– Chrześcijanie nie przybywają z takimi bagażami! – krzyknęła kasztelanka wskazując palcem na ohydne trofeum Gonneta. – Wracajcie tam, skąd przybywacie! Choć... obawiam się, że nie zostawiliście po sobie już nic do spalenia ani do złupienia!
– Rzeczywiście – przyznał stary swoim bezbarwnym głosem. – A więc to takie przyjęcie nam zgotowałaś, pani? Twój małżonek zgotował nam lepsze jeszcze nie tak dawno temu!
– Wasze przybycie oznacza, że źle zrobił! Odejdźcie stąd! Montsalvy nie otwiera swych bram, kiedy jego pan jest nieobecny! Zresztą, sami o tym dobrze wiecie, gdyż w przeciwnym wypadku nie ośmielilibyście się tu przyjść!
Pod krzaczastymi brwiami Béraulta zapłonął błysk radości.
– Oczywiście, że wiedzieliśmy! Wiemy też, że w waszych murach są sami mnisi, starcy i dzieci! Potrzebujecie więc mężczyzn i dlatego przybyłem, by zapewnić wam moją ochronę!
Wokół Katarzyny zawrzało. Mieszkańcy Montsalvy przysłuchujący się dotąd w ciszy wymianie zdań postanowili pokazać kły.
– Spójrz w lustro, Bérault! – wrzasnęła gruba jejmość, imieniem Gauberta. – Bierzesz siebie za jakiegoś młodzika! Mamy tu młodszych i waleczniejszych! A co do twojej ochrony, to możesz ją sobie...
To, co w przekonaniu Gauberty miał sobie zrobić z proponowaną przez siebie ochroną, wywołało uśmiech Katarzyny i wycie radości zgromadzonych. Na głowę Wilka z Gévaudan posypały się drwiny i lawina przekleństw, które bogobojny przeor na próżno starał się powstrzymać. Mieszkańcy Montsalvy nienawidzili Wilka z Gévaudan i panicznie się go bali, a obcięta głowa, z której ciągle ciekła krew spływając po nogach konia Gonneta, jeszcze bardziej podniecała ich gniew.
Ich pięści zacisnęły się, a w stronę nieruchomych jeźdźców posypały się pierwsze kamienie. Jeden z nich, ciśnięty wprawną ręką, trafił Jehana, który szpetnie zaklął.
Stary Bérault uniósł się w strzemionach i wściekły ze złości zagrzmiał:
– Wejdę i tak, bando graniasta, i wszystkich was pozarzynam jak świnie! Chcę tego miasta i będę je mieć razem z tobą, burgundzka wywłoko! Kiedy ten zarozumiały osioł Arnold wróci ze swych wojennych galopad, zastanie zamkniętą bramę, swoich ludzi pod moim butem, a swoją żonę w moim łóżku! Chyba że sam będę miał jej dosyć, wtedy moi ludzie pobaraszkują z nią do woli! Pytasz, po co przybywam, Katarzyno? Powiem ci: po twoje złoto i po ciebie!
Katarzyna ruchem dłoni nakazała ciszę groźnie pomrukującemu tłumowi cisnącemu się wokół. Obelgi rozbójnika nie docierały do niej.
– Po moje złoto, powiadasz? Jakie złoto?
– No, no, pięknisiu, nie udawaj niewiniątka! Nie trzeba było urządzać tak bogatego święta z okazji urodzin córki Izabeli! Oczywiście, przyjęcie starej królowej i konetabla było wspaniałe... i pozwoliło nam ocenić bogactwo twego zamku i tego, co jest w środku. Co za piękny widok, te wszystkie jedwabie, te dywany, ta złota i srebrna zastawa! Do diaska! Chcę swojej części!
– Jakim prawem?
– Prawem silniejszego, do kaduka! Gdybyś widziała, w jakim stanie jest moja wieża w Apchier, sama byś się przekonała, że potrzebuje odnowy! Jednak najbardziej doskwiera mi brak wielkiego, wygodnego łoża z piękną blondynką w środku, żeby mnie grzała! A co do moich ludzi, to czekając na swą kolej, zadowolą się tymi gdaczącymi wokół ciebie kokoszami...
