Miał już trzydzieści sześć lat, był szczupłym, eleganckim mężczyzną, niezwykle energicznym i wszędzie go było pełno, jego wrogowie powiadali nawet, że podpisał pakt z diabłem.

W drodze powrotnej z Chinon, po bezowocnej rozmowie z królem, Katarzyna z radością odwiedziła starego przyjaciela w jego faktorii w Tours, która w związku z obecnością właściciela rozkwitła niezwykłą aktywnością.

Jakub oczywiście nie pozwolił, by przyjaciółka zatrzymała się w gospodzie. Zmusił ją, by wraz z towarzyszami podróży zajechała do jego domu i oddał ją w ręce zażywnej pani Rigoberty, zarządczyni jego siedziby w Tours, która dzięki jej staraniom stale była w pogotowiu, by należycie przyjąć właściciela.

Para przyjaciół odnalazła się po długiej przerwie z wielką radością. Łączyło ich od lat obopólne zrozumienie oparte na wzajemnym szacunku i pewnej dozie czułości. Było to uczucie skomplikowane, coś więcej niż przyjaźń; Katarzyna czuła bowiem, że Jakub zawsze jej pożądał, lecz to jej nie przeszkadzało.

Jakub Serce udzielił schronienia Katarzynie, Sarze i Arnoldowi, gdy uciekali przed nienawiścią La Tremoille’a; dzięki jego pomocy mogli uciec do swojej Owernii. Z drugiej zaś strony, kiedy Jakub stracił cały majątek po zatopieniu galery z Narbonne w drodze powrotnej ze Wschodu, Katarzyna powierzając mu najpiękniejszy i najdroższy ze swych klejnotów, czarny diament, który dostała od pierwszego męża, Garina de Brazeya, pozwoliła mu odbić się od dna i odbudować zrujnowane imperium. Wreszcie, po ucieczce z Alhambry Katarzyna i Arnold mogli opuścić Grenadę na jednym z jego statków i wrócić do Francji.

Przez trzy pierwsze dni wspólnym wspomnieniom nie było więc końca. Jakub zachwycony był, że Katarzyna wcale się nie zmieniła, że nadal jest piękna, pełna wewnętrznej siły i odwagi w obliczu zdarzeń mogących powalić niejednego mężczyznę.

– Gdyby nie moja żona, Macee i dzieci – powiedział jej pewnego wieczoru – i gdybyś ty nie była żoną i matką, porwałbym cię, uwięził, uczynił moją wszelkimi sposobami, mimo że jesteś wielką damą, gdyż wyżyny, na których żyjesz, nie przerażają mnie i wiem, że potrafiłbym cię doścignąć...

– Prześcigniesz nas wszystkich, Jakubie! Będziesz najpotężniejszym człowiekiem we Francji, jednym z najbogatszych w Europie, jeśli nie najbogatszym. Twoje pomysły... te porty, te zakładane przez ciebie kopalnie, ci emisariusze, których rozsyłasz po całym świecie... wszystko to przyprawia o zawrót głowy.

– To jeszcze nic! Zobaczysz za kilka lat... Zbuduję pałac... którego, niestety, nie będę mógł ci podarować... Ale – dodał wesoło – zawsze mogę ci ofiarować kilka worków brzęczących, złotych monet... i jeszcze coś.

Wstał od stołu, przy którym oboje kończyli wieczerzę. Okno pokoju wychodziło na mały ogród wewnętrzny. Rosły w nim aromatyczne zioła, a także wiciokrzewy i jaśminy, których woń pozwalała zapomnieć o wyziewach dolatujących z ulicy, po której spływały ścieki pełne odpadków i nieczystości. Katarzyna została sama. Paź i giermek jak zwykle pobiegli kąpać się w Loarze lub zaopatrzeni w wędki i siatki poszli łowić ryby na jedną z piaszczystych wysepek. Wiedziała, że nie wrócą wcześniej niż o zmierzchu, by rzucić się na jadło przygotowane przez imć Rigobertę, po czym udadzą się na poddasze i zasną kamiennym snem. Wiedziała też, że te chwile spokoju i odpoczynku nie będą trwać wiecznie.

Za kilka dni przyjdzie jej na nowo pochylić czoło przed młodą parą królewską, w obliczu prześwietnych gości, wśród których dawniej było jej miejsce. Oznaczało to kolejne upokorzenie, jednak od tego zależało uratowanie Arnolda. Powinna dziękować Bogu, że dał jej jeszcze jedną, ostatnią szansę. Ale to będzie ostatni raz! – przyrzekła sobie. Nigdy więcej nie uklęknę przed ludzką istotą; jedynie przed Bogiem...

Żeby zatrzymać jak najdłużej łagodny majowy wieczór, z całych sił starała się odepchnąć od siebie obraz na czarno ubranej Katarzyny klęczącej na placu przed katedrą. Tymczasem wrócił Jakub.

– Popatrz na to, moja droga! – rzucił zbliżając się do stołu. Katarzynie zdawało się, że to magiczne sztuczki. Handlarz przysunął zaciśnięte dłonie do płomieni świec, po czym otwarł je powoli i oczom Katarzyny ukazał się rząd pereł najwspanialszych, jakie kiedykolwiek w życiu widziała. Wszystkie idealnie okrągłe, z lekkim różowawym odcieniem. Żadna oprawa nie psuła ich doskonałej piękności. Łączyła je jedwabna nić przechodząca przez ich środki. Wyglądały niczym fragment Drogi Mlecznej, jak promień księżyca.

Katarzyna wstrzymując oddech wpatrywała się w palce przyjaciela. Bawił się klejnotami, obracając je we wszystkie strony, dla uzyskania efektów świetlnych.

– Jeszcze nigdy nie widziałam takich pereł! – westchnęła z zachwytem.

– Oczywiście! Nikt do tej pory nie wpadł na pomysł złączenia pereł o tym samym zabarwieniu. Do tego trzeba mieszkać nad ciepłymi morzami, cieplejszymi niż nasze. Te przysłał mi niedawno sułtan Egiptu.

– Sułtan Egiptu? Utrzymujesz stosunki z innowiercą?

– Tak, i to owocne, jak widzisz. Nie powinnaś się dziwić, że handluję z niewiernymi... Przypomnij sobie nasze spotkanie w Almerii. Co do sułtana, dostarczam mu minerału, którego bardzo mu brakuje: srebra.

– Czy dlatego więc otwierasz stare rzymskie kopalnie koło Lyonu?

– Saint-Pierrela-Pallu i Jossur-Tarare? W rzeczy samej. Można tam znaleźć żelazo, piryty i trochę srebra, głównie w tej pierwszej. Druga zaś zawiera przede wszystkim srebro i... trochę złota, lecz tak ciężko jest je wydobyć, że wolę tego zaniechać. Zresztą, głównie srebro jest mi potrzebne na wymianę. Ale wróćmy do naszyjnika. Podoba ci się? Katarzyna wybuchnęła śmiechem.

– Co za pytanie! Pokaż mi taką kobietę, która powiedziałaby, że jej się nie podoba!

– W takim razie jest twój!

I Zanim Katarzyna mogła się sprzeciwić, Jakub wprawnym ruchem założył jej naszyjnik i zapiał prosty haczyk na karku.

– Sułtan przysłał naszyjnik, lecz nie zaopatrzył go w odpowiednie zapięcie. Każę do niego dorobić zapięcie godne takiego okazu.

Katarzyna przez chwilę poczuła ulotne zimno pereł, które wkrótce przybrały temperaturę jej ciała. Było to nowe uczucie, jakby perły stały się częścią jej samej.

Jakub, rozbawiony miną małej, zachwyconej dziewczynki, podał Katarzynie lusterko.

– Są stworzone dla ciebie – zauważył. – Albo... ty jesteś stworzona dla nich.

Opuszkami palców, z pewną dozą nieśmiałości, dotknęła kulek delikatnych jak skóra dziecięcia. Wyglądało na to, że chce się upewnić, czy rzeczywiście istnieją. Jakub miał rację: jej wypoczęta twarz nabierała w tym nowym towarzystwie nowego blasku, a w kontakcie z alabastrową skórą perły jakby ożyły...

Nagle jednak Katarzyna odłożyła lusterko i odwróciła się.

– Dziękuję ci, przyjacielu. Lecz... ja nie chcę tych pereł! – powiedziała zdecydowanie.

– A dlaczegóż to? – sprzeciwił się Jakub. – Już wspomniałem: są częścią twoich dochodów. To nie prezent!

– Właśnie. Pani de Montsalvy nie może sobie pozwolić na nowe ozdoby, kiedy jej poddani są w potrzebie. Na wiosnę plony zostały zniszczone do tego stopnia, że miałam zamiar prosić cię, byś w tym roku spłacił w naturze swoje zobowiązanie: w ziarnie, paszach, płótnie, wełnie, skórach, w tym wszystkim, czego może nam zabraknąć w czasie zimy.

Ponure i niezadowolone jeszcze przed chwilą spojrzenie kupca pojaśniało, wypełniwszy się czułością.

– Wszystko to dostaniesz, Katarzyno! Czy uważasz mnie za głupca, który pozwoliłby wam znosić chłód i głód, dając jako jedyną pomoc garść złota i sznur pereł? Wygląda mi na to, że nie zdajesz sobie sprawy z tego, iż twój majątek wzrasta wraz z moim. Jesteś moją najważniejszą akcjonariuszką, a ja co roku używam twojej części udziałów. Nie wiesz jeszcze, że masz procenty w kilku bankach: u Cosme de Medicis, we Florencji, w Augsburgu, u Jacob Fugger, a od dnia podpisania pokoju w Arras także w Brugii u Hildebranda Veckinghusena z Lubeckiej Hansy, u którego kupuję pruskie zboże, futra, tłuszcze i miód z Rosji, smołę i wędzone ryby. Wkrótce także i w Tours będziesz je miała, gdyż zamierzam stworzyć tu sieć warsztatów tkackich, które, mam nadzieję, będą stanowić konkurencję dla płócien flandryjskich, a zwłaszcza angielskich. Jakub rozgadał się na dobre. Nic bowiem nie interesowało go bardziej niż sprawy handlowe i nowe, zakrojone na wielką skalę, projekty. Wreszcie, widząc zniecierpliwienie Katarzyny, przerwał i rzuciwszy okiem na perły dodał:

– A teraz schowaj je do swej sakiewki i nie mówmy o tym więcej! – Próbował siłą włożyć perły do jej ręki, lecz ona odepchnęła je. Skronie kupca nabrzmiały z gniewu.

– Dlaczego? Obrażasz mnie, Katarzyno!

– Nie zrozum mnie źle, Jakubie. Myślę tylko, że twoje perły mogą przydać się... gdzie indziej... a nawet będą bardziej użyteczne.

– Gdzie indziej? Gdzie?

– Na szyi tej ładnej istoty, w której zakochał się król... tej Agnieszki Soreau, o której mówiłeś, że jesteście w przyjaźni.

Istotnie, kiedy Katarzyna opowiedziała Jakubowi o spotkaniu z królem i o tym, jak się ono skończyło, handlarz tylko roześmiał się i rzekł: – Mylisz się co do niej. To dobra dziewczyna. Tylko trochę za bardzo przejęła się swą rolą.

– Daj jej więc te perły – ciągnęła – i powiedz jej, jakie znaczenie do nich przywiązuję, a także proś, by wstawiła się u króla w sprawie Arnolda.

Jakub ujął Katarzynę za rękę i poprowadził do ławy wyścielonej czerwonymi poduszkami, stojącej przy otwartym oknie, wrócił do stołu, napełnił kielichy winem z Malvoise, podał jeden z nich Katarzynie, po czym, przysunąwszy taboret, usiadł naprzeciwko.

– Wyjaśnijmy raz na zawsze sprawę Agnieszki! To królowa Yolanda kazała ją sprowadzić na dwór, by wyrwać króla ze smutku i apatii. Król zakochał się, a ona wśród pocałunków podsuwa mu rady i pomysły królowej. Widziałaś, jak król się zmienił?