Kiedy Jarl wszedł do środka, ogarnął ją niepokój. Wyglądał okropnie. Jego podkrążone oczy były bezbarwne i puste.

Wiedziała.

Wiedziała, zanim jeszcze zobaczyła pulchną staruszkę stojącą za Jarlem. Przytuliła do siebie Kipa, książeczka upadła na podłogę.

– A więc to ty jesteś Sara. – Głos starszej pani był miły i kojący. – A to jest Kip?

Sara ścisnęła syna tak mocno, że Kip aż pisnął. Chciała zapaść się pod ziemię albo unieść w górę i odlecieć daleko. Nie mogła oderwać wzroku od twarzy Jarla. Myślała o cierpieniu. Cierpieniu, które towarzyszyło jej od tak dawna, Kiedy utraciła rodziców, kiedy rodziła Kipa, kiedy jej małżeństwo zamieniło sie w piekło. Pomyślała o chwili, w której usłyszała wyrok sądu. To było największe cierpienie, jakie mogło istnieć, nieporównywalne z niczym.

Nie powiedziała: „Jak mogłeś mi to zrobić?". Nie powiedziała ani słowa. Po prostu patrzyła na niego w milczeniu, czując, jak wszystkie jej złudzenia na temat miłości i zaufania rozpryskują się na drobne kawałki.

– Za dwadzieścia minut musimy wyjść. Zjedz coś. Sara podniosła głowę, słysząc twardy, zimny głos Jarla i posłusznie skubnęła kawałek kanapki.

– Wszystko będzie dobrze. Mówią, że Browning to dobry i uczciwy sędzia. Uspokój się, Saro. Chcesz herbaty?

Sara potrząsnęła głową.

– Mówiłem ci już o tym emerytowanym doktorze, który leczył twojego męża po wypadku. Zezna, na jaki rodzaj schorzenia mózgu cierpi Derek. Mamy też potrzebne informacje ze szpitala. Sędzia nie może tego zignorować. Do diabła, zjedz coś.

Znowu spróbowała przełknąć kęs.

– Wszyscy ludzie, którzy zeznawali przeciwko tobie, byli przekupieni przez Chapmanów. Drugi raz im się nie uda.

Sara nadal nic nie mówiła. Jarl odsunął krzesło i wstał. On także nie miał apetytu. Wydało jej się złośliwą ironią losu, że Jarl został wybrany przez sąd na jej strażnika. Po co? Nie potrzebowała nadzoru. Jak mogłaby zostawić własne dziecko?

Przycisnęła palce do skroni i popatrzyła na Jarla. Nie znała tego człowieka. Mężczyzna w granatowym garniturze nigdy nie był jej kochankiem. Dużo mówił, o wiele więcej, niż ona sama kiedykolwiek, ale nie był to tak dobrze jej znany glos Jarla. Brzmiał niczym automatyczna sekretarka – oschły i drewniany. Człowiek ten nie uśmiechał się ani też nie próbował jej dotknąć.

– Perry ma coś w zanadrzu. Jeśli wygramy, nie wysuną przeciwko tobie żadnych zarzutów, Saro.

Spojrzała na niego pustym wzrokiem. Wyglądał tak, jakby zamierzał rozbić coś pięścią.

– Powiedz coś!

– Co chcesz, żebym powiedziała?

– Wszystko będzie dobrze! Myślisz, że pozwoliłbym, aby coś się stało tobie lub Kipowi? – Spojrzał na nią i zaklął w duszy z rozpaczy. – Weź płaszcz.

– Zmyję naczynia.

– Weź płaszcz. Będziemy wcześniej.

Dotarli do sądu półtorej godziny przed wyznaczonym czasem. Jarl wręczył Sarze plastykowy kubek z kawą i posadził ją na ławce, po czym zaczął niespokojnie przemierzać korytarz.

Milczenie Sary nie oznaczało znanej kobiecej gry w „ciche dni". Po prostu nie była w stanie nic powiedzieć. Owładnął nią strach i poczucie pustki. Jarl zapewnia! ją, że tym razem będzie inaczej, ale ona przeczuwała, co nastąpi. Miała utracić swoje dziecko.

Jarl wciąż mówił o prawdzie, faktach, sprawiedliwości, ale wtedy, za pierwszym razem, było dokładnie lak samo. To wszystko po prostu się nie liczyło, tak jak nie liczył się ten jego adwokat, Perry. Chapmanowie mieli pieniądze i władzę, wtedy i teraz. Nic się nie zmieniło.

Czekała. Strach przed utratą dziecka utrudniał jej oddychanie, mącił wzrok. Jak mogła teraz mówić?

– Idzie Perry, Chodź, Saro.

Wstała. Jarl podszedł do niej, obrzucił spojrzeniem jedwabną bluzkę i sznur pereł. Po raz pierwszy od wielu dni dotknął Sary. Poprawił jej kołnierzyk i odsunął kosmyk włosów z policzka. Jego palce były lodowato zimne.

– Kocham cię – powiedział, jakby byli jedynymi ludźmi w holu.

– Jarl – po raz pierwszy próbowała powiedzieć coś, co miałoby jakieś znaczenie. Nie mogła. Wiedziała, że ją kocha, że ma najlepsze intencje. Wiedziała nawet, że zrobił to wszystko dla niej, ale nie mogła na niego patrzeć. Wystawił jej syna na niebezpieczeństwo, a tego nie potrafiła zapomnieć ani przebaczyć.

Nadszedł Perry, również ubrany w granatowy garnitur, ale kontrast pomiędzy mężczyznami nie mógł być większy. Jarl w swoim garniturze wyglądał jak potężny niedźwiedź, zaś ubranie Perry'ego podkreślało elegancję i pewność siebie adwokata.

Prawnik rzucił im przeciągłe spojrzenie.

– Widzę, że dwoje z nas poradzi sobie doskonale – stwierdził sucho. – Żałuję, że nie wziąłem ze sobą środków uspokajających dla Hendriksa. Pani wygląda świetnie.

– Dziękuję.

Perry ujął Sarę pod ramię.

– Nie jest pani bardzo zdenerwowana, prawda? Wszystko będzie dobrze. Niech pani patrzy na sędziego tak, jak patrzy pani teraz na mnie. Dramatyzowanie nic nie pomoże. Proszę mi wierzyć, jeśli zniosła pani Hendriksa w ciągu ostatnich kilku dni, wszystko inne pójdzie jak z płatka.

Perry często mówił dużo i o niczym. Czarowanie i uspokajanie klientów było jego specjalnością. W tej chwili Sara tego nie potrzebowała, ale po pięciu godzinach sytuacja dramatycznie się zmieniła. Chapmanowie celowali w niespodziankach.

Sala była niemal identyczna jak ta, w której odbył się pierwszy proces o Kipa. Promienie słońca sączyły się przez wysokie okna ujawniając tańczące drobinki kurzu. Sędzia Browning był już na miejscu – wysoki, łysiejący mężczyzna o zmęczonych oczach. Ponieważ to Sara była stroną występującą o wznowienie sprawy, istniało duże prawdopodobieństwo, że zostanie przesłuchana w pierwszej kolejności.

W ciągu następnych kilku godzin zeznania złożyło dwóch lekarzy, psychiatra Kipa i jego opiekunka z przedszkola. Sara zeznawała prawie godzinę, lecz musiała przerwać na chwilę z powodu nie kontrolowanego wybuchu płaczu. Perry był zachwycony.

W ławce Chapmanów siedzieli tylko Rolf, Jane i ich dwaj adwokaci. Derek się nie pojawił. Jeden z adwokatów zaczął przemawiać, lecz nadal nie było widać świadków. Sara poczuła nagły strach.

– Sąd powołuje Rolfa Chapmana na świadka. Były teść przeszedł obok nie patrząc na nią. Jego widok przypomniał Sarze, co spowodowało, że zakochała się w swoim byłym mężu. Kasztanowe włosy Rolfa poprzetykane były srebrnymi nitkami. Miał wyjątkowo męską twarz i przepiękny głos. Kiedy mówił, ludzie mu wierzyli, a jeśli nawet nie wierzyli, to bardzo chcieli wierzyć. W jego oczach odbijał się spokój i opanowanie.

Na samym początku Rolf przyznał, że wszystko, co powiedziała Sara, jest zgodne z prawdą. Perry zmarszczył czoło.

– Mój syn jest ciężko chory. Nie przeczę temu. Ma kłopoty, odkąd w młodości uległ wypadkowi. Kłamaliśmy z żoną tylko po to, żeby uchronić naszego syna i wnuka. – Zawiesił głos.

Sara poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Zrozumiała tę nową grę. Chapmanowie nie walczyli już o przyznanie opieki rodzicielskiej Derkowi. Chcieli Kipa dla siebie.

– To, co zdarzyło się wcześniej, nie zmienia zasadniczych faktów. Nikt nie może zająć się chłopcem lepiej niż my. Zapewnimy mu wszystko najlepsze, codzienny dobrobyt, znakomitą edukację i kochającą rodzinę. Mój syn nie ze swojej winy rzeczywiście nie jest w stanie być dobrym ojcem. Ale ta kobieta – Roff wycelował palcem w Sarę – nie nadaje się na matkę. Wraz z żoną myślimy wyłącznie o tym, co będzie najlepsze dla chłopca.

Perry poderwał się protestując. Sara nie słyszała, co mówił. Była zupełnie sama i tym razem także nikt nie mógł jej ocalić. Czekała, jak zabłąkany w górach wędrowiec czeka na zbliżającą się lawinę, kiedy już wie, że nie zdoła umknąć.

– Spójrzcie, jaka to kobieta! Nie tylko porwała Kipa, ale również nie dała nam jakiegokolwiek znaku, czy on jeszcze żyje. Zabrała go na tę wyspę, a nie jest to z pewnością odpowiednie miejsce dla rozwijającego się dziecka. Zawsze była marzycielką. Ciągle uważa, że zapewni chłopcu odpowiednią opiekę i godziwe życie dzięki tym swoim obrazkom. A już najgorszy jest ten niemoralny romans na oczach dziecka.

– Sprzeciw, Wysoki Sądzie! – Perry ponownie wstał z miejsca.

Sara nadal nic nie słyszała, nie chciała słyszeć. Twarz Jarla była szara jak popiół. Nie mógł na nią spojrzeć, po prostu nie był w stanie.

Zapanowało zamieszanie, kiedy Rolf Chapman wrócił na miejsce. Jarl schwycił Perry'ego za ramię i powiedział coś szeptem. Prawnik podszedł do sędziego i zaczął z nim rozmawiać. Zbliżyli się adwokaci Chapmanów i rozpoczęła się ożywiona wymiana zdań. Sara patrzyła, niczego nie rozumiejąc. Zanim zdążyła zaprotestować, wstał powołany na świadka Jarl.

Zaszokowana i zła chwyciła Perry'ego za rękę, gdy zbliżył się, aby wziąć ze stołu jakąś kartkę.

– Co pan robi? – wyszeptała.

Prawnik przerzucał w pośpiechu stos notatek.

– Rozdmuchali ten wasz romans. Mamy prawo to wyjaśnić.

– Niech pan nie miesza w to Jarla – syknęła gwałtownie. – Proszę pozwolić mi tam wrócić i odeprzeć zarzuty.

Perry uścisnął jej ramię, po czym zwrócił się do świadka:

– Pan Champan usiłował przekonać nas o braku zasad moralnych u Sary Chapman, na co wskazywać ma jej związek z panem, panie Hendriks. Proszę powiedzieć, czy miał pan romans z Sarą Chapman?

– Kocham Sarę Chapman. – Głos Jarla był ostry jak brzytwa.

– Czy miał pan z nią romans? Na oczach jej czteroletniego syna?

– Okazywałem jej przy nim miłość. Podobnie, jak okazywałem miłość do Kipa przy Sarze. Nie miał pojęcia o jakiejkolwiek łączącej nas formie intymnej zażyłości.

– Ale nie znał pan zbyt dobrze Sary Chapman, zanim rozpoczął się ten romans? – Perry przesadnie zaakcentował ostatnie słowo. – Wygląda na to, że należy pan do tych, którzy chętnie zajmują się ludźmi popadającymi w konflikt z prawem.

Ciągnęło się to bez końca. Sara miała ochotę zamordować Perry'ego. Czy nie dostrzegał, że Jarl cierpi?