Ludzie z Montsalvy nie mogli dłużej tego słuchać. Ich cierpliwość się wyczerpała. Zanim Katarzyna zdążyła odpowiedzieć, dwóch stojących przy niej łuczników napięło łuki, by zamknąć usta bandycie, lecz przeor Bernard, szybki jak błyskawica, stanął przed nimi ze skrzyżowanymi ramionami. Przeczuwał bowiem, że za wszelką cenę należało uniknąć czynów nieodwracalnych i że śmierć starego Béraulta niczego nie rozwiąże.
– Nie strzelajcie! – krzyknął. – Jeszcze nie czas na atak! Zachowajcie zimną krew, gdyż ten człowiek właśnie do tego zmierza, byście ją stracili. A ty, Béraulcie z Apchier, przestań obrażać pana Boga i ludzi! Wszyscy wiedzą, że ta ziemia należy do Kościoła, będąc jednocześnie hrabiowskim lennem. Jest także miejscem azylu. Kto ją atakuje, napada na samego Pana Boga, który jest tu panem.
– Mam jeszcze dość życia przed sobą, mnichu, żeby układać się z Bogiem! Kiedy ta ziemia będzie już moja, zrobię mu piękny prezent ze złota, które tu zdobędę. Mój spowiednik jest bardzo wyrozumiałym człekiem: zada mi trzy Pater Noster, trzy Ave Maria i sześć mszy, a dostanę rozgrzeszenie i będę niewinny jak baranek, nawet gdybym wyciął w pień całe to gniazdo szczurów!
– Powiedziano ci już, że nie ma tu żadnego złota! Pan Arnold zabrał je ze sobą!
– Zadowolę się meblami i zastawą! – obstawał przy swoim Apchier. – Poza tym idzie wiosna, a wraz z nią zastępy handlarzy ruszą na targi na południu, gromady pielgrzymów do Conques i miejsc świętych w Hiszpanii. Wszyscy oni płacą tu myto, a to rzecz bardzo popłatna, czyż nie, święty człeku? Rozumiesz teraz?
Tak, przeor zrozumiał, a Katarzyna wraz z nim. Bandyta nie przybył, by palić, łupić i uciec ze zdobyczą: przybył, by się zadomowić, by pobierać okup od wędrowców, którzy ciągnąc na południe musieli przechodzić przez Montsalvy!
Katarzyna w przypływie gniewu rzuciła się w stronę Apchiera i krzyknęła:
– Zapominasz zbóju o jednym: on jest panem tej ziemi! Nawet jeśli uda ci się nas pokonać i zająć miasto, co nie będzie się podobało Panu Bogu, pamiętaj, że prędzej czy później Arnold de Montsalvy wróci i wtedy nie umkniesz przed zemstą! Nie zapominaj, że król kocha go i że konetabl jest także naszym przyjacielem!
– Być może... Jeśli wróci!... Lecz właśnie coś mi się widzi... że nie wróci!
Więc lepiej, byśmy się od razu dogadali!
– Nie wróci?... – z piersi Katarzyny wyrwał się zduszony krzyk.
– Uspokój się! – szepnął jej do ucha przeor, ściskając ją za ramię. – Nie pokazuj, że przejmujesz się jego słowami. Bandyta chce cię wyprowadzić z równowagi, żebyś popełniła jakieś głupstwo. Zresztą posłuchaj... Nie możemy dalej pertraktować.
W istocie, wzdłuż murów rozpętała się prawdziwa burza okrzyków wojennych, którym towarzyszył grad kamieni, przed którymi czterej jeźdźcy musieli umknąć. Do tego wszystkiego zaczął padać drobny, lodowaty deszcz. Napastnicy jak niepyszni oddalili się do swojego obozowiska, trzej młodzi jakby nie zwracając uwagi na pociski, tylko stary Bérault oglądał się, raz po raz grożąc miastu zaciśniętą pięścią.
Katarzyna zeszła z muru i spojrzała na otaczających ją ludzi. W świetle łuczyw ich twarze były czerwone i gniewne, a ze wszystkich ust dobywał się zgodny okrzyk:
– Nie poddamy się, Katarzyno! Nie obawiaj się: mury wytrzymają, a my mamy dość siły! Stary rozbójnik wkrótce pożałuje, że tu przybył! Nie oddamy łatwo naszego miasta!
Kasztelanka spontanicznie ściskała wyciągnięte do niej ręce, kiedy nagle handlarka płócien, zwalista Gauberta, spytała:
– Co miał na myśli stary Bérault mówiąc, że pan Arnold nie wróci? Nastąpiła cisza. Gauberta wypowiedziała bowiem głośno to, o czym skrycie myślała również Katarzyna. Przeor postanowił jednak uciąć rozmowę, gdyż strach w oczach kasztelanki był aż nadto widoczny.
– Nie obawiajcie się, to tylko gadanina starego, mająca na celu osłabienie naszej odwagi.
Katarzyna przetarła drżącą dłonią wilgotne czoło.
– Gdyby ciebie tu nie było, mój ojcze, chyba popełniłabym szaleństwo i ruszyłabym do ataku! A to ostatnia rzecz, jaką należy uczynić... Sądzę, że powinniśmy się naradzić, co czynić. Oblężenie będzie trudne i potrzebuję dobrych rad każdego z was.
Powoli mury opustoszały. Z wyjątkiem strażników czuwających nad bezpieczeństwem przez całą noc, wszyscy wrócili do siebie, by ocenić stan zapasów i prosić Boga o uratowanie miasta i jego mieszkańców przed krwiożerczością Wilków z Gévaudan. Jedynie starszyzna udała się do zamku na naradę.
Tak jak co miesiąc, wszyscy zgromadzili się w wielkiej komnacie, zawieszonej arrasami i kilimami z Aubusson, obiektami pożądania apchierowców, wokół tronu, na którym jeszcze nie tak dawno zasiadał Arnold de Montsalvy w żupanie z czarnego zamszu i złotym łańcuchu na szyi, witając zebranych dowcipem lub połajanką, w zależności od okoliczności i nastroju. Z reguły narady odbywały się przed południem wokół jasnego ognia na kominku, a pan Arnold zawsze kazał podawać dzbany z ziołowym winem, żeby wychodząc z zamku jego poddani mieli zapał do pracy.
Tego wieczoru było jednak inaczej. Co prawda, płonął jak zwykle ogień na wielkim kominku, lecz tym razem złowieszcze cienie wypełniały komnatę, snując się aż pod wysokim sklepieniem, pod którym zawieszone były rzędy kolorowych chorągwi.
Zza okien nie dobiegały wesołe odgłosy zamku, jak śmiech służących czy gdakanie kur, lecz panowała złowroga cisza, a na tronie nie zasiadał potężny rycerz, tylko zwiewna kobieta, która jeszcze nigdy nie wydała się zgromadzonym taka szczupła i delikatna.
Obok niej stał przeor Bernard z wygoloną czaszką i swoją zadumaną twarzą. Chudy był ci on jak szczapa, lecz wszyscy wiedzieli, że duszę ma zahartowaną jak najszlachetniejsza stal. Był to jednak człowiek Kościoła, dla którego rezygnacja i miłość bliźniego stanowiły jedyną broń, podczas gdy obecna sytuacja wymagała brutalnej siły.
Pani de Montsalvy patrzyła na wchodzących, dziwiąc się, że tego dnia ci sami ludzie wyglądają jakoś inaczej. Jej spojrzenie przesunęło się kolejno po wszystkich twarzach, ogorzałych na słońcu, śniegu i wietrze. Twarze te, szerokie i wyraziste, należały do ludzi stworzonych do ciężkiego znoju zwykłych dni, a ich skóra była tak pobrużdżona, że przypominała nieurodzajną ziemię owerniacką. Tego wieczoru, odziani w czarne, odświętne bluzy, wkładane zawsze przed udaniem się do zamku, ze swoimi długimi włosami i sumiastymi wąsami, w których z powodzeniem mógł się ukryć zarówno uśmiech zadowolenia, jak i drapieżne zęby, przypominali do złudzenia swych przodków, Arwernów, którzy stworzyli państwo i wymyślili słowo „niezależność”.
"Katarzyna Tom 6" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 6". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 6" друзьям в соцсетях.