawą czekał na rewelacje dotyczące Beth. Zrobiło mu się ciężko na sercu.

– Tak, milordzie – powiedział Gower z kamienną twarzą. Włożył na nos półokrągłe okulary, zza których błyskały jasne tęczówki, wziął ze stosu papierów leżące na samym wierzchu! dokumenty i odchrząknął.

– Jeśli chodzi o Fairhaven, milordzie… Gdy przed paroma tygodniami po raz pierwszy wyniknęła sprawa przekazania wyspy lady Allerton, przeprowadziłem małe dochodzenie. – Gowerowi oczy błyszczały. – Zrobiłem to dla pańskiego dobra.

– Jasna sprawa. Proszę kontynuować – odparł uprzejmie Markus, chociaż korciło go, żeby zacisnąć dłonie na szyi prawnika i mocno nim potrząsnąć.

– Tak, milordzie. W archiwum znalazłem ofertę kupna przekazaną na piśmie przez lorda Franka Allertona, który dwadzieścia lat temu zwrócił się do pańskiego dziadka, ówczesnego lorda…

– I co z tego, Gower? – Zniecierpliwiony Markus przestępował z nogi na nogę.

Prawnik znowu przekładał papiery.

– Jak wiadomo, lord Frank był wybitnym mineralogiem. Zapewne miał podstawy, aby sądzić, że na wyspie znajdują się złoża cennych minerałów, na tyle bogate, że opłaca się inwestować w ich eksploatację.

Justyn gwizdnął cicho.

– Niewiele jest rud metali, których pozyskiwanie warte byłoby tyle zachodu.

– Słuszna uwaga, sir. – Gower pozwolił sobie na lekki uśmiech. – Rzecz jasna, lord Frank nie informował poprzedniego lorda, dlaczego tak mu zależy na kupnie Fairhaven, ale z dobrze poinformowanych źródeł wiem – ciągnął prawnik z tajemniczą miną – że tym cennym minerałem jest złoto.

Markus głośno wciągnął powietrze. W milczeniu odwrócił się i utkwił spojrzenie w zakurzonej szybie. Po drugiej stronie ulicy gołębie zbierały okruchy z trotuaru. W kancelarii rozległ się głos Justyna, który po dłuższym namyśle zapytał prawnika:

– Czy pańskim zdaniem lord Frank wiedział, jakie bogactwa naturalne występują w tamtym regionie?

Markus odwrócił się natychmiast.

– Oczywiście – przytaknął z naciskiem. – Nawet ja wiem, że był w tej dziedzinie wybitnym specjalistą. Prowadził badania w rodzinnym hrabstwie, a ponadto nadzorował rozwój kopalni węgla w Somerset. Posiadał także liczne koncesje na wydobycie cyny w Cornish.

– Należą teraz do jego żony – przypomniał rzeczowo prawnik.

– Dobrze, Gower. – Markus pochylił się nad biurkiem. – Domyślam się, że teraz wyciągniemy wnioski z pańskiej opowieści.

– Zapewne tak, milordzie. – Prawnik wyraźnie spochmurniał i odetchnął głęboko. – Wie pan doskonale, że mam na względzie przede wszystkim pańskie dobro…

– To nie ulega wątpliwości – przyznał oschle Markus i zacisnął usta. – Proszę mówić dalej.

– Jak pan sobie życzy, milordzie. Wiadomo, że pański dziadek nie miał ochoty sprzedać wyspy lordowi Frankowi, Powtarzał, że nie po to wydarł ją tym cholernym piekielnikom Mostynom, jak był łaskaw ich nazwać, żeby się natychmiast pozbyć zdobyczy. Z braku pieniędzy i ochoty do działania nie eksploatował odkrytych złóż, więc przez długie lata leżały nietknięte. – Gower podniósł wzrok znad dokumentów. – Jest tam stare zamczysko, a także pola uprawne i niewielka wioska. Jak pan zapewne pamięta, na Fairhaven rezyduje pański stryj, John Trevithick. Mieszka w zamku z siostrą, panią Trevithick. Odwiedziłem wyspę dwa lata temu, kiedy zarządca, pan McCrae…

– Do rzeczy, Gower – przerwał znużonym głosem Markus, siadając na krześle obok zasępionego Justyna. Uśmiechnął się do niego. – Proszę mi wybaczyć niecierpliwość, ale chciałbym wiedzieć, jaki charakter mają pańskie zarzuty wobec lady Allerton.

– Tak jest, milordzie – odparł Gower. Dokumenty, które trzymał w ręku, drżały lekko. – Przed dwoma laty, zaraz po śmierci męża, lady Allerton zwróciła się do lorda z ofertą kupna Fairhaven.

– Czyżby? – Markus uniósł brwi. – Wspomniała mi o tym.

– Ach, tak, milordzie – odparł ironicznie prawnik. – Propozycję składała dwukrotnie, a gdy po raz wtóry spotkała się z odmową, oznajmiła na piśmie, że nie cofnie się przed niczym, byle tylko zyskać prawo własności Fairhaven. Pamiętam, że po przeczytaniu jej listu lord śmiał się do rozpuku powtarzał, że ta dzierlatka ma w sobie więcej energii i od – - Wilgi niż wszyscy Mostynowie razem wzięci. Mimo wszystko uznał takie zachowanie za niewłaściwe, bo nie wypada, żeby młoda dama zajmowała się interesami, choćby nawet korzystała z pomocy adwokata. Pełnomocnikiem lady Allerton był ten sam prawnik, który dawniej w imieniu jej zmarłego męża występował o wszelkie górnicze koncesje.

Justyn poruszył się niespokojnie, a Markus zmrużył oczy (popatrzył na Gowera.

Wcale mnie to nie dziwi. Skoro lord Frank był zadowolony z usług tamtego prawnika, na miejscu spadkobierczyni także bym go zatrudnił. Ten człowiek znał stan jej finansów i dlatego okazał się niezwykle pomocny. To, że został przez nią zatrudniony, wcale nie oznacza, jakoby była poważnie zainteresowana… – Markus umilkł, widząc ponurą minę prawnika.

– Racja, milordzie – odparł smętnie Gower. – Kiedy jednak lady Allerton na chwilę wyszła z pokoju, jej prawnik wyznał szczerze lordowi, że jego mocodawczym zamierza urzeczywistnić plan zmarłego męża i przyłączyć Fairhaven do swoich posiadłości – oznajmił przyciszonym głosem. – Jak panu wiadomo, ten prawnik nazywa się Gough. Kiedy wspomniał mi pan, że wyspa była stawką w grze, od razu nabrałem podejrzeń, a utwierdziłem się w nich, gdy wyszło na jaw, ix Gough jest zaangażowany w tę sprawę.

Markus westchnął przeciągle. Czuł na sobie współczujące spojrzenia Justyna i Gowera. Wzbierał w nim gniew. Okazało się, że przez Beth Allerton wyszedł na idiotę, a teraz zrobił z siebie jeszcze większego głupka, nie chcąc uwierzyć, że działała z niskich pobudek. Przypomniał sobie, ile zapału było w jej głosie, kiedy wspominała zasłyszane w dzieciństwie rodzinne legendy i opowiadała o planach odzyskania rodowego dziedzictwa. Wyszło na jaw, że to jedynie zasłona dymna skrywająca przyziemne motywy działania. Dzięki łzawym opowiastkom sprytna dama zyskała jego życzliwość i oczarowała go, posługując się nie tylko słowami, lecz także spojrzeniem szarych oczu, śliczną figurą i bystrym rozumem.

– Coś jeszcze, Gower?

– Doszły mnie słuchy, że Christopher Mostyn zbiera fundusze, bo zamierza otworzyć nowe przedsiębiorstwo, ponoć bardzo zyskowne – odparł z namysłem prawnik. – Kiedy się o tym dowiedziałem, uznałem, że muszę poinformować waszą lordowską mość o swoich podejrzeniach. Wiem, że lady Allerton w zamian za udział w zyskach upoważniła kuzyna do korzystania z jej zasobów odziedziczonych po zmarłym mężu.

– Być może sama była inicjatorką tego dochodowego przedsięwzięcia – dodał ponuro Markus. – Czy może chodzić o kopalnię złota na Fairhaven?

– Nie wiem, milordzie – odparł szczerze Gower – ale pańska hipoteza brzmi dość prawdopodobnie.

Zapadła cisza.

– Przykra sprawa – zaczął ostrożnie Justyn, kładąc dłoń na ramieniu kuzyna. – Przykro mi…

Markus strząsnął jego rękę i wstał.

– Nie trzeba. Gower, dzięki za przekazanie informacji. Jestem panu wielce zobowiązany. – Odwrócił się do Justyna. – Powinniśmy chyba złożyć wizytę. Jedziemy na Upper Grosvenor Street. Odbiorę papiery dotyczące Fairhaven i powiem tej podłej wiedźmie, co o niej myślę!

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Przepraszam, milady. – Do czerwonego salonu wszedł Carrick, kamerdyner Beth. Minę miał nietęgą. – Przyszedł lord Trevithick i prosi, a raczej domaga się, żeby pani zechciała go przyjąć. – Kamerdyner jeszcze bardziej spochmurniał. – Nie jest sam. Towarzyszy mu pan Justyn Trevithick. Muszę przyznać, że zastanawiałem się nawet, czy lord nie przesadził z alkoholem, tak natarczywie domagał się, żebym go natychmiast zaprowadził do pań.

Beth odłożyła książkę i ze zdziwieniem popatrzyła na Charlotte. Zegar wskazywał za dziesięć drugą. Trochę za wcześnie na pijaństwo w męskim towarzystwie. Poza tym Markus nie gustował w tego rodzaju rozrywkach.

– Nie sądzę, żeby lord był wstawiony – odparła stanowczo z właściwą sobie bezpośredniością. Jej uwaga została skwitowana karcącym spojrzeniem Charlotte, która najwyraźniej uznała, że dama nie powinna używa takich słów. – Przyjmę go, żeby dowiedzieć się, co jest powodem tak osobliwego zachowania. – Zwróciła się do kuzynki. – Czy mam zaprosić lorda Trevithicka do zielonego gabinetu? Nie chcę ci przeszkadzać. Wolałabym nie narażać cię na nieoczekiwane spotkanie z dwoma obcymi dżentelmenami. Charlotte wstała i drżącymi palcami wygładziła suknię.