– Przyznaję. Do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać, czy to ten sam człowiek...

– Tak. I to jest dzieło Agnieszki i królowej Yolandy.

– Ale to dziwne, że Yolanda podstawia rywalkę własnej córce, królowej Marii.

– Uspokój się. Wiesz dobrze, że królowa Maria nie mogła dokonać cudownej przemiany. To prawda, król kocha ją. Regularnie płodzi z nią dzieci, czy jednak pamiętasz, jak wygląda jej twarz? Nie pamiętam już który z ambasadorów po ujrzeniu jej powiedział, że królowa Maria swoją twarzą powinna straszyć Anglików. Miłość matczyna Yolandy to jedno, a troska o wskrzeszenie królestwa to drugie. Przestań więc boczyć się na biedną Agnieszkę. Sam podejmuję się powiedzieć jej, że popełniła głupstwo. Zresztą królowa Yolanda, która niebawem tu ściągnie, osobiście się tym zajmie. A teraz, czy zechcesz wreszcie przyjąć te perły?

Katarzyna wychyliła kielich, odstawiła go na stół i roześmiała się.

– Jesteś bardziej uparty, Jakubie, niż twoje mulice!

– Dzięki temu do czegoś doszedłem! A więc chcesz je, czy... mam wrzucić je do Loary? Gdyż przysięgam, że żadna inna nie będzie ich nosić! Dodam tylko, że sprowadzę drugie... dla twojej przyjaciółki Agnieszki, ponieważ zdaje mi się, że bardzo ci na tym zależy!

Katarzyna zamiast odpowiedzi wyciągnęła dłoń i Jakub włożył doń skórzany mieszek.

Zadowolony ze swego niewinnego zwycięstwa, Jakub Serce pocałował przyjaciółkę w czoło, życząc jej dobrej nocy.

– Dzisiaj mamy 30 maja. Za trzy dni wesele: już niedługo przyjdzie ci znosić moje kaprysy. Okaż więc jeszcze trochę cierpliwości!

Jednak dwa dni później, kiedy Katarzyna zastała Jakuba w jego kantorze na porządkowaniu grubych ksiąg, kupiec na jej widok oznajmił z pochmurną miną:

– Wesele przełożone... Ostatnie dziecko królewskie, mały książę Filip urodzony w lutym, jest umierający. Król, królowa i dwór pozostaną w Chinon.

– Mój Boże – jęknęła Katarzyna – tylko tego jeszcze brakowało. A jeśli zaślubiny odbędą się w Chinon?

Jakub, przekładając papiery porozkładane na biurku, odwrócił się tak nagle, że część z nich spadła na podłogę.

– Gdzie? W Chinon? Król nie zrobiłby takiej przykrości swoim wiernym poddanym z Tours, ani mnie samemu, mnie, który sobie żyły wypruwa, by wszystko przygotować, jak należy!

Mały książę Filip umarł następnego dnia, 2 czerwca. Król ustalił datę zaślubin na 24 czerwca.

– Jeszcze przez trzy tygodnie będziesz moim więźniem – radował się Jakub. – Gdy odjedziesz, zostawisz mnie w głębokim smutku!

Istotnie co wieczór, korzystając z pięknej pogody, siadywali po wieczerzy na ławce w ogrodzie i rozkoszowali się świeżością wieczoru. Przeważnie nie rozmawiali wiele, woląc wdychać w ciszy, przerywanej jedynie szmerem rzeki i krzykiem nocnych ptaków, zapach wiciokrzewu.

Tego jednak wieczoru Jakub nie miał ochoty milczeć. On, zwykle tak poważny, był wesoły jak dziecko. Przedłużenie pobytu pięknego gościa zdawało się wypełniać go radością, której wcale nie starał się ukryć.

Spoglądał na nią, siedzącą tuż obok na kamiennej ławie, z rozanieleniem. Z powodu upałów kupiła u mistrza Jana Beaujeu, krawca królowej, cienki, różowy jedwab w białe gałązki, w którym wyglądała jak młoda dziewczyna. Z białym woalem narzuconym na włosy opadające ciężko na kark i naszyjnikiem z pereł pyszniących się na alabastrowym dekolcie podobna była do istoty przybyłej z innego świata. Zapach, jaki wydzielała z jej ciała cenna esencja różana sprowadzona przez kupca dla niej specjalnie z Persji, atakował nozdrza Jakuba, przywracając jej całą ziemskość.

Pchnięty impulsem silniejszym niż wola chwycił jej ręce i uwięził. Były zimne i instynktownie starały się wyrwać z uścisku.

– Katarzyno – powiedział niskim głosem – nie odpowiadasz mi. Czy cię rozgniewałem?

– Nie, Jakubie. Nie powiedziałeś nic, co mogłoby mnie rozgniewać. To miło słyszeć, że mój odjazd zostawia smutek, ale nie mów nic więcej.

– A jednak...

Żywo wyrwała swą dłoń z uścisku i położyła ją na jego ustach.

– Nic nie mów! Jesteśmy parą przyjaciół. Starych przyjaciół! I niech tak zostanie!

Jakub ucałował z zapamiętaniem palce tak nieostrożnie złożone na jego ustach.

– To oszustwo, Katarzyno! Ta stara przyjaźń to tylko ułuda i sama dobrze o tym wiesz. Od lat kocham cię, nie śmiąc tego powiedzieć.

– Właśnie mówisz... pomimo mojej obrony.

– Twojej obrony! Czy wiesz, że przez te wszystkie lata żyłem tylko wspomnieniem pewnego pocałunku... tego w Bourges, w moim gabinecie, kiedy uciekłaś z Champtoc, ze szponów Gilles’a de Rais’go. Nigdy nie udało mi się o nim zapomnieć.

– Mnie również – odparła chłodno Katarzyna – ale z powodu wyrzutów sumienia, gdyż zawsze byłam przekonana, że twoja żona nas widziała.

– A jednak nie odepchnęłaś mnie. Myślałem nawet przez chwilę...

– Że mi się to podoba? To prawda! Lecz teraz, Jakubie, skończmy na tym!

W przeciwnym razie będę musiała cię opuścić.

– Nie, nie odchodź! Byłoby mi strasznie przykro...

– Zostanę, jeśli obiecasz, że przestaniesz. Dzisiaj nie jesteś sobą. To z pewnością ten ogród, te wszystkie zapachy... piękna noc. Ja również jestem zakłopotana.

Wstała z zamiarem opuszczenia tego pełnego pułapek miejsca. Jakub uśmiechnął się z ironią.

– Znowu chcesz siebie oszukać. To nie noc, to ty sama, Katarzyno. Zawsze traciłem głowę przez ciebie. To uczucie ludzie nazywają miłością, jak mi się zdaje... Lecz jeśli nie chcesz, nie będę więcej się naprzykrzać! Śpij dobrze!

Katarzyna wstała z ławy i wielkimi krokami przemierzała ogród, jakby bojąc się tego, co zostawiała za sobą, lecz słowa Jakuba docierały do niej wyraźnie, może dlatego, że ciągle ich słuchała.

Przekraczając próg domu, musiała zadać sobie gwałt, by się nie odwrócić i nie zobaczyć twarzy Jakuba i tej jego zmarszczki w kąciku ust, dzięki której wyglądał, jakby kpił sam z siebie.

Żadna kobieta, nawet najbardziej wyniosła, nie oparłaby się uczuciu takiego mężczyzny. Geniusz i siła intelektu były u niego tak namacalne, jak u innych głupota i pycha. Był to człowiek z żelaza, o oczach wizjonera i, pomimo nieszlacheckiego pochodzenia, o sercu rycerza z baśni.

Wstrzymując westchnienie, skierowała kroki do swego pokoju, gdy nagle, na zakręcie schodów, stanęła oko w oko ze swoim paziem i giermkiem, którzy niosąc buty w rękach, ostrożnie schodzili na dół. Na widok swej pani wydali okrzyk zawodu. Najwyraźniej była ostatnią osobą, jaką życzyli sobie napotkać po drodze.

– A gdzież to, młodziankowie?

Światło rzucane przez zatknięte nad schodami łuczywo, choć słabe, wystarczało, by stwierdzić, że obaj chłopcy zaczerwienili się po uszy. Nawet młody Chazay stracił swoją zwykłą pewność siebie.

– No co, straciliście mowę? Gdzie idziecie?

Bérenger widocznie postanowił się poświęcić, gdyż pierwszy zabrał głos.

– Chcieliśmy... eee... chcieliśmy się tylko trochę... eee... przejść po mieście! Tam u nas, na górze, jest tak gorąco, że nie mogliśmy zasnąć!

– No właśnie! – poparł przyjaciela Walter – strasznie tam gorąco!

– Aż tak bardzo? Dzień rzeczywiście był gorący, lecz wieczór jest chłodny.

– Ale nie na górze! – wyjaśnił Walter z przekonaniem. – Słońce paliło przez cały dzień i dach rozgrzał się do czerwoności. Chyba idzie burza.

Jednak te rozważania barometryczne nie tłumaczyły czerwonych policzków młodzian, chyba żeby na górze było gorąco jak w piecu.

Nagle Katarzyna przypomniała sobie narzekania Rigoberty na pewne sąsiedztwo niegodne uczciwej kobiety: chodziło o kabaret znajdujący się prawie naprzeciwko domu, ściągający klientelę spośród marynarzy i subiektów sklepowych. Rigoberta dowiedziała się też, że oberżysta, niejaki Courtot, zatrudnił u siebie trzy dziewki swawolne, mające niebywałe wzięcie wśród klienteli.

Katarzyna spojrzała uważnie na chłopców, zatrzymując wzrok na Walterze.

– Czy przypadkiem nie udajecie się do kabaretu imć Courtota, żeby się nieco odświeżyć? Po co tyle środków ostrożności, jeśli to ma być zwykła przechadzka?...

Paź już chciał zaprzeczyć, lecz jego towarzysz nakazał mu milczenie:

– Nie lubię kłamać – oznajmił z wyższością. – Tak, to prawda, idziemy do Courtot. Nigdy nie ukrywałem, że lubię kobiety, pani Katarzyno. Być może przerazi cię, co powiem... ale ja nie mogę się bez nich obyć! Dlatego idę do kabaretu...

Brutalna przemowa młodziana nie zaszokowała Katarzyny przede wszystkim dlatego, że dostrzegła szczerość w jego słowach. Toteż nie komentując ich, wskazała jedynie na pazia i rzekła:

– Bérenger jest młodszy od ciebie; to jeszcze prawie dziecko i nie ma takich samych potrzeb.

– Wiem. I wcale nie chciałem go zabierać...

– Ale ja powiedziałem, że jeśli mnie ze sobą nie zabierze, to narobię takiego hałasu, że nie będzie mógł wyjść – przerwał bez pardonu Bérenger. – Może jestem młodszy od Waltera, lecz i ja jestem mężczyzną, pani Katarzyno i nie skrywając...

– Jeśli chcesz wyjawić tajemnicę swoich wypadów na ryby w okolice Montarnal, mój mały, to możesz się nie trudzić! Jednak między tamtymi drobnymi kłamstewkami a wyjściem do spelunki i wystawieniem się na żer łatwych dziewek jest wielka różnica. A ja myślałam, że kochasz tamtą dziewczynę od nocnych połowów...

Paź spuścił głowę.

– To prawda, pani!... Kocham ją i to nie ma nic do rzeczy. Lecz nie wiem, kiedy ją zobaczę i chcę się trochę zabawić. Jestem mężczyzną, do diaska!

– Zostaw diabła w spokoju i odpowiedz mi na jedno pytanie: czy naprawdę masz ochotę zadawać się z tymi dziewczętami?

Paź rzucił swojemu towarzyszowi spojrzenie tak wyraźnie wołające o pomoc, że aż student roześmiał się. Żartobliwie rozczochrał mu włosy i odpowiedział zamiast niego.