Przeor zamilkł na widok Sary, która wniosła na tacy wino ziołowe i dymiące placki miodowe.

– Czy wszystko przygotowane do drogi? – spytała Katarzyna.

– Tak. Maria i Bérenger prawie skończyli, a i ja też już jestem gotowa. Dzieci śpią i nie obudzą się, gdy je zabierzemy. Wrócę tu później...

Po czym zniknęła, niezadowolona, że ani Katarzyna, ani przeor nie starali się jej zatrzymać. Kasztelanka jednak zbyt była ciekawa dalszego ciągu opowieści przeora.

– No i co było dalej?

– Otóż w Rzymie jeden z naszych synów wstąpił na tron Piotrowy. Przyjął on imię Sylwester II, a był to słynny mnich Gerbert, o którego barwnym życiu nasłuchałaś się wielu opowieści. Z pewnością nie był on prostym pastuszkiem, kiedy wstąpił do klasztoru w Aurillac. Ten dziwny chłopiec znał niejedną tajemnicę przyrody, które odkrył w bardzo młodym wieku dzięki wrodzonej ciekawości i samotniczemu życiu.

W klasztorze rzucił się do zdobywania wiedzy z niebywałą zachłannością. Wkrótce przewyższał już umiejętnościami swoich preceptorów i zaczął tak brylować, że mnisi spoglądali na niego z ukosa, a nawet podejrzewali go o układy z kusym.

Wtedy Gerbert opuścił klasztor, by udać się w daleki świat, który jawił mu się jako jedyna szkoła na miarę jego uniwersalnego umysłu. Dotarł do Katalonii, i to nie przez przypadek. Otóż chciał tam zgłębić tajemnice starych wizygockich, aryjskich i heretyckich królów, którzy – w określonym celu – przechowywali starożytne sekrety. W jego rodzinnej Owernii starzy opowiadali o wielkim strachu, jaki ogarnął kraj na wieść o tym, że nadciąga Euryk, wizygocki Klodwig, człowiek, który podbił Portugalię, Górną Hiszpanię, Nawarrę, Galię południową i pobił Bretończyków pod Bourges.

Zagorzały Aryjczyk, lecz bez wrogości wobec chrześcijaństwa, skoro uczynił świętego Leona najbardziej zaufanym doradcą, Euryk nigdy nie rozstawał się ze swoim skarbem, którego strzegł jak oka w głowie. Jego obecność zdawała się jedyną rękojmią jego własnego życia. Legenda głosi, że potworny wrzód, który wyrósł mu na boku, powiększał się, gdy tylko Euryk zmuszony był oddalić się od swego skarbu.

Kiedy umarł w 484 roku, na tron wstąpił jego syn Alaryk. Był to zwykły heretyk i skarbem zajął się jego teść, Teodoryk, król Italii, który porwał go i zawiózł do stolicy, Rawenny. Skarb zniknął wraz ze śmiercią Teodoryka, który kazał go zamurować w swoim grobowcu wybudowanym w Rawennie... – gdzie nasz Gerbert, kiedy został arcybiskupem w tym mieście, miał go odnaleźć. Niedługo potem został obrany na tron papieski, a przed śmiercią postanowił darować go swojej ukochanej Owernii. Wtedy powierzył skarb owemu zrodzonemu na ziemi wulkanów Mandulfowi, który od dawna był jego przyjacielem. Mandulf postanowił wybudować dla skarbu pewne schronienie i wykuł podziemną kaplicę, którą ci pokazałem, a Gausbert, kontynuując jego dzieło, wzniósł nad podziemną kaplicą klasztor...

Przeor zamilkł na chwilę, by zaczerpnąć powietrza i uspokoić emocje, które poczuł opowiadając o początkach klasztoru.

Katarzyna, która słuchała nie przerywając, skorzystała z okazji, by zadać gnębiące ją pytanie.

– Ojcze Bernardzie, powiedz, co to za skarb, co to za relikwia? Musi być niezwykle cenna!

– Bardziej niż myślisz, moja córko! Chociaż był to zwykły, prosty srebrny kielich, pokryty patyną czasu... lecz wiedz, córko, że z tego kielicha w czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus Chrystus...

Katarzyna drgnęła.

– Chcesz powiedzieć, że to, co zniknęło z kaplicy... to był Graal? Przeor uśmiechnął się ze smutkiem wzruszając ramionami.

– Tak jest nazywany. Tak, to był prawdziwy Graal. Zanim Chrystus przyszedł na świat, kielich ten służył w zwykłym domu w Jerozolimie Dopiero boski kontakt, misterium pierwszej mszy uczyniły z niego wyjątkowy skarb, jedyny na świecie. Po Drodze Krzyżowej Józef z Arymatei powierzył go Piotrowi, który udał się, by nawracać niewiernych, i w skromnej szacie Wielkiego Grzesznika przebył przez morza i zaczął swoją misję w naszym kraju. Są tacy, którzy utrzymują że Józef posłużył się nim, żeby zebrać doń krew Ukrzyżowanego. To kłamstwo. Kielich zawierał boską krew wcześniej, kiedy Jezus podał kielich swoim uczniom. Tak, pani Katarzyno, byliśmy strażnikami Graala! A nasze Montsalvy nie jest niczym innym jak tamtym Montsalvat z legendy. Niestety, straciliśmy go.

– Co się z nim stało? Był tak dobrze schowany...

– Został wykradziony. Lecz nie był to złodziej... lub dokładniej mówiąc – zwykły złodziej. Otóż potem zainstalowali się w całej Francji ludzie zajmujący się rozwiązywaniem najlepiej strzeżonych sekretów: byli to templariusze. W Carlat założono potężną komandorię, która szybko rozszyfrowała wszystkie miejscowe legendy. W jaki sposób dowiedzieli się o tajemnicy Montsalvy? Nie wiem... lecz pewnego dnia 1274 roku przybył do klasztoru sam wielki mistrz zakonu na czele licznego oddziału Zamknął się w klasztorze z ówczesnym przeorem, człowiekiem onieśmielonym wizytą tak wielkiej osobistości. Rozmowa trwała bardzo długo i można przypuszczać, że przeor bronił dzielnie tajemnicy. Niestety prawdą jest, że kiedy wielki mistrz odjechał, podziemna kaplica była pusta.

Katarzyna słuchała w zamyśleniu, a słowa przeora odbiły się w jej pamięci głębokim echem. Bowiem po raz drugi w życiu napotykała na swej drodze templariuszy.

Przecież to nimi i ich bajecznym skarbem posłużyła się, aby wciągnąć do pułapki w Chinon swego najgorszego wroga, Jerzego de la Tremoille’a, kiedy w przebraniu Cyganki zwabiła go złotą ułudą, która przypieczętowała jego zgubę.

– Dziwne – wyszeptała. – Co za zbieg okoliczności. Dawno temu mój mąż opowiedział mi, że w czasach kiedy król Filip zgniótł templariuszy, jeden z jego przodków dostał za zadanie umieścić w bezpiecznym miejscu skarb zakonu. Według mnie jest pewne, że Graal musiał stanowić jego część.

– Masz, pani, całkowitą rację. To Hugon de Montsalvy wraz z kuzynem wielkiego mistrza zostali obarczeni tą niebezpieczną misją, lecz wkrótce potem Hugon umarł w nie wyjaśnionych okolicznościach. Tajemnica skarbu została pochowana do grobu wraz z nim i nigdy nie dowiedzieliśmy się, czy wśród ukrytych bogactw znajdował się nasz utracony skarb. Czy templariusze posiadali jeszcze święty kielich? Czy też czyn wielkiego mistrza, który wyrwał go z jego tajemnego schowka, ściągnął na zakon gniew boży, nie wiem...

– Gdyby można było go odnaleźć... sprowadzić tutaj z powrotem – szepnęła kasztelanka.

– Byłbym najszczęśliwszym z ludzi – podjął przeor – lecz dawno już straciłem nadzieję, że kiedyś go zobaczę. Sądzę, że znajduje się w skrytce zbyt głębokiej, zbyt czystej, by ręka człowieka mogła go dosięgnąć... chyba żeby liczyć na cud. A może tak właśnie jest lepiej, gdyż ludzie zawsze go szukali i będą szukać, zwłaszcza ci, którzy przedkładają” marzenia nad szarą rzeczywistość. Jest to coś na kształt poszukiwania samego Boga...

W tej chwili wróciła Sara, lecz nie weszła do środka i tylko stojąc w progu rzuciła:

– Już czas. Wydzwoniła północ. Nie słyszeliście?

– Nie – uśmiechnęła się Katarzyna. – Odpłynęliśmy daleko stąd...

– Możliwe, lecz pora ruszać w drogę! Twoje ubrania są przygotowane.

Przeor wstał z krzesła.

– Zostawiam was. Spotkamy się za chwilę przy bramie klasztornej, która będzie nie domknięta. Tymczasem pójdę sprawdzić, czy wszystko skończone.

Pół godziny później kilka cieni opuściło zamek. Katarzyna i Maria ubrane były w męskie, czarne stroje, z tym że Katarzyna miała w sakiewce zatkniętej u pasa sporo kosztowności i sztylet – sztylet, który był jej zupełnie obojętny. Tamten z krogulcem, wierny jej towarzysz w ciężkich chwilach, zginął w Grenadzie, kiedy wleczono Arnolda do więzienia za to, że zabił siostrę kalifa, Zobeidę, która chciała uśmiercić Katarzynę posługując się wężem.

Za nimi szła Sara z małą Izabelą w koszyku. Następnie podążał Bérenger z Michałem na plecach, siedzącym w wielkim worku wymoszczonym poduszką. Katarzyna i Maria niosły worki z rzeczami pierwszej potrzeby dla wszystkich.

Pochód zamykał Josse. Miał towarzyszyć ekspedycji do klasztoru, aby upewnić się, że nikt ich nie zauważył.

Czarne cienie przesuwały się pod murami. Na szczęście noc była bezgwiezdna i ciepła. Znad płaskowzgórza wiał lekki wiatr niosąc pierwsze zapachy wiosny, lecz Katarzyna nie czuła nic oprócz poczucia winy, że opuszcza miasto ukradkiem, prawie jak złoczyńca. Pomimo wszystkich przekonywań nie mogła przepędzić myśli, że to dezercja...

Kiedy dotarli do klasztoru, Josse bez słowa wziął żonę w ramiona, uścisnął wszystkim dłonie, odwrócił się i ruszył z powrotem do zamku nie patrząc za siebie.

Katarzyna otoczywszy ramieniem pochlipującą Marię pchnęła bramę, za którą ukazały się czarne habity przeora i brata Antyma. W klasztorze panowały egipskie ciemności, nie licząc chybotliwego ognika lampy, którą przeor postawił przy stopniach włazu. Klapa była odsunięta i czekała.

– Możecie schodzić – szepnął. – Brat Antym pójdzie na czele. Niech Bóg ma was w swej opiece! Do Carlat macie jakieś osiem mil drogi, lecz przed tobą, Katarzyno, droga o wiele dłuższa. Nie przeciągajmy pożegnań, gdyż one tylko osłabiają odwagę. Będę prosił Boga, byśmy się wkrótce znowu zobaczyli...

Uniósł dwa palce w geście błogosławieństwa i zastygł w nim, dopóki ostatni z uciekinierów nie zniknął w podziemiu. Następnie zasunął właz i udawszy się do prywatnej kaplicy, spędził na modłach całą noc. Modlił się za uciekinierów, za tych których pogrzebano wieczorem... a także za Gerwazego Malfrata, którego powieszono o zmierzchu i którego ciało dyndało łagodnie na szubienicy wzniesionej na najwyższej wieży ku przestrodze nieprzyjaciela.

Zwłaszcza dusza podłego Gerwazka potrzebowała modlitwy. Umarł tak, jak żył, jak tchórz, płacząc, skomląc o łaskę i skręcając się jak wąż, tak że Mikołaj Barral musiał palnąć go w łeb, by wreszcie móc nałożyć mu na szyję sznur konopny.