– Poproś o stolik pod ścianą. Chyba nie chcesz, żebyśmy siedzieli przy kuchni.

Ian od razu się najeżył, a kelner poprowadził ich do nakrytego stolika, odległego zaledwie o jedno miejsce od drzwi kuchennych. Emily znów go szturchnęła. Wyczuła, że ramię męża zesztywniało.

– Nie chcemy tu siedzieć – powiedział cicho.

Świetnie, oceniła w myślach Emily. Kiedy ktoś mówi „nie chcę”, to nie może być żadnej dyskusji. Kelner wskazał im stolik po prawej stronie. Emily z aprobatą kiwnęła głową, lecz kiedy sadowiła się na krześle, na twarzy męża odmalowała się złość. A co tam, pomyślała, jeśli ma ochotę się dąsać, to jego sprawa. Ona uważała, że skoro już mieli wydać tyle pieniędzy, to należało im się dobre miejsce. Trzeba przyznać, że co jak co, lecz wybrać stolik potrafiła bezbłędnie.

– To naprawdę nie było konieczne – zwrócił się do niej Ian uśmiechając się dla niepoznaki ze względu na pozostałych gości i na kelnera.

– Owszem, było. To dla nas bardzo uroczysty wieczór, więc powinniśmy wykorzystać tę okazję do maksimum. A może denerwuje cię, że to ja zasugerowałam zmianę miejsca? – zapytała ze słodkim uśmiechem, który miał przytłumić uszczypliwość słów. – Przypuszczam, że przy wyjściu wręczą mi właśnie tę różę – dodała wskazując pojedynczy, żółty, nierozwinięty jeszcze kwiat w wazoniku.

– Nie. Różę dostaniesz przy drzwiach. Tuż obok nich widziałem pudło z kwiatami.

Ian zawsze musiał mieć ostatnie słowo. Na stojącej przy wejściu niedużej ladzie nie było żadnego pudła. Emily zwróciła uwagę na wystrój sali, w ogóle na wszystko tutaj, ledwie przestąpiła próg restauracji. Puściła słowa męża mimo uszu i potakująco skinęła głową.

– To bardzo piękny lokal. Rozumiem, że jedzenie jest tu wyśmienite, ale i nieprawdopodobnie tuczące. Zanosi się na to, że przytyjemy, Ianie.

– Już od siedmiu lat nie przybrałem na wadze ani kilograma. Lecz tobie, w przeciwieństwie do mnie, przybyło tu i ówdzie.

To prawda, przyznała w myślach skonsternowana Emily. Kiedyś miała figurę, na którą pasowały ubrania w rozmiarze trzydzieści sześć, obecnie musiała kupować trzydzieści osiem, a i to nie najlepiej leżało. Wszystko przez te tłuste hamburgery i pizze, które pochłaniała w pośpiechu pomiędzy jednym zajęciem a drugim, że nie wspomnieć o słodyczach, które jadła nałogowo. Od jutra zamierzała przejść na dietę.

– Wiem – przyznała smutnym głosem. – Od jutra przestawię się na warzywa i owoce.

– Emily, przecież oszukujesz samą siebie. W tej spelunie, w której pracujesz, nie podają warzyw ani owoców.

Serce zabiło jej mocniej, lecz postanowiła, że nie zrobi niczego, co zepsułoby ten wieczór. Pochyliła się więc nad stolikiem i wzięła dłonie męża w swoje ręce.

– Ale spróbuję – powiedziała. – Jutro będzie nowy dzień i już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zacznę studia, a ty rozpoczniesz praktykę. Jak sądzisz, w ilu komitetach będę musiała pracować? Ooooch, to wino jest wyśmienite.

– Więc napij się jeszcze – zachęcił, napełniając jej kieliszek akurat w chwili, gdy podszedł kelner, by zrobić to za niego. – Nie znoszę nadskakujących kelnerów – szepnął.

– Ani ja – odpowiedziała Emily równie cicho.

– Założę się, że tam, gdzie pracujesz, nie nadskakuje się gościom.

– Masz rację. A jak nazywa się, Ianie, to miejsce, gdzie pracuję?

– Co?

– No wiesz, chodzi mi o tę knajpkę, w której zarabiam na życie. Jak ona się nazywa?

Ian wzruszył ramionami.

– Jakoś uciekło mi to z pamięci. Ale zaraz sobie przypomnę.

– Nie, wcale sobie nie przypomnisz. Bo nigdy mnie o to nie zapytałeś. A ponieważ sama realizuję czeki, więc skąd miałbyś wiedzieć?

– Chyba jednak kiedyś mi mówiłaś. Dzwoniłem tam do ciebie.

– No więc jak, zgłasza się osoba odbierająca telefon? – naciskała Emily.

– Chryste Panie, Emily, czy my gramy w dwadzieścia pytań? Przecież fakt, że nie mogę sobie przypomnieć nazwy tej speluny, nie znaczy, że jej w ogóle nie znam. Numer telefonu mam w głowie, więc po cóż mi jeszcze nazwa?

– A jeśli coś by mi się stało i musiałbyś szybko po mnie przyjechać?

– To najpierw bym zadzwonił. Zresztą mam gdzieś zapisane, jaka to spelunka. A prawdę mówiąc, wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia.

– Owszem, ma. Ta speluna, w której pracuję, nazywa się „Sassy Sallie’s”. A dzięki pieniądzom, jakie zarabiam w tej spelunie, mogłeś ukończyć studia medyczne, możemy płacić za mieszkanie, jedzenie i rzeczy codziennego użytku, dzięki nim spłacasz pożyczki zaciągnięte w czasie studiów, kupiłeś sobie ten właśnie garnitur, koszulę i krawat, że nie wspomnę o bieliźnie, butach i skarpetkach, a także mojej nowej sukience. No i dzisiejszej kolacji. Widzisz więc, że to ma znaczenie. Dla mnie ma. I dla ciebie także powinno mieć.

– Emily, przecież nie to miałem na myśli. Chodziło mi o samą sprzeczkę na ten temat. Przecież speluna to tylko słowo. Ty pierwsza go użyłaś, kiedy zaczęłaś tam pracować. Po prostu podłapałem je od ciebie. I potrafię docenić to, co robisz. Co chcesz więcej?

– Szacunku. Dlaczego zabroniłeś mi mówić komukolwiek, gdzie pracuję? Sam przyznałeś, że nikomu nie mówisz, co robię, bo to nie ich sprawa.

– Bo nie. A ty opowiadasz ludziom, czym ja się zajmuję? – spytał poirytowany.

– Pewnie, i to każdemu, kto zechce mnie słuchać. Jestem z ciebie dumna, Ianie. Kelnerstwo to uczciwa praca. I bardzo ciężka. Słuchaj, może zmienimy temat. Chyba jestem zmęczona.

– Ty zawsze jesteś zmęczona, Emily. Bierzesz te witaminy, które ci przyniosłem?

– Dwie tabletki dziennie, ale i tak czuję się padnięta. Marzę o tym, żeby pospać do późna i nic nie robić.

Ian wzruszył ramionami. Kelner przyniósł właśnie sałatki, a on sam po raz trzeci napełnił kieliszki.

Kiedy ze stołu zniknęły już naczynia po przystawkach i zupie, Ian odezwał się ostrożnie:

– Prawdę mówiąc, Emily, nie mam zielonego pojęcia, co dla nas zamówiłem. Menu było po francusku, więc po prostu wskazałem palcem jakąś potrawę. Myślę, że była to ryba. Ale nie rób zamieszania, gdy podadzą coś, co nie będzie nam smakować. Nie cierpię być zażenowany.

Już na samą myśl, że miałaby zjeść danie, którego nie lubi, tylko po to, by jej mąż nie poczuł się skonsternowany, Emily poczuła, że włosy jeżą jej się na karku. W końcu musiała bardzo ciężko pracować i spędzić na nogach długie godziny, żeby móc zapłacić za to jedzenie. Ale westchnęła tylko i potrząsnęła głową na znak, że zastosuje się do jego życzenia. Zawsze robiła to, czego chciał od niej mąż. Zawsze, bez wyjątku. Ian tymczasem zamówił drugą butelkę wina. Przyniesiono ją razem z musem z łososia i ustawiono na stole, Ian promieniał, a Emily wbiła wzrok w talerz. Łososia akurat nie cierpiała. Już raczej wolałaby zjeść ociekającego tłuszczem hamburgera.

– Jesteś bardzo zabawna, Emily – zauważył jej mąż zadowolony z siebie. – Uwielbiam, kiedy masz taką minę.

– A jaką mam minę?

– Osoby, która wie czego chce.

Emily wybuchnęła śmiechem.

– To smakuje jak… jak ubłocone kalosze mojego ojca posypane parmezanem.

Ian zakrztusił się przełykanym kęsem, ale po chwili i on się roześmiał. Jednym łykiem opróżnił swój kieliszek. Był czerwony na twarzy.

– Wszyscy się na nas gapią, prawda? – spytał szeptem.

– Owszem. Mam wrażenie, że musimy trochę poćwiczyć, zanim zaczniemy jadać w tego typu restauracjach, ewentualnie trzeba będzie pouczyć się nieco francuskiego – zachichotała Emily.

– Pewnie masz rację. Na tym daniu zakończymy ucztę, a potem pójdziemy gdzieś na lody bananowe.

– Chyba nie mówisz poważnie? Jesteśmy zbyt pijani, żeby dojść do kawiarni. A poza tym zdawało mi się, że mieliśmy inne plany na resztę wieczoru – powiedziała rzucając mu pożądliwe spojrzenie. – Och, Ianie, już nie mogę się doczekać, żeby złożyć w pracy wymówienie.

– Ślicznie wyglądasz w blasku świec, kochanie. Kiedy będziemy mieć własny dom, proponuję co wieczór jeść kolację przy świecach.

– Zgoda. Jesteś najprzystojniejszym mężczyzną w tej restauracji, Ianie.

– Bardzo jesteś pijana?

– Wciąż widzę całkiem wyraźnie. Jesteś tu najprzystojniejszy. Rozejrzyj się dookoła. Wszyscy ci faceci mają wystające brzuchy i łysiny, a co do kobiet, z którymi przyszli, założę się, że połowa z nich to kochanki. Wiesz, po czym można to poznać?

– Po czym?

– Po tym, że ze sobą rozmawiają. Małżeństwa jedzą i piją, a potem wychodzą. Kochankowie flirtują, śmieją się, rozmawiają i patrzą sobie w oczy.

Ian powiódł wzrokiem po sali.

– Chryste, masz rację. To obrzydliwe.

– Czy zawsze będziesz mi wierny, Ianie?

– Oczywiście. A ty mnie?

– Do śmierci – zapewniła Emily z błyszczącymi miłością oczami. – Nie potrafiłabym zniszczyć tego, co mamy. Mężczyźni… Wydaje mi się, że mężczyźni traktują romanse trochę inaczej niż kobiety.

– Ale ja mam na ich temat takie samo zdanie jak ty. I wiem, że czeka nas wspaniale życie, które wynagrodzi wszelkie poświęcenia. Obydwoje zasługujemy na wszystko, co najlepsze, i dopilnuję, żebyśmy to mieli. Takie właśnie postawiłem sobie zadanie.

„Nasze poświęcenia”, powtórzyła Emily w myślach, czując jak wino szumi jej w głowie. Postanowiła zapamiętać wszystko, co Ian mówi tego wieczoru. Chciała to przemyśleć jutro leżąc w łóżku. Zaczęła nawet marzyć, że mąż zrobi jej śniadanie. Nie zdawała sobie sprawy, że wypowiedziała to życzenie głośno, dopóki nie usłyszała odpowiedzi Iana:

– Z największą przyjemnością. Co powiesz na francuskie grzanki polane stopionym masłem i ciepłym syropem i posypane cukrem pudrem albo tą przyprawą, której używasz?

– Brzmi cudownie. Wiesz co, Ianie, zostańmy jutro w łóżku aż do południa i zjedzmy późny lunch.

– Niezły pomysł. O, widzę że kelner niesie nam kawę, a wino już się skończyło. Muszę z tobą o czymś porozmawiać, Emily.

– Dobrze, słucham.

– Kochanie, chciałbym, żebyśmy wrócili do New Jersey. Chodzi o to… Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, więc chyba lepiej powiem prosto z mostu. Otóż chcę pracować na własny rachunek. Chcę, żebyśmy otworzyli klinikę. Rozmawiałem już, tylko wstępnie oczywiście, z kilkoma bankierami w New Jersey i facet z First Fidelity zapewnił mnie, że nie widzi najmniejszego problemu z udzieleniem nam kredytu. Pomyślałem sobie, że Front Street w Plainfield to świetny punkt. Klinika otwarta byłaby dla wszystkich, każdy mógłby do niej przyjść prosto z ulicy. Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji, powiedziałem, że muszę to przedyskutować z tobą. Realizacja projektu zabrałaby nam, jeśli się nie mylę, dwa lata. Ale klinika to maszynka do robienia pieniędzy, Emily. Jeśli będziesz pracowała tak jak do tej pory i jeszcze pomagała mi w klinice, zdołamy spłacić i wcześniejsze pożyczki, i ten nowy kredyt. Dwa lata, Emily. A cóż to są dwa lata? Tylko dwadzieścia cztery miesiące. Siedemset trzydzieści dni. Uda nam się, o ile oczywiście zabierzesz się energicznie do pracy. A potem będziemy mieć własną klinikę. I nie będziesz więcej musiała zawracać sobie głowy robotą. To znaczy za dwa lata. Tak mniej więcej widziałbym rozkład twojego dnia: rano od siódmej do pierwszej pracowałabyś w klinice, a potem mogłabyś pójść na nocną zmianę do tej swojej knajpki, w której kiedyś kelnerowałaś, no wiesz, jak się to miejsce nazywało? „Heckling Pete’s”? Co o tym sądzisz, kochanie